Intensywnie myślę o zmianie kursu. Teraz jestem na General
English. Jest to najdroższy kurs w mojej szkole, ale potrzebny. W pierwszy dzień rozpoczęcia nauki miałam
do napisania test sprawdzający mój poziom znajomości języka. Nie poszedł mi on
za dobrze. Trafiłam do preintermediate. W Polsce skończyłam intermediate. Mocny
regres. Każdy level jest zakończony egzaminem. Porównując mój wynik z osobami w
grupie i mając na uwadze fakt, że do szkoły przyszłam pod koniec levelu to
dobrze mi poszedł. Tylko, że mój nauczyciel nie chciał mnie przepuścić dalej.
Stwierdził, że skoro nie byłam na całym cyklu to mogę się jeszcze czegoś
nauczyć. Tak się skończyło, że w trakcie zajęć odpisywałam z komórki na maile i
wiecznie byłam zajęta czymś innym, bo się najnormalniej w świecie nudziłam.
Dopiero jak zmieniłam godziny zajęć to nowy nauczyciel wreszcie się ze mną
zgodził, że to jest zbyt łatwy dla mnie poziom i jest to strata moich pieniędzy
i czasu. W poniedziałek miałam mieć inny egzamin. Nie wiem czemu nie dogadałam
się z moim dyrektorem i skończyło się tak, że wspomniany test miałam w piątek,
czyli będąc na kacu i średnio kojarząc co się dzieje na świecie miałam do
napisania test, który miał mnie przenieść wreszcie do czegoś ciekawego.
Zgadnijcie czy sobie poradziłam?
Otóż tak. Test był na poziom B1+. Wyjaśniłam nauczycielowi,
że miałam gorszy dzień, bo popiłam co nieco. Padła uwaga: „to może B2?”. Jestem
zachwycona i bardzo bym chciała trafić do B2. Muszę jeszcze napisać
wypracowanie na aż 1500 wyrazów (tu się pojawia sarkazm). Napiszę dwie prace.
Niech sobie ciut poczyta i może będzie moje upragnione B2 :)
Skoro wreszcie się zbliżam do normalnego poziomu to mogę już
myśleć na temat dalszej edukacji i próbie zostania na dłużej.
Myślałam o trzech kierunkach:
- kucharz – moje miasto jest nastawione na turystykę i pełno
tutaj knajpek. Tylko są dwa drobne ‘ale’: jest to praca jedynie w sezonie. Co
prawda trwa on pół roku, ale może być problem z drugą połową. I drugie ‘ale’
gotowanie nie sprawia mi przyjemności. Potrafię gotować i mogę się tego
nauczyć, ale rogala na twarzy mieć nie będę
- skoro jest to miasto turystyczne z dostępem do oceanu i w
pobliżu jest multum różnych atrakcji z nastawieniem na sport to może coś w tym
kierunku. Jakiegoś trenera sobie zrobić? Lubię to więc może to byłby dobry
pomysł? Nieco mi odradzano ten kierunek, bo jest tu dużo miłośników męczenia
się. I też jest to praca jedynie w sezonie
- oba powyższe kierunki nie widnieją na liście SOL (Skilled
Occupation List). Podobno jest łatwiej dostać zieloną kartę jeśli ma się
wykształcenie i doświadczenie w zawodzie widniejącym na liście. Najogólniej to
widnieją na niej zawody deficytowe w Australii. W Polsce skończyłam pedagogikę
specjalną – resocjalizację. Wczoraj popatrzyłam na najnowsze wydanie listy i
widnieje: Social Worker oraz Educational Psychologist. W pierwszym zawodzie
mogę pracować, w drugim jestem pedagogiem więc jest to pokrewne. Tylko… zawsze
musi pojawić się jakieś ‘tylko’ ja nie mam doświadczenia w tej pracy i od
recepcjonistki w mojej szkole usłyszałam, że niekoniecznie muszą respektować
polską uczelnię. Gdybym do tego dodała
roczny kurs poparty praktyką to lepiej to by wyglądało.
Nie za bardzo chce się przenosić do innego miasta, bo znowu
będę musiała wszystko zacząć od nowa. Wczoraj też spojrzałam na oferty pracy i
na stanowisko kucharza jest kilka ofert. Nieco mniej, ale się pojawiły na
stanowiska związane z social Worker (praca z Aborygenami, praca z osobami
starszymi – ciekawa jestem czy to też social Worker), sport było poszukiwane
stanowisko: trener krykietu.
Co o tym wszystkim myślicie?
bierz trenera krykietu! :)... sprawdz dokladnie moze trenera plywania beda potrzebowac :)!
OdpowiedzUsuńjuz znalazlam sobie inna szkole. Musze jeszcze zapytac sie o pare rzeczy i niebawem chyba sie znowu bede przeprowadzala. Tym razem do innego miasta.
OdpowiedzUsuń