piątek, 17 lipca 2015

Przeprowadzka

Inna potężna sprawa to zmiana adresu zamieszkania. Spowodowana tak jak w poprzednim przypadku dbaniem o swój honor i godność.
Przez pewien okres czasu mieliśmy problem ze współlokatorami. Mój dziwak (swego czasu opisywałam go) przeniósł się do Melbourne, by tam studiować. Sama akcja z jego przeprowadzka była idiotyczna jak i wiele innych rzeczy w jego życiu. Poinformował Kia i Andrew o przeprowadzce dwa dni przed stwierdzając, że uczelnia go nie powiadomiła o rozpoczynającym się roku i tym samym praktykach. Gów... prawda. Takie sprawy są załatwiane z odpowiednim wyprzedzeniem, a jeśli nawet coś się wydarzyło i zaszwankowała komunikacja to doskonale wiedział kiedy mniej więcej rozpoczyna się kurs i mógł spokojnie się przenieść. Nie mój problem. Kolejny nie płacił czynszu, bo pracował aż 6 - 8 godzin tygodniowo. 1 Czynsz płacił co 2 tygodnie i regularnie kradł moje jedzenie z lodówki. I chyba to był główny powód dla którego nie odzywał się do mnie. Teraz jest nowa dziewczyna. Ma zamiar z nami mieszkać jedynie do listopada. Kia i Andrew uwielbiają ją. Ja jej nieznoszę. I tu nie mowa o zazdrości, a o jej bezczelności i jakiegoś skrzywdzenia emocjonalnego. Przez pierwsze półtora do dwóch miesięcy używała mojego żelu pod prysznic i pasty do zębów. Nie są to drogie produkty, ale jest to zbyt upierdliwe dla mnie. Dziewczyna szukała pracy i chciałam jej pomóc. Wiedziałam, że w mojej firmie jest zbyt mało pracowników więc wyjaśniłam jej wszelkie szczegóły i podałam jej adres mailowy do HR. Tylko, że ja nie zatrudniam pracowników. Nie mogłam nic więcej zrobić. Na następny dzień zapytała się:
- Ewelina, wiesz coś na temat mojego maila?
- Nie, nie jestem w stanie nic wiedzieć. HR jest w innym mieście.
(...)
- To jeśli nic o tym nie wiesz, to znaczy, że nie będę miała tej pracy.
Zapomniałam, że powinnam się poczuć odpowiedzialna.
Inna miła rozmowa:
- Ewelina, czy Ty masz wysypkę?
- W sumie to tak, ale to chyba przez tabletki jakie zaczęłam pić
- Aaaa... a kiedy ostatnio myłaś korytarz?
- Słucham?
- Wiesz, mam tą wysypkę przez Ciebie, bo nie myjesz korytarza. Jeśli dla Ciebie to za dużo chwycić miotłę i to sprzątnąć to powiedz ja to mogę zrobić. Nie sądziłam, że to może być dużo dla Ciebie.
Inna sprawa to sposób w jaki odnosi się do swojego chłopaka, który nota bene jest jej szefem a ona regularnie okrada ich firmę. Wiem, że to nie moja sprawa, ale się we mnie przewraca jak słyszę piskliwym głosem sugeującym rozmowę z niepełnosprawnym intelektualnie oseskiem:
- oooo.... ubrałeś nową koszulę...
- tak.. ubrałem ją
- oooo... ubrałeś nową koszulę....
- tak.. ubrałem ją
- ty ją na prawdę ubrałeś

+ tak, ku.... ubrał ją! Chciał to ubrał!! <chciałoby się powiedzieć> Jest to autentyczna rozmowa z dzisiaj. Wszystko zostało powiedziane tym tragicznym tonem głosu. Przewraca mi się na samą myśl.

Tak więc szukałam innego mieszkania. Najpierw pokoju do wynajęcia, ale po odwiedzeniu 2 i zdaniu sobie sprawy, że znowu miałabym się użerać z jakimiś patafianami zaczęłam szukać kawalerki. Jasne, takie lokale są najdroższe, ale za święty spokój mogę przepłacić.
Po około 2 miesiącach szukani znalazłam ten standard jaki chciałam mieć w ten cenie jaką mogę jeszcze przeboleć, ale nie w tej dzielnicy gdzie docelowo chciałabym mieszkać. Trudno, nie można mieć wszystkiego. Dołączam fotki. Podoba się?




Dużooooo tego...

Przepraszam wszystkich, bo bardzo długo mnie tu nie było. Bardzo dużo się działo złego, dobrego jak i przełomowego.

Mocno stresująca praca w Polsce nauczyła mnie podejmowania najbardziej kreatywnych i dobrych decyzji w sytuacjach krytycznych. Tak też było i tym razem, ale potrzebowałam nieco czasu na mocne pchnięcie mojego życia do przodu.

Po kolei.

Przez prawie cały czas pracowałam w 2 bądź w 3 miejscach, by oszczędzić w stosunkowo krótkim czasie niezbędną do opłacenia wizy kwotę. Byłam wykończona do granic. Czasem się zdarzało, że traciłam orientację w terenie i gubiłam drogę do domu. Bywa. Byłam już na granicy swojej wytrzymałości. Tylko, że każdą pracę wykonywałam zachowując należyty standard. Zawsze wychodzę z założenia, że to co robię poza jest moją prywatną sprawą, a mój szef czy innej maści przełożony powinien mnie oceniać za to jak pracuję w jego firmie. Tak więc zawsze dawałam z siebie wszystko i zawsze każdemu wokoło pomagałam nie zwracając większej uwagi na to, że byłam przemęczona. Będąc w nursing home na 4 godzinnej zmianie (absurd!) pomagałam wszystkim włączając w to dyrektor. Od pielęgniarki nieco wyższego szczebla usłyszałam: "nie widziałam Ciebie tutaj, masz problemy z komunikacją. Jak dla mnie to ukrywałaś się, by nie pracować" Powiedziała to w obecności członków rodziny jednej rezydentki, w obecności innych osób z personelu. Rozpłakałam się. Nie zasłużyłam na to. Ona wielce zdziwiona co się stało poszła na skargę do dyrektor. Ta wiedząc, że i jej pomagałam przyszła sprawę załagodzić. Powiedziałam wprost: "usłyszałam najgorsze w swoim życiu słowa" Można o mnie powiedzieć, że nie mam dużego doświadczenia, że mój angielski szwankuje, ale nie że jestem leniwa. W tym samym tygodniu wysłałam CV do agencji pielęgniarek co też miałam zamiar zrobić, ale znacznie później. Jej zachowanie zmotywowało mnie do pchnięcia tej sprawy kilka miesięcy wcześniej.

Opłaciło się. Jedna z agencji ma spore wymagania więc mam nadzieję, że i wypłata będzie adekwatna do oczekiwań. Mianowicie muszę mieć odbyte min 1000godzin pracy płatnej więc wszelkie studenckie praktyki oraz wolontariat nie mogą zostać uwzględniane. Ma to logiczny sens. Chcą pracownika z doświadczeniem, a nie jego namiastką. Mi 1000 godzin stuknęło półtora tygodnia po tym telefonie. Kolejny telefon i informacja, że muszę mieć odpowiednie badania HPV i sprawny układ immulogiczny oraz muszę mieć certyfikaty ukończenia manualnych kursów etc. Te mam przeprowadzane regularnie co 6mcy, ale nigdy nie otrzymałam żadnego potwierdzenia. Jedno kosztuje 8$ więc jest to bardzo mały koszt. Tak więc zostały jedynie badania i mam nadzieję, że wreszcie się spotkam z siedzibie firmy. Warto? Tak, praca jest jedynie w szpitalach co oznacza pracę nad max 4 osobami,a nie tak jak mam teraz ok 20stoma.

Zwolniłam się z ostatniej choć bardzo dobrze płatnej gównianej pracy i mocno zmieniam swoją ścieżkę przypadkowej kariery. Cieszę się jak dziecko oczekujące prezentów na Gwiazdkę. Jest to duży ruch.



środa, 27 maja 2015

Czekam

No i chyba nastała nudna i monotonna rutyna dnia codziennego. Czekam z utęsknieniem na 2 maile i telefon, które zamkną wszystko to co robiłam przez bardzo długi okres czasu. Czekam... i to jest jedyne co mi pozostało do zrobienia. Zamknęłam i skończyłam robić wszystko to co mogłam, by się tu ustabilizować.

Wygrałam, jeśli mogę tak to określić.

Podsumowując.
Ile czasu potrzeba, by być wizowo bezpiecznym, ustabilizowanym finansowo z perspektywami na dalszy rozwój? Licząc od momentu postawienia nóg na kontynencie to około półtora roku. Tak, to dobry czas! Tak, mogę być z siebie dumna!

A jak radzą sobie inni, których poznałam w między czasie?
Jedni są na wizie sponsorowanej i mieszkają z dala od miast. Są gdzieś pomiędzy niczym i pustynią. Ważne, że czasem się odezwiemy do siebie. Strasznie się cieszę z każdej wiadomości czy telefonu. Zostają tu na stałe i są już wizowo bezpieczni. Kosztowało ich to dość dużo, ale nic za darmo nie jest.

Inni aplikują o kolejne wizy studenckie. Ich decyzja, ich czas i pieniądze. Tylko do szału mnie doprowadza jak ktoś po roku ciszy ni z tego ni z owego się odzywa, bo potrzebuje pomocy. Nawet nie zachowują minimum dobrych manier i nie słyszę pytania: "hej, a co u Ciebie?" Od razu jest: "Migracyjny wysłał maila!" bądź: "pomóź, bo to jest już za Tobą" A przepraszam bardzo, a co robiłeś przez x czasu?

I tu poraz kolejny przelała się szala goryczy i złości. Ja byłam w pracy i zbierałam pieniądze. Nie gardziłam żadnym zajęciem, by uzbierać magiczną kwotę. On był na imprezie bądź narzekał, że to zły kraj. Ja byłam u prawnika i starałam się stworzyć sensowny plan. On był na desce bądź wyjechał (rzecz jasna nie za swoje). Ja zapominałam o życiu prywatnym i poświęciłam się, by skończyć jak najszybciej kursy umożliwiające mi lepszą pracę. On wybrał najtańszy kurs, by kupić czas.
Ja mam to na co zapracowałam. On z zazdrości podważa moje bezpieczeństwo i szczęście i jest wielce zdziwiony, że nie znajduje dla niego czasu.





środa, 20 maja 2015

Przecież mam aparat

Wreszcie zrobiłam kilka zdjęć. Nie jest ich za dużo, ale za często wolnego też nie mam, a jak mam to i tak jestem zajęta. No, ale są. Pierwsze w miarę normalne zdjęcia na blogu. Pierwsze to leżakowanie na plaży w Kirra. Jest to jedna z najładniejszych mym zdaniem plaż na Gold Coast. I jedna z najbardziej znanych surferom. Co roku tutaj odbywają się mistorzstwa Australii bądź świata w zabawach deską. To co jest w oddali to nic innego jak wieżowce w Surfers Paradise. Sprawdziłam na google maps i są one oddalone około 25km. 


 To jest już prawie Surfers Paradise. Najbardziej nawiedzona przez turystów i studentów dzielnica. Nazwa pochodzi od popularnego mln lat temu hotelu o którym już prawie nikt nie pamięta. Nawet nie wiem czy jest on nadal czynny. Samo Surfers jest słynne z życia nocnego. Plotka głosi, że są tu najlepsze imprezy i kluby w Australii. Aż strach myśleć co się dzieje gdzieindziej. Dla mnie Surfers to takie nasze Krupówki. Ludzi masa, wszystko droższe i ma się wrażenie otaczającej tandety i braku... nawet nie smaku... przykład: knajpa z tanim piwem w której często śmierdzi wymiocinami z prawie równą ilością karaluchów co klientów. No, ale jest położona na głównej ulicy. Wystarczy przejść się 5 minut i będzie piwo po tej samej cenie w znacznie przyjemniejszej atmosferze. Tylko to już nie będzie main pavement. 


Uwielbiam takie opisy: Broadbeach nocą! No, bo to czarne tło nie sugeruje nocy więc trzeba wyjaśnić :) Zdjęcie zrobione z balkonu hotelu, który wynajęliśmy wraz z nowym loverboyem. Pomijam, że do domu mógł się przejść :P Zresztą to zrobił o poranku. Widok na Peppers. Jest to kolejny hotel. Przeokropnie drogi, ale z pięknymi pokojami. Jak kiedyś będe bogata to kupię sobie jeden taki unit :D Broadbeach jest drugą najbardziej rozrywkową dzielnicą. Z tym, że różnica w standardzie knajp jest olbrzymia. Tu nie za często zobaczy się pijanych gówniarzy i tłumów ludzi. Przyznam, że bardzo lubię to miejsce! 

środa, 6 maja 2015

Polaczkowie

Bardzo się cieszę za każdym razem kiedy ktoś mi wyśle maila bądź poszuka mnie na facebooku i zagada. Dziękuje bardzo!!! Przyznam szczerze, że dziwię się, że ktoś w ogóle chce czytać tego bloga. Ja osobiście nigdy nie szukałam takich źródeł jak i również nie pisałam ich. To jest pierwszy i za pewne ostatni blog. Tym bardziej jest mi miło!
Czasem dostaje wiadomości w stylu: "dzięki za to co piszesz, bo nie jest to marketingową papką". Może to zabrzmi brutalnie, ale nasza natura nieco zabrania napisania prawdy. Wolimy pochwalić się tym co widzimy, ilu to nowych znajomych mamy niż powiedzieć "bolą mnie ręce od pracy" "nie wiem co będzie jutro" "nie mam na czynsz". Tego nikt nie lubi. I nikt nie chce się przyznać, że nie jest różowo. A i też dla nas Australia jest egzotycznym rajem. Może nim być, ale wymaga to czasu i sporego wysiłku.
Śmieszą mnie filmiki na YT pokazujące: "to jest plaża! Widzicie ją? A to ocean!" bądź: "tak wygląda basen publiczny" "to idące dzieci do szkoły" Nie wiem czemu, ale zawsze mi to przypomina jedną historię sprzed wielu lat.
Daleka rodzina znajomej wyemigrowała do Kanady. Raz w roku wysyłają list z życzeniami świątecznymi. W jednym liście były dołączone zdjęcia z opisami. Zdjęcia przedstawiały przedmioty codziennego użytku bądź prawie codziennego: rower, komputer, samochód. I podpisy. Taaa... bo Polska to dziki kraj z równie dzikimi ludźmi i my nie wiemy jak wygląda rower. Podobnie sprawa ma się tutaj. Jak wygląda basen chyba każdy wie. A dzieci? Jak to dzieci!
Co innego zrobić zdjęcia i upamiętnić ładny widok czy przyjemną chwilę.
Tylko zazwyczaj takie zdjęcia nie są robione w tzw biegu.

Inna historia. Odwiedziłam znajomych w innym mieście. W AU są od około 3 lat. Będąc u nich liczyłam na wycieczki krajoznawcze. Nieco się przeliczyłam, ale zrozumiałam jedną bardzo ważną rzecz. Wielu ludzi żyje jak psy w budzie. Praca, po drodze do domu wycieczka do monopolowego po najtańsze piwo i upijanie się w kuchni, sen, praca, po drodze... I tym sposobem są 3 lata. W takiej sytuacji jak ktoś wreszcie wyjdzie do ludzi to i z zachwytu robi filmiki wszystkiego co widzi. Tak teraz pomyślałam. Gdybym miała takie życie to chyba bym się zastrzeliła. To przypomina egzystowanie, a nie życie. No, ale mieszka się w AU.

Reasumując, nie wierzcie w każde słowo i w każdy obrazek jaki znajdziecie w internecie.

sobota, 18 kwietnia 2015

IELTS - gorzej niż w świecie Orwella.

Jeden z najbardziej absurdalnych i durnych egzaminów za mną. Jestem po IELTS. Obawiam się teraz o swój wynik. Egzamin trwał 4 godziny. Zaczął się o 9:00, a skończył o 13:00 i to bez najmniejszej przerwy. Nawet na siku. Z całym szacunkiem do organizatorów, ale nikt nie zniesie tak długiego zdawania testu. Wiem, że ostatnia część jaką jest listening, z którą nigdy nie miałam problemów nie wyszła mi za dobrze. Wszystko trwało zbyt długo. Najśmieszniejsze były przygotowania przed rozpoczęciem tortur. Przetrzepano mnie bardziej niż na lotnisku. Miałam pokazać zawartość torby, którą i tak nie mogłam wnieść na salę. Zdjąć zegarek, bo przecież mogłam mieć ściągi na nim. Pisać jedynie ołówkiem (oczywiście go nie miałam). Mieć butelkę z wodą, ale bez naklejki. Mogę wykorzystać kilka słów ze składników wody gazowanej? Czy to jest kolejna eliminacja miejsca gdzie mogłabym mieć drobną pomoc? Kieszenie też miały być puste i kilkakrotnie mnie o nie pytano. Po tym wszystkim pokierowano mnie do windy. Oczywiście też nie mogłam przycisnąć guzika z piętrem (tu brakuje mi wyobraźni co mogłabym złego zrobić) i pójść do odpowiedniej sali przed którą siedział uśmiechnięty pan i weryfikował moje dane poprzez sprawdzenie paszportu i odcisku palca (???). Po tym wszystkim wreszcie mogłam wejść do sali. Śmiałam się i to dość głośno, bo procedury graniczą z absurdem. Zostałam przydzielona do ławki i czekałam z utęsknieniem aż ta farsa dobiegnie końca. W trakcie samego testu 3 krotnie sprawdzono mój paszport. Niestety mój współtowarzysz niedoli siedzący obok mnie miał problem z żołądkiem i nie dostał pozwolenia na pójście do toalety. Tak więc czasem jego nieprzyjemny problem urozmaicał mi czas. Po 4 godzinach mogliśmy opuścić budynek i wrócić do domów oraz czekać na część ustną. Przed nią już nie było żadnego trzepania moich rzeczy. Nawet mogłam dotknąć guzików w windzie. Był za to pan sprawdzający po raz setny mój paszport i zrobił mi wybitnie nieładne zdjęcie, które zostanie dołączone do wyników. Po kilkunastu minutach weszłam na przesłuchanie, które okazało się bardzo przyjemne. Obawiam się o wynik, bo z egzaminatorem rozmawiałam jak z dobrą koleżanką. A i panią interesowało to co mówiłam, bo odbiegła od formalnych pytań, a po prostu z zaciekawiona prowadziła ze mną normalną rozmowę. Na samym końcu usłyszałam z angielskim akcentem: "do widzenia" Z jednym z najładniejszych uśmiechów jakie mogłam zrobić odpowiedziałam tym samym. Dla mnie to był koniec makabry jaką IELTS zorganizował. Usłyszałam od niej również: "Happy birthday"

wtorek, 7 kwietnia 2015

Za chwilę meta

Przede mną ostatni wysiłek. Za 10 dni zdaję egzamin językowy i będzie to koniec ciężkiej pracy. Przyznam, że jestem z siebie dumna. Przez 4 miesiące godziłam 3 prace, durną szkołę, regularnie przygotowywałam dokumenty do wizy, chodziłam na dodatkowe kursy i jeszcze czasem znalazłam czas, by się z kimś spotkać. Od kilku dni mam większy luz. Zwolniłam się z jednej pracy i nie muszę wstawać wcześnie o poranku. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo mnie te 4 miesiące wykończyły. No, ale mus to mus.
Z pracy nie zwolniłam się dlatego, bo przestałam jej potrzebować tylko:

#1 miałam gorszą umowę niż Australijczycy z którymi pracowałam.
#2 w środku nocy wysłałam smsa do szefa z info, że się źle czuję i nie przyjadę do pracy. Odpowiedź: "masz być" wysłałam ponowną o poranku, jego odp. "dostaniesz naganę" Nie poszłam. Spałam. W nursing home również się nie pojawiłam. Następnego dnia dostałam naganę za nie wstawienie się. Jestem zatrudniona na najgorszej śmieciówce.
#3 szef powiesił grafik w bodajże w środę. Byłam bardzo mocno zdziwiona, że z tak dużym wyprzedzeniem. Powiedziałam, że w następny czwartek nie mogę być w pracy, bo jestem na porannej zmianie w nursing home. Usłyszałam, że mam być, bo on nie ma żadnego zastępstwa. Starałam się zamienić z innymi pielęgniarkami, ale mi się to nie udało. W niedzielę wysłałam smsa, że nie dam rady i że zamiast mnie może przyjść Nataly która pracuje jedynie w weekendy. Dostałam naganę w sobotę. Miałam łzy w oczach: "widzisz, ze strasznie kaszle. Mam zapalenie płuc. Dyskryminujesz mnie, bo mam gorszą umowę i jeszcze mi dajesz naganę!" Jego odpowiedź:" no co ja mogę zrobić?"

Poprosiłam o rozmowę z jego szefem. W trakcie jej usłyszałam niesamowity stek bzdur. Jeśli firma ma do wyboru kilka rodzajów umów i zadecydują, że mi dadzą casual (odpowiednik umowy zlecenie), a innym part time, to wcale nie znaczy, że mnie dyskryminują. Skorzystali jedynie z wyboru jaki mieli. Że co?! A ja mam uważać na to co mówię, bo to są mocne słowa.
Nagany miały być wyjaśnione. Rozmowa z moim najbliższym przełożonym polegała na tym, że ten na swojego szefa wydzierał się w niebogłosy. Usłyszałam, że pierwszą naganę dostałam, bo go wkurzyłam. To jest racjonalny powód ukarania pracownika.

24 stycznia dostałam z jego strony zgodę na to, bym nie pracowała w poniedziałki. Tak się złożyło, że w ten jeden dzień jestem w innym miejscu. Problemu to żadnego nie sprawiało, bo na zmianie są potrzebne jedynie 3 osoby więc łatwo kogoś znaleźć. Patrzę na ostatni mój grafik i pracuje w poniedziałek. Poszłam do niego wkurzona jak osa i z nieprzyjemnym tonem głosem: "czemu pracuje w poneidziałek? Wiesz, że nie mogę" "Doprawdy? Nie wiedziałem!" Pół godziny później zwolniłam się. Mogłam już nie przyjść na następny dzień, ale dałam mu 2 tygodnie czasu na znalezienie nowego pracownika. W ostatni dzień z ciężkim tonem głosu powiedział mi "dzień dobry", nie usłyszałam nic więcej: "pocałuj mnie w dupę" "spierd..." "dzięki, za rok pracy, szkoda, że tak wyszło" Nic. Po prostu uciekł. W pracy został dłużej.

Bardzo bym chciała mu dać nauczkę.

piątek, 20 marca 2015

Przemyślenia o Aborygenach

Zmienię temat na coś zupełnie innego.

Ostatnio wspomniałam, że kończę kurs. Po raz kolejny zmieniono mi nauczycielkę. Niestety, ale poprzednia sprawę olała i na 11 assessmentów sprawdziła mi aż 4. Nowa nauczycielka została znokautowana wysłanymi przeze mnie mailami.
Jeden z tematów dotyczył Aborygenów. I tu powinna nastąpić drobna notka dla tych, którzy nie mieszkają w Australii. Społeczność ta, jest mocno wyróżniana, np mają specjalną opiekę medyczną (nie czekają czasem kilku tyg bądź mcy na wizytę u lekarza), dostają zapomogi czy innego rodzaju pieniądze od państwa, są stworzone specjalne stanowiska pracy pośredniczące pomiędzy światem białych i Aborygenów i kilka innych. O samej ich historii nie za bardzo chce pisać, bo z łatwością można ją znaleźć w internecie. Pokrótce mowa o "skradzionym pokoleniu" i tragicznym traktowaniu po kolonizacji. I z tego powodu przez ponad 20 lat (dzisiaj się o tym dowiedziałam) rząd ich otacza specjalną opieką.
Rozumiem, że Australijczycy biją się w pierś i chcą przeprosić jak tylko mogą, ale nie popadajmy w przesadyzm. Z nauczycielką weszłam w polemikę na ten temat i niestety, ale każdy kolejny jej argument był coraz głupszy. A ja się obawiałam, że za chwilę usłyszę, że jestem rasistką.

W przeszłości ich nie rozpieszczano, ale to nie jest jednoznaczne z tym, że tą przeszłością mają żyć. Dałam jej przykład naszego narodu i II wojny światowej. O historii nigdy się nie zapomni, ale trzeba przebaczyć i iść do przodu budować przyszłość. Innego rozwiązania nie ma. W odpowiedzi usłyszałam: "mój mąż jest Japończykiem <mieszka w au>i też może coś powiedzieć o II wojnie światowej" Moja reakcja: "a czy on i jego rodzina są specjalnie traktowani jak Aborygeni? Nie wydaje mi się" (czytaj dalej na temat weteranów). Usłyszałam furknięcie jej koleżanki i komentarz: "każdy ma swój background. To o czym mówisz jest uwarunkowane kulturowo" Że co?
Moja nauczycielka zmieniła temat: "wiesz, Ty jesteś młoda i wielu młodych myśli tak jak Ty, ale ci starsi nie." Nieco mi ręce opadły: "Przepraszam, ale to starsze pokolenie tego uczyło" To oni musieli pogodzić się z tym co się stało i przestać rodzić nienawiść. "No... ale wielu z nich nie potrafi czytać i pisać" Ja: "bo nie mają możliwości nauki czy nie chcą się uczyć. To jest duża różnica".  Usłyszałam, że nie za bardzo chcą się uczyć. Po każdej mojej odpowiedzi jej koleżanka wzdychała i kręciła się na krześle jakby robaki miała.

Prawda jest taka, że Australia wykupuje wyrzuty sumienia. Tylko nikt tego głośno nie powie. Powód dla którego nie chciałam odpuścić był banalny. Nie szanowano mojego zdania. W temacie Aborygenów jest tylko jedna poprawna odpowiedź i nie była to moja, bo nie zgadzam się z tym, by jakakolwiek społeczność była tak wyróżniona ze względu na historię. Jakiś czas temu przeczytałam, że Niemcy ponownie chcą przeprosić za wojnę. Rozmawiałam o tym z osobą która pracuje z australijskimi weteranami, którym rząd nie chce podziękować za bronienie ojczyzny(!!!). Oboje się zgodziliśmy: "tu nie chodzi o pieniądze. Tu mowa o geście". W sytuacji Aborygenów liczą się pieniądze. Powstała sytuacja w której utknęli pomiędzy dwoma światami. Ich świat prawie nie istnieje, a do świata białego człowieka nie chcą wstąpić. Usłyszałam: "bo się boją". A mi się wydaje, że im wygodnie. Po co mają żyć wraz z białymi? Co tydzień dostają przelew. Nie mówię, że wszyscy są tacy. Osobiście nie poznałam (nie miałam możliwości podania ręki, czego żałuję), ale słyszałam historię o niesamowitych ludziach. Tylko głównie słyszę te nieprzyjemne historie. I przyznam, że krew mnie zalewa jak ktoś 1/6 krwi Aborygeńskiej wchodzi bez kolejki do lekarza, a ja jako emigrant muszę czekać na tą samą wizytę 3 miesiące i na domiar złego jakaś tam mała część moich podatków idzie do jego kieszeni.

Może jestem w błędzie. Jeśli tak, to proszę sprostujcie mnie i wyjaśnijcie o co chodzi. Jak dla mnie to rząd stworzył olbrzymią przepaść między emigrantami, a Aborygenami,którą mogę porównać do przepaści ekonomicznej Zimbabwe i USA, czyli jest olbrzymia. I nadal uważam, że nie jestem rasistką. Nie potrafię zrozumieć argumentu: "bo historia". To dlatego przez 20 lat są otoczeni taką opieką? A ci którzy walczyli o ten kraj mają problem, by dostać to co im się jak psu buda należy.

sobota, 10 stycznia 2015

Przewartościowuje się

Nowy Rok zaczęłam z potężnym impetem i tempa nie chce zwolnić. Co prawda już usłyszałam dobrą radę: "Zwolnij, bo sobie zaszkodzisz". Uśmiechnęłam się i nadal robię swoje. Z racji tego, że ciut się przeliczyłam musiałam się zapożyczyć. Moje ego niesamowicie mocno ucierpiało. Według mnie jest to najgorsza z możliwych opcji. No, ale sytuacja zmusiła. Jeśli chce zrealizować zamierzone plany tak być musiało. Wiem, że niebawem będę w stanie oddać i to z nawiązką.

Dziennie uczę się 2 godziny. Od miesiąca jestem mocno skupiona nad samorozwojem. Uczę się stawiania poprawnych celów, walki z własnymi duchami przeszłości i dążeniu do sukcesu. Przyznam, że jednego bardzo starego i złego ducha rozpracowałam i cieszę się z tego jak dziecko na gwiazdkę, bo nawet psycholog nie mógł sobie z tym poradzić. 
Nad drugim potrzebuje lekkiego wsparcia, a mowa o mym lęku dotyczącym wody. Jeszcze nie wejdę do oceanu. Poprosiłam kogoś komu ufam o drobne wsparcie i albo deszcz pada, albo któreś z nas ma mega kaca, albo pojawiła się opcja dorobienia. Od 2 tygodni staramy się zgadać i coś to nie wychodzi. 
Cele dzięki tym nagraniom zmieniły się o 180stopni. Bardzo się z tego ucieszyłam. Zawsze cele ustalam po głębokiej refleksji i tworzeniu w głowie swojej ścieżki i obrazu kim chce zostać. Tu technika była inna. Miałam po 5 minut na napisanie wszystkiego co mi do głowy przyszło w kwestiach: personalnych, ekonomicznych i materialnych. Później przez kolejne 2 minuty na daną dziedzinę wyznaczałam czas na ich realizację. A na końcu te z najkrótszym czasem (rok lub krócej) wyznaczałam im priorytet,czyli napisałam magiczną trójkę na każdą dziedzinę. I na samym końcu miałam sobie odpowiedzieć na jedno z moich najulubieńszych pytań: "tak właściwie to po mi to? Dlaczego?" I tym sposobem powstało 9 nowych celów. Dość ambitnych więc czasu nie chce zbytnio tracić. Jeśli uda mi się je zrealizować. Błąd! W momencie kiedy je zrealizuje będę mogła śmiało powiedzieć o sobie: "Tak odniosłam sukces". Teraz jestem na drodze do jego osiągnięcia. I proces jego tworzenia bardzo mi się podoba! Jest pełen rozwoju, nauki i zmian. Czego można chcieć więcej?! Zawsze wychodzę z założenia, że nie można stać w miejscu, bo świat mknie do przodu. No, może w Australii nieco wolniej niż w krajach Europejskich, ale i tak nie stoi w miejscu. Jeśli się zatrzymam to dystans między mną, a światem z dnia na dzień będzie większy. A po pewnym czasie będzie cholernie trudno dogonić wszystko wokoło. Zawsze ta teoria mnie napędza! Nawet teraz ją opisując mam uśmiech na twarzy i jestem zwarta i gotowa do działania. 
Sam proces stawiania sobie celów w sposób spontaniczny spodobał mi się z prostego i banalnego powodu. W momencie kiedy godzinami myślałam o tym " kim chce zostać jak będę dojrzałą truskawką" układałam sobie w głowie swój obraz często gęsto sprzeczny z mym własnym jestestwem. Ta metoda zakłada odruchowe, mocno zakorzenione w nas cele i wartości, które dla nas są istotne, a mamy ich deficyt.

Hmm... i tym samorozwojowym akcentem będę kończyła!

Trzymajcie się!

piątek, 2 stycznia 2015

Pierwszy w 2015 i 101 post :)

Stało się. I nie odstanie się już. Muszę się z tym pogodzić czy mi się podoba czy też nie. Mamy 2015 rok. 
I jak co roku robię drobne podsumowanie. 

Wiele się nauczyłam przez ten rok. Nie tylko w kwestiach zawodowych czy edukacyjnych, ale życiowych. 

Nie były to przyjemne lekcje. 
Znajomości z polski systematycznie się zamykają. Kolej rzeczy. Czasem przeczytam coś dziwnego, np: "może zaczniesz rozmawiać z większą liczbą znajomych, bo nie mam zamiaru już opowiadać co się u ciebie dzieje". No, ale trudno. Widocznie tak miało być. Kiedyś tutaj o tym wspomniałam, że wyszłam z założenia, że nie będę zabiegać o polskie znajomości. Jak ktoś się do mnie odezwie zawsze odpowiem, ale ja już nie będę się upominała o 5 minut poświęcenia mi uwagi. Nie chcesz ze mną rozmawiać? Ok, nie mam za złe. 

Mimo wszystko mam jeszcze kilka osób dla których z przyjemnością bym wróciła. 

Asiu B. - dziękuję, że jesteś i że zawsze znajdujesz czas na napisanie kilku zdań. 
Asiu M. - też mi brakuje wspólnego kinowania. Może niebawem? :)
Piotr i Gosia - tu chyba nie muszę wyjaśniać. Dziękuje! Jesteście niezastąpieni. 
Paweł J. - dziękuje, że nawet w weekend znajdziesz chwilę na skypa :) 

I wielu innych, którzy są zawsze w moim pobliżu. 

Rok temu napisałam podobnego do tego posta i mocno akcentowałam, że z kimś byłam. Od kilku miesięcy nie jesteśmy razem, ale jedno się nie zmieniło. Nadal mogę na nim polegać. Miło!

Między czasie poznałam niesamowitych ludzi. Tych dobrych i tych złych, ale każda z nich coś wniosła do mojego życia. 
- może nie zabrzmi to przyjemnie, ale teraz już wiem, że nie mogę ufać nikomu. To co robię to jest jedynie mój interes. 
- nauczyłam się, że ludzie nie są dobrzy. I choć jest to sprzeczne z ludzką naturą to tak właśnie jest. Nadal mnie to zaskakuje. Zawsze wychodzę z założenia, że nic złego nie może się stać, bo i co. A tu proszę. Ludzka kreatywność nie zna granic. 
- przestałam tyle dawać siebie innym. Ludzie to egoiści. Będą brali bez opamiętania, a jak już wezmą to na czym im zależy odejdą. Zawsze odchodzą. To lekcję odrobiłam wieele lat temu w Polsce, ale jakoś o niej zapomniałam. 
- wszystko ma datę ważności. Znajomości również. Zlikwidowało to również potrzebę zapuszczania korzeni.

Nie jest to przyjemne co napisałam. Zdaję sobie z tego sprawę. W trakcie tego roku mój system wartości i zasad przeszedł olbrzymią rewolucję. Czy na lepsze? Nie wiem, ale jestem pewna, że na bardziej bezpieczne. 

Generalnie to był WIELKI ROK
- Za dwa tygodnie zmieniam swoją wizę.
- Pracuję w swoim zawodzie.
- Kupiłam samochód, co chyba mogę uznać za jakiś dowód na stabilizację.
Jeszcze chcę doprowadzić do ładu jedną kwestię, ale jest mój nowy cel. 

Nie mam powodów, by być niezadowoloną z siebie. To był rok przemian! :) Oby kolejny był taki sam. Wiem jedno, tempa nie zwolnię. Nie ma takiej opcji! A wręcz przeciwnie. Ustaliłam sobie swoje nowe cele i są nieco zbyt ambitne. Mam do czego dążyć :)

Trzymajcie kciuki, proszę