niedziela, 20 października 2013

Lekki przełom

Intensywnie myślę o zmianie kursu. Teraz jestem na General English. Jest to najdroższy kurs w mojej szkole, ale potrzebny. W pierwszy dzień rozpoczęcia nauki miałam do napisania test sprawdzający mój poziom znajomości języka. Nie poszedł mi on za dobrze. Trafiłam do preintermediate. W Polsce skończyłam intermediate. Mocny regres. Każdy level jest zakończony egzaminem. Porównując mój wynik z osobami w grupie i mając na uwadze fakt, że do szkoły przyszłam pod koniec levelu to dobrze mi poszedł. Tylko, że mój nauczyciel nie chciał mnie przepuścić dalej. Stwierdził, że skoro nie byłam na całym cyklu to mogę się jeszcze czegoś nauczyć. Tak się skończyło, że w trakcie zajęć odpisywałam z komórki na maile i wiecznie byłam zajęta czymś innym, bo się najnormalniej w świecie nudziłam. Dopiero jak zmieniłam godziny zajęć to nowy nauczyciel wreszcie się ze mną zgodził, że to jest zbyt łatwy dla mnie poziom i jest to strata moich pieniędzy i czasu. W poniedziałek miałam mieć inny egzamin. Nie wiem czemu nie dogadałam się z moim dyrektorem i skończyło się tak, że wspomniany test miałam w piątek, czyli będąc na kacu i średnio kojarząc co się dzieje na świecie miałam do napisania test, który miał mnie przenieść wreszcie do czegoś ciekawego. Zgadnijcie czy sobie poradziłam?
Otóż tak. Test był na poziom B1+. Wyjaśniłam nauczycielowi, że miałam gorszy dzień, bo popiłam co nieco. Padła uwaga: „to może B2?”. Jestem zachwycona i bardzo bym chciała trafić do B2. Muszę jeszcze napisać wypracowanie na aż 1500 wyrazów (tu się pojawia sarkazm). Napiszę dwie prace. Niech sobie ciut poczyta i może będzie moje upragnione B2 :)

Skoro wreszcie się zbliżam do normalnego poziomu to mogę już myśleć na temat dalszej edukacji i próbie zostania na dłużej.

Myślałam o trzech kierunkach:

- kucharz – moje miasto jest nastawione na turystykę i pełno tutaj knajpek. Tylko są dwa drobne ‘ale’: jest to praca jedynie w sezonie. Co prawda trwa on pół roku, ale może być problem z drugą połową. I drugie ‘ale’ gotowanie nie sprawia mi przyjemności. Potrafię gotować i mogę się tego nauczyć, ale rogala na twarzy mieć nie będę

- skoro jest to miasto turystyczne z dostępem do oceanu i w pobliżu jest multum różnych atrakcji z nastawieniem na sport to może coś w tym kierunku. Jakiegoś trenera sobie zrobić? Lubię to więc może to byłby dobry pomysł? Nieco mi odradzano ten kierunek, bo jest tu dużo miłośników męczenia się. I też jest to praca jedynie w sezonie

- oba powyższe kierunki nie widnieją na liście SOL (Skilled Occupation List). Podobno jest łatwiej dostać zieloną kartę jeśli ma się wykształcenie i doświadczenie w zawodzie widniejącym na liście. Najogólniej to widnieją na niej zawody deficytowe w Australii. W Polsce skończyłam pedagogikę specjalną – resocjalizację. Wczoraj popatrzyłam na najnowsze wydanie listy i widnieje: Social Worker oraz Educational Psychologist. W pierwszym zawodzie mogę pracować, w drugim jestem pedagogiem więc jest to pokrewne. Tylko… zawsze musi pojawić się jakieś ‘tylko’ ja nie mam doświadczenia w tej pracy i od recepcjonistki w mojej szkole usłyszałam, że niekoniecznie muszą respektować polską uczelnię.  Gdybym do tego dodała roczny kurs poparty praktyką to lepiej to by wyglądało.

Nie za bardzo chce się przenosić do innego miasta, bo znowu będę musiała wszystko zacząć od nowa. Wczoraj też spojrzałam na oferty pracy i na stanowisko kucharza jest kilka ofert. Nieco mniej, ale się pojawiły na stanowiska związane z social Worker (praca z Aborygenami, praca z osobami starszymi – ciekawa jestem czy to też social Worker), sport było poszukiwane stanowisko: trener krykietu. 

Co o tym wszystkim myślicie? 


2 komentarze:

  1. bierz trenera krykietu! :)... sprawdz dokladnie moze trenera plywania beda potrzebowac :)!

    OdpowiedzUsuń
  2. juz znalazlam sobie inna szkole. Musze jeszcze zapytac sie o pare rzeczy i niebawem chyba sie znowu bede przeprowadzala. Tym razem do innego miasta.

    OdpowiedzUsuń