Wróciłam do domu z podkulonym ogonem z nadzieją, że szybko go opuszczę. Nie podobała mi się wizja zasiedzenia. Nie chciałam być niczyim ciężarem. Nawet nie zastanawiałam się nad szukaniem stałej pracy, bo bym wylądowała w korporacji, a tego bym nie zdzierżyła. Zatrudniłam się jako live-in carer w Anglii, ale o tym innym razem. Nastawiałam się na przyjemne wakacje połączone z kolekcjonowaniem dokumentów i dorobieniem sobie tak, bym mogła powrócić do swojego życia w nienaruszonym stanie. Taki był mój plan. Taaa... czemu nigdy nie może być tak jak sobie założymy? Podobno życie nie może być zbyt łatwe, by móc docenić smak sukcesów. Podobno.
Zderzenie z Polskimi realiami nie było tak przyjemne jak się tego spodziewałam. Ceny za podstawowe produkty zawyżone - obładowane podatkami. Ludzie jakoś bardziej czepliwi i markotni. A nasza gościnność okazała się dyktowaniem co mam robić ze swoim życiem. Usłyszałam jedne z najbardziej dotkliwych słów od osób, które były mi bliższe od rodziny. Większość moich wspomnień wyobraźnia zmieniła, a rzeczywistość sprawiła, że pękły niczym bańki mydlane. Zaczęło być szaro i buro wokół mnie i tak jest nadal pomimo, że życie budzi się ponownie za sprawą nadchodzącej wiosny.
COVID mocno utrudnił normalne funkcjonowanie. Wielu ludzi straciło prace bądź ich wynagrodzenia zostały zmniejszone. Kilkoro z moich znajomych ucierpiało. 2020 był chyba dla nas wszystkich rokiem ciężkim, który chwała Bogu już się skończył. Psychologiczna bariera końca roku została złamana i zła passa powinna się odmienić. Dla mnie zmiana jeszcze nie nadeszła. Mentalnie nie radzę sobie i z miesiąca na miesiąc czuje się coraz gorzej - samotniej, puściej i z mniejszymi chęciami do życia. Brakuje mi jednego dokumentu, który ze względu na problem z radzeniem sobie z emocjami, ciężko mi zdobyć. Już jestem blisko. Już słyszę tupot karaluchów i głośny wrzask kakadu o 4:00 rano. Już prawie tam jestem. Tylko ten jeden ostatni wysiłek. Stworzyłam sobie w głowie presje wielkości Mont Everestu (dzisiaj to usłyszałam i spodobało mi się) i nie mogę jej ruszyć. Jeszcze nie. Jestem w dobrych rękach, w których czuje się bezpiecznie więc jest to jedynie kwestia czasu. Nie mogę się doczekać kiedy pojadę do Anglii - nie przepadam za nią, ale potrzebuje jej. Bardzo chce zmienić otoczenie, choćby na chwilę, a i przy okazji zarobię.
Cieszę się, że mam swojego Sierściucha. Właśnie leży koło mnie i głośno pochrapuje. Daje mi on niesamowite ilości pozytywnej energii, której tak bardzo teraz potrzebuje. Nie sądziłam, że posiadanie psa może tak bardzo odmienić moje życie. Muszę znaleźć więcej tego co mnie podnosi na duchu.