niedziela, 27 października 2013

Trochę ponarzekać wypadałoby

To czego nie lubię w Australii

- nie mają dzwonków w drzwiach. Stoisz jak pajac przed domem i los prosisz, by ktoś pamiętał, że powinieneś się pojawić.

- nie mają małych, przytulnych knajpek, gdzie można sobie w zaciszu mniejszym lub większym posiedzieć i poplotkować. Uwielbiają Fast foody więc są tutaj wszędzie masówki i sieciówki. A jeśli zobaczysz coś co nie będzie McDonaldem, Hungry Jackiem to będzie na maksymalnie zapchane ludźmi.

- Australia jest krajem nieco nacjonalistycznym i wyżej wspomniany McDonald zatrudnia jedynie Australijczyków. W momencie szukania pracy wielokrotnie wypełniałam kwestionariusze z pytaniami, czy jestem Aborygenem, proszono mnie o numer i serię paszportu celem sprawdzenia pobytu. Momentami natychmiast moja aplikacja z normalnej zmieniała się na: „External” i dzień później otrzymywałam maila z podziękowaniami za stracony mój czas. 
Przy każdym kupionym ogórku, pomidorze pojawi się informacja, że produkt pochodzi z Australii.
Mają multum kampanii społecznych zwiększających poziom uwielbienia tego kraju. Ciekawa jestem ile z tego jest prawdą?

- myślałam, że niektóre polskie reklamy telewizyjne są głupie. Zmieniłam zdanie w momencie kiedy włączyłam telewizor. I ponownie przy każdej reklamie sklepu mocne podkreślenie, że jest to Australijski sklep.

- faceci są niesamowicie szybcy. Wczoraj kolejna sytuacja: „hej, mówisz po angielsku?” „spójrz mam mięśnie” „daj mi swój telefon” – dosłownie. Ja rozumiem, że czasu nie tracą, ale przynajmniej mogliby zapytać się o imię. Jest to przyjemne jak usłyszysz pierwsze 3 razy. Później zaczynasz się zastanawiać: „Czy mam na twarzy napisane ‘jestem łatwa’?”

- nie potrafią pić, w ten weekend jak co roku był zorganizowany wyścig samochodowy. Strasznie fajna impreza, ale niestety stosunkowo droga – jeden dzień 70$. Dla przeciętnego Australijczyka nie są to duże pieniądze, ale dla międzynarodowego studenta nierealne. Za szybko impreza się skończyła i niestety za szybko ludzie zaczęli pić. Hmm… jeszcze nigdy nie widziałam tak obrzyganego chodnika. Choć reakcja publiki była niesamowita. Śmiałam się prawie do łez. Jeden taki z drugim bardzo za dużo wypili i zaczęli się bić, a że ciężko im było utrzymać pion to wyglądało jakby tańczyli. Około 20 osób na balkonach im dopingowało. Potem rzecz jasna rozdzielono ich, by sobie krzywdy nie zrobili. Na nieszczęście jednego alkohol zaczął działać ze spóźnionym zapłonem. Takich przewrotów na chodniku to ja już dawno nie widziałam. Czasami udawało mu się wstać na chwilę i słychać było 20 klaszczących osób. O upadł – 20 osób krzyczało: „oooooo”.

Był to jedyny dzień w którym od Kolumbijczyków usłyszałam, że na pewno nigdzie nie wyjdą, bo nie chcący może im się oberwać. Hmm… w ich kraju jest mniej bezpiecznie niż w Polsce.

- policja zainteresuje się delikwentem, który przejdzie przez skrawek trawnika wieczorową porą, ale nie zwróci uwagi na bijących się strasznie pijanych łepków. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz