środa, 9 kwietnia 2014

7 miesięcy i 3 dni

To co mnie zaskakiwało to Polacy - tutaj i w Polsce.

Tutaj
Rzeszy Polaków nie spotkałam, ale tych z którymi udało mi się zamienić kilka zdań to długo będę pamiętać. Czasem jesteśmy:
-> dzicy:
+ "ale się napierdzieliłam wczoraj. Dzisiaj ciężki poranek... wypiłam 2 red bulle, kawę i chyba nadal jestem pijana"
- <zaciekawiona> "wow! To niezła impreza musiała być :)"
+ "eee...nie impreza. Nie chciało mi się siedzieć w domu więc poszłam do knajpy"
- "no, ale skoro jeszcze czujesz się nie na siłach to musiało być grubo" powiedziałam ze szczęściem w głosie, bo dziewczyna musiała mieć niezły wieczór.
+ "Grubo? Wypiłam dwa piwa... czekaj, trzy. Jedno w domu"
- "To szkoda, że zmęczona jeszcze jesteś." <coś musiałam powiedzieć>
Po co? Na co zmyślać?

-> nieudolni
Swego czasu wspomniałam o młodym małżeństwie.

Nie mogę zapomnieć o: "ja to ich powalę z nóg. Tych wszystkich Australijczyków". Przepraszam, czym? Łamanym angielskim? Bądź syndrom: "Ja tutaj osiągnąłem taaaaaaaaki sukces". Mieszkam tu niecały rok i mam zbliżony pułap tego sukcesu.

Nie rozumiem. Po co udawać osoby, którymi nie jesteśmy? To szybko wychodzi na jaw.

Dobrze, że są też i:
-> wariaci - w sumie to wariatka, która ma siłę bawić się w bycie globtroterem.

-> bardziej stateczni wariaci co to rzucili wszystko z dnia na dzień i stwierdzili, że jadą spróbować postawić dom gdzie indziej. Powoli, powoli prą do przodu. I o to chodzi!

-> szaleni wariaci, co to np. za wszystkie oszczędności kupili łódkę i co weekend płyną siną w dal połowić ryby.

Polska

Po raz kolejny życie zweryfikowało znajomości.
Przed wyjazdem czasami spotykałam się z odrażającym zachowaniem, prawdopodobnie zazdrość się odzywała. Słyszałam teksty w stylu: "Skoro stać Ciebie na ten wyjazd to rozumiem, że stawiasz!". Nie było przyjemnie. Na szczęście nie były to też bliskie mi osoby.

Teraz mam wrażenie, że dla paru jestem urozmaiceniem ich monotonnego życia, dostarczycielem rozrywki. Porozmawiają ze mną tylko wtedy kiedy przysłowiowo rzygnę tęczą na której stoi kucyk pony. Jeśli napomnę coś o swoich troskach i obawach słyszę... ciszę. Nie jest to miłe, ale chyba musiało tak być.

Na szczęście nie otoczyłam się jedynie takimi osobami.
Piotrze, dziękuje za kopa w tyłek jakiego mi ostatnio dałeś. Bardzo tego potrzebowałam.
Gosiu - za wszelkie maile i rozmowy, te bardziej i mniej przyjemne.
Rafale - za 24/7 możliwości wypłakania się na internetowym ramieniu.
Moniko - trzymam kciuki za Mikołaja. I dziękuje za dodawanie otuchy.
Dziękuje cichym głosom - Asi B. i Ani H. Niesamowicie mi miło, że czasem tu spojrzycie i wyślecie maila.
Olu - to chyba oczywiste :)

I wielu innym, którzy czytali me wypociny i komentowali na bieżąco. Tutaj, czy poprzez maila bądź facebooka.

Teraz jest jasne.
Przez ostatnie 3 dni starałam się wszystko podsumować i tym samym zawiesić publikowanie nowych postów na jakiś czas.

W chwili kiedy znalazłam się na basenie zdałam sobie sprawę, że mam już zbliżony standard życia do tego, który zostawiłam.

Czasem pojawiają się problemy finansowe. Tylko kiedy ich nie było? Czasem mam ochotę tupnąć nogą i się rozpłakać jak mała dziewczynka. I przyznam, że później czuję ulgę. Czasem mam ochotę spakować swoje zabawki i uciec. A ile razy Wy mieliście ochotę to zrobić? No, właśnie! Czasem jest mi tu za ciężko, bo mam inne niż do tej pory problemy, ale dzięki wyżej wymienionym prę do przodu i się nie poddaje.

Krótko reasumując:
Ile potrzebuje normalnie stąpająca po ziemi Polka na stworzenie swojego gniazdka na obczyźnie? 7 miesięcy i 3 dni.

Zacznę publikować nowe posty w momencie kiedy nastąpi jakiś przełom. Teraz jest czas na monotonie życia codziennego i oddanie się treningom. Na kilka bądź nawet kilkanaście miesięcy mój triathlonowy plan musi pójść w odstawkę. Znalazłam coś innego. Maraton pływacki będzie w sam raz, ale wystartuje może za jakieś pół roku. Dużo pracy przede mną.

Mam nadzieję, że niektórym przydały się zawarte informacje o tym czego można się spodziewać zaczynając od nowa życie na antypodach.

Pozdrawiam,
Ewelina

wtorek, 8 kwietnia 2014

7 miesięcy i 2 dni

Nie skończyłam wczorajszego postu. Zasnęłam.
W Hiltonie zatrudnili nowe osoby i siłą rzeczy nie mają jeszcze odpowiedniego tempa pracy i czasem o czymś zapomną, zgubią się. Wczoraj trochę było za dużo jak dla świeżaka więc starałam się zrobić większość za niego. Hmm... robiłam prawie wszystko. Wać Pan w każdym pokoju sprzątnął aż jedną łazienkę i odkurzył. Na domiar złego nie słuchał tego co mówię. Był to ciężki dzień. No, ale było to wczoraj więc jest to przeszłość, która nie wróci :)

Mój agent zanim wyjechałam stwierdził, że Australia mnie zmieni. Usłyszałam również, że po powrocie do Polski nic nie będzie mnie w stanie zaskoczyć. Z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że nie miał racji!
To co mnie tu zaskakuje jest związane z niespełniającymi moich ambicji pracami (a niech będzie poprawnie politycznie). Tylko, że w naszych warunkach na podobnych stanowiskach też bym się szarpała z wypłatą i miała podobne kłopoty. Problem polega na tym, że nigdy nie garnęłam się do tego typu stanowisk więc jest to dla mnie nowe doświadczenie.

Jest jedna różnica. Tu za mą skromną wypłatę jestem w stanie żyć. Tylko, że nieco w mych wcześniejszych kalkulacjach machnęłam się. Nie wiem jak, ale jakoś teraz nie wychodzi mi taka kwota. A może wychodzi tylko musiałam się ustabilizować po 3 tygodniach nic nie robienia? Tak, to jest prawdopodobne.
Plany na wakacje się zmienią. Nie będzie wyprawy przez pół kontynentu. Będzie jakaś farma np. ze stadniną koni. No i skuter musi poczekać z 2 powodów: środki na jego kupno i nie mam gdzie go trzymać. Nowy komputer - bardziej realny. Najbardziej realne są płetwy treningowe.

Wróciłam do treningów i bardzo miło się zaskoczyłam. Po 7 miesiącach przerwy przepłynęłam 2,700 w ok. godzinę. Jestem z siebie zadowolona. A czemu się wybrałam na basen? Krzyczałam bez powodu. Jak zrozumiałam, że zachowuje się jak skończony debil na następny dzień kupiłam karnet. Pomogło. Teraz ustaliłam sobie treningi. Ponownie - nic się nie zmieniło. W Polsce, by połowy świata nie wybić trenowałam przez 4-5 dni w tygodniu.

To co mogę dodać do listy 'inności' to:
- poczta. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale nasza jest lepsza. W grudniu zamówiłam paczkę. Przesyłka: ekonomiczna. Czas trwania: 2-3 miesiące. Sprawdzałam co jakiś czas, gdzie paczka się znajduje. Widziałam, że w ciemnej dupie. Okazało się, że listonosz nie dostarczył awiza, ponownego awiza. Nie wiem czego jeszcze, ale nie wiedziałam, że cierpliwie ona na mnie czeka. Ostatnio przez przypadek znalazłam jej numer. Została cofnięta do Polski, bo nikt jej nie odebrał. Tylko do jasnej anielki, jeśli na paczkę czekam minimum 2 miesiące nie sprawdzam jej codziennie na poczcie. Paczkę straciłam.
- nie znam wielu Australijczyków. No, ale kilkunastu już poznałam. Są wrażliwsi niż my. Szybciej ich urazić. Ostatnio strzelono mi focha jak powiedziałam, że są bardziej podobni do Amerykanów niż do Europejczyków. Nie chciałam nic złego powiedzieć. Są między nami różnice np. my mamy wyższy poziom edukacji.
- no właśnie, uczę się opieki nad starszymi ludźmi. Mają procedurę: zminimalizowania ryzyka upadków (Człowiek może upaść na śliskiej podłodze. Co możesz zrobić, by zminimalizować to ryzyko?). W pracach domowych odpowiadam na pytania "dlaczego ludzie chorują". Pomagam znajomemu, który jest na kursie Biznesu. Odpowiadaliśmy na pytania: "Wymień zalety telefonu komórkowego", "Do czego służy e-mail". Znajoma studiuje Hotelarstwo na Uniwersytecie. Nie pamiętam jak, ale znalazła się na podstawach księgowości. Zadanie: Masz kilku zleceniodawców. Wypłatę dostajesz tygodniowo. Dla jednej firmy powinieneś wystawić fv o wartości 250$, dla kolejnej 450$ i tu pada kilka faktur (bez wartości dziesiętnych). Zadanie: ile powinieneś zarabić tygodniowo? Komentarz prowadzącego: "nie spieszcie się. Jeśli chcecie skorzystajcie z kalkulatorów".

Jak oni osiągnęli 2 miejsce na świecie?
Zamieszczam link: http://www.prosperity.com/#!/country/AUS

I tu kolejna rzecz, która nie uległa żadnej zmianie:

nie wracam!


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

7 miesięcy i 1 dzień

Przepraszam, że strona jeszcze nie działa, ale sama już nie ogarnę tematu. Nie potrafię. Jedna osoba totalnie się na mnie wypięła więc czekam na wsparcie kogoś innego. Tylko, że ta druga osoba jest zabiegana.
Jeśli nie uda mi się dwóch rzeczy pchnąć to najprawdopodobniej wracam do poprzedniego szablonu.

Za wszelkie usterki i niedogodności przepraszam.

Komentarze dobrze działają w Chromie :)

***

Równo 7 miesięcy temu i 1 dzień wsiadłam do samolotu w Warszawie. Pełna nadziei, przerażenia w oczach i szczęścia przyleciałam do Kangurów. Nadzieja jeszcze nie umarła, przerażenie czasem się pojawia (dwukrotnie za sprawą stanu konta i raz jak brałam prysznic z pająkiem wielkości mojej dłoni - a tych nie mam małych) a szczęście? Momentami zmienia się w coś odwrotnego, ale tylko momentami. Pojawiła się frustracja - w niesamowicie szybkim tempie potrafi niszczyć, i zmęczenie.

Przed wyjazdem wiedziałam, że nie będzie łatwo. Wiedziałam, że będzie to walka z urzędem emigracyjnym, z pracodawcami i z moim angielskim.

Z urzędem walkę wygrałam. Po skończeniu studenckiej zdziwię się jeśli nie dostanę permanentnej wizy. Choć koszt samej aplikacji to chyba 4500$ Mam sporo czasu na uzbieranie tej kwoty. Może wcześniej obrączka się pojawi. Nie pogniewałabym się.

Z Moim nadal jestem. Niebawem 5 albo 6 miesięcy będzie. Tylko od jakiegoś czasu jest nie za dobrze. Mówił, że ma problemy finansowe, ale nie chciał powiedzieć nic więcej i złościł się jak zaczynałam ten temat. 2 dni temu bardzo mocno go przycisnęłam do muru:
- "Mam 2 tygodnie na podjęcie decyzji, gdzie chce się uczyć. Muszę znaleźć inną szkołę. Zostaję tutaj i coś zmieniamy albo wyjeżdżam do innego miasta"
-<płacz> "Jedź"
- "Chyba Ciebie pogięło. Znajdźmy rozwiązanie"
- "Nie będzie go w przeciągu najbliższych miesięcy. Mam zbyt duże długi"
I wreszcie dowiedziałam się o wszystkim.

Później padło:
-"A Ty to właściwie mnie kochasz?"
- "Tak, ale to niczego nie zmienia"

Zmieniło wszystko.

Pomysł zmiany miasta? Impuls. Jeśli nie teraz to najszybciej za pół roku. Niestety, ale wiza studencka jest bardzo drogą namiastką wolności. Nie mogę ot tak się przenieść, bo jest to nielogiczne. Kursy trwają około 6 mcy. Bezsensu w połowie zmieniać szkołę. Nawet jeśli bym się zdecydowała to wszystko musi potrwać. Miesiąc czasu trwa wykreślenie z listy studentów, potem CoE (w tej szkole czekałam 2 tygodnie), a jest to papier jaki nowa szkoła generuje i jest on niezbędny do znalezienia się na liście studentów i tym samym załatwienia wizy. No i sama przeprowadzka. Muszę mieć kasę na koncie na start. Jeśli bym się teraz zdecydowała to czasowo pięknie bym skończyła ogarniać temat w momencie zakończenia kursu.

Tylko... tylko... po co się przenosić? Do sprzątania kibli w innym mieście? Hmm... Na razie jeszcze nie mogę mieć innego rodzaju pracy. Muszę jeszcze się pomęczyć.
Okazało się, że kibel kiblowi nie równy.
W Hiltonie przydłużono mi kontrakt. Ten kończy mi się w maju, a 30 czerwca kończę szkołę. Szukać pracy na ok 2 - 3 mce? To już wolę być w tym Hiltonie. Zmienił się główny manager i ku memu zdziwieniu pomijając wykonywaną pracę, ta firma jest normalna. Spełniłam swoje ciche marzenie - zwiedziłam penthouse. Piękny standard z jeszcze piękniejszym widokiem na ocean z 55 piętra. To mi dupę urwało. WOW!
Przyzwyczaiłam się do swoich kibli, łazienek, stolików rodem z IKEI. Przez 3 tygodnie pracowałam u Francuza. Mają podpisaną umowę z 2 hotelami. Jeden 5 gwiazdek, drugi - tam mogę przywitać się z Gierkiem. Niesamowita różnica w standardzie. Brak różnicy w standardzie pracy. Jeszcze byłam w stanie zrozumieć, że są przewrażliwieni co do kurzu w 5 gwiazdkowcu, ale w tym drugim? W obu miałam sprawdzać pod różnym kątem wszystkie stoliki czy oby na pewno nie została jakaś smuga. Masakra! Dostarczana chemia? Marka Coles (odpowiednik Tesco). Tym się nie da dobrze niczego umyć. Wózki na których trzymamy pościel, ręczniki i takie tam, najczęściej miały połamane kółka więc trzeba było je ciągnąć. Raz nam się przez to woda z wiadra rozlała i była afera. To może przynajmniej dobre pieniądze? Płacili za sprzątnięty pokój, nie za godzinę. No, ale jak przeliczyłam to jedynie Chińczycy zgodzą się na takie warunki. Ucieszyło mnie to, że mnie zwolnili. W momencie kiedy była cisza w Hiltonie miałam ich. Teraz jest coraz lepiej.