piątek, 21 lutego 2014

Ja chce STOP :)

Czasami bym chciała, by wszystko wokół mnie zatrzymało się. Ot, taki znak stopu! Nawet nie wiem jak to się stało, ale już jest druga połowa lutego. Za szybko wszystko się dzieje. A może to i lepiej? Przynajmniej się nie nudzę.

W hotelu zmniejszyli liczbę godzin i teraz pracuję 3 dni w tygodniu. No, ale stwierdzono, że zatrudnią nowych pracowników. Nie wiem gdzie jest tu sens i logika, ale po policzeniu wypłaty z przerażeniem w oczach stwierdziłam, że muszę znaleźć coś dodatkowego i to w try miga.
Liczyłam na Francuza wieczorową porą, ale okazał się łobuzem jakich mało. Nasze spotkanie dla mnie było zwykłym piwem z nowo poznanym znajomym. Tylko, że nowo poznany znajomy był zbyt miły dla mnie. Przygotowana przez niego kolacja była zbyt wyszukana. Pomoc zbyt duża. Dla czystego sumienia wtrąciłam dwukrotnie, że mam chłopaka. Teraz starałam się z nim skontaktować. Nie odpisał na smsa, nie odebrał telefonu. Nie ma randek - nie ma pracy.  
Poszukałam sama. Nowa jest równie gówniana jak obecna, ale lepiej płatna, a co za tym idzie łącząc dwie wypłaty mam ponownie stabilną sytuację. Mogę powrócić do moich planów, które przez ostatnie półtora tygodnia zostały zachwiane :)

Postanowiłam, że w te wakacje zwiedzę tą stronę kontynentu, czyli Rafa Koralowa i nurkowanie. Nie wiem jeszcze co zrobię z Uluru i Alice Springs. Jeszcze jest na to czas. Na razie muszę zacząć bawić się w chomiczka i składać pieniądze.

Przede mną kupno jednoślada bądź czegokolwiek z napędem spalinowym. Autobusy zaczynają mnie zbyt mocno irytować. A i też po podliczeniu kosztów utrzymania skutera i porównania ich do cen biletów to hm... coraz bardziej nastawiam się na to, że będę szalonym skuterzystą.

A co za tym idzie przy najbliższej wypłacie idę do urzędu i zmieniam polskie prawo jazdy na australijskie oraz odwiedzam komisariat policji po zaświadczenie o niekaralności (potrzebne do odbycia praktyk). Tak, wiem mamy coś takiego jak międzynarodowe prawo jazdy, ale wygląda ono jak sanepidowska książeczka i trochę wstyd je komukolwiek pokazać. A polskie z tego co się orientuje jest ważne jedynie przez pierwsze 3 miesiące pobytu.

Jest jeszcze jedna kwestia. Dla mnie bardzo istotna. Ten, który uratował pelikana. Ten, który ściemniał, że chce się polskiego uczyć. Ten, któremu zaufałam. Przez ostatnie 3 tygodnie był, jak sam się nazwał, dupkiem. Po 2 trudnych rozmowach, po akcie histerii, po zastanawianiu się czy warto być dalej ze sobą, po cichych dniach usłyszałam 2 magiczne słowa, które niechcący się wyrwały. Może jestem naiwna, może nadal będzie gnój, ale nabrałam nadziei. Tylko, że nadzieja jest matką głupich. Czas pokaże. Ostatnia szansa.

7 komentarzy:

  1. Mam pytanie, czy ty naprawdę jesteś w stanie się tam utrzymać z ledwo kilku dni pracy mimo szkoły, wiz i innych dupereli, czy brałaś ze sobą spory zapas $ ?

    OdpowiedzUsuń
  2. teraz mam taką sytuację, że pracuje 3 dni w tyg. więc znalazłam coś innego - dodatkowego. Ogólnie to szybko udało mi się stanąć na nogi. Kosztowało to sporo wysiłku.

    No, ale do rzeczy.

    Średnio tygodniowo zarabiam 500 - 700$ (teraz mniej, ale to się już na dniach zmieni).
    Spójrz jak się wydatki rozkładają:
    - pokój tyg 150$ i nic więcej w mieszkaniu mnie nie interesuje. Nawet proszku do prania nie kupuje.
    - 60$ średnio wydaje na jedzenie i kupuje to na co mam ochotę. Jasne w granicach zdrowego rozsądku. Teraz musiałam pasa przycisnąć więc na jedzenie wydałam połowę tego
    - 30$ tyg na autobusy - jakoś tyle wydaje. Różnie to bywa. Teraz zdrożały i jeszcze dokładniej nie wyczaiłam ile konkretnie do interesuje dopłacam więc 30$ jest kwotą zaokrągloną.
    - 650$ miesięcznie płacę za szkołę, czyli tyg 162$
    Łącznie wydatki przy normalnym trybie życia, gdzie czasem zjem na mieście bądź pójdę na piwo (kulturalnie 2-3) kosztują mnie 400 $ tyg
    Nawet z tego co min zarabiałam jestem w stanie odłożyć. Od dwóch tygodni mocno pasa przycisnęłam, bo tyg zarobię 300$. No, ale już jest coś nowego, coś dodatkowego więc ponownie w najgorszym wypadku będę miała 500$.

    OdpowiedzUsuń
  3. Serio? tylko tyle płacisz, za "życie" bo jak się ogląda filmiki, na których ludzie mówią o wydatkach w AU to się wydaje jakoś więcej.. Zresztą większość z nich mówi o wydatkach rodziny, gdzie na pewno wydaje się więcej... (coś w tym jest hehe) Ogólnie większość ludzi mówi, że na wizie studenckiej nie da się wyżyć, ty jakoś dajesz radę i możesz sobie odłożyć... Byłbym wdzięczny jeślibyś zrobiła notkę na temat cen ubrań, butów itd. w AU. Ogólnie ci dziękuję za to, że odpowiedziałaś :D

    OdpowiedzUsuń
  4. to jest tak jak sie mowi ze w anglii zycie jest drozsze
    a to nie prawda nawet produkty spozywcze , chemiczne , ciuchy , mieszkanie jest tansze , takze niektorych skomlen nie trzeba sluchac trzeba samemu na sobie sprawdzic

    OdpowiedzUsuń
  5. Bo niektorzy ludzie przeliczaja sobie wszystko na zlotowki, no i wtedy rzeczywiscie jest duzo drozej.Tymczasem trzeba porownac z zarobkami w danym kraju.WQtedy dopiero widac co i gdzie jest drogie.

    OdpowiedzUsuń
  6. czasem przeliczam z czystej ciekawości. Benzyna w AU jest tańsza, domy są tańsze. Hmm... tylko jak to ma się do zarobków ha ha

    OdpowiedzUsuń
  7. Skoro w komentarzach poruszasz kwestie finansową to zapytam o koszta wyjazdu do Australii ile na koncie trzeba mieć, by wszystko od podstaw załatwić. Pomijam sprawdzanie konta pzez urzedy itd, tylko ile potrzbeujesz by tam wyjechac i poradzić sobie na początku, z moich wyliczen wychodzi 25 tysięcy złotych:
    - bilet 2500zł
    - Wiza studencka 1500zł
    - badania + tlumaczenia dokumentów 500-1000zł
    - Szkoła na 6 miesięcy (2 miesiące gratis) 14000zł
    - Na miesiąc mieszkania i życia 6000zł

    Czy na czymś da się zaoszczędzić na początku albo ceny i tak są zaniżone?

    OdpowiedzUsuń