To co mnie zaskakiwało to Polacy - tutaj i w Polsce.
Tutaj
Rzeszy Polaków nie spotkałam, ale tych z którymi udało mi się zamienić kilka zdań to długo będę pamiętać. Czasem jesteśmy:
-> dzicy:
+ "ale się napierdzieliłam wczoraj. Dzisiaj ciężki poranek... wypiłam 2 red bulle, kawę i chyba nadal jestem pijana"
- <zaciekawiona> "wow! To niezła impreza musiała być :)"
+ "eee...nie impreza. Nie chciało mi się siedzieć w domu więc poszłam do knajpy"
- "no, ale skoro jeszcze czujesz się nie na siłach to musiało być grubo" powiedziałam ze szczęściem w głosie, bo dziewczyna musiała mieć niezły wieczór.
+ "Grubo? Wypiłam dwa piwa... czekaj, trzy. Jedno w domu"
- "To szkoda, że zmęczona jeszcze jesteś." <coś musiałam powiedzieć>
Po co? Na co zmyślać?
-> nieudolni
Swego czasu wspomniałam o młodym małżeństwie.
Nie mogę zapomnieć o: "ja to ich powalę z nóg. Tych wszystkich Australijczyków". Przepraszam, czym? Łamanym angielskim? Bądź syndrom: "Ja tutaj osiągnąłem taaaaaaaaki sukces". Mieszkam tu niecały rok i mam zbliżony pułap tego sukcesu.
Nie rozumiem. Po co udawać osoby, którymi nie jesteśmy? To szybko wychodzi na jaw.
Dobrze, że są też i:
-> wariaci - w sumie to wariatka, która ma siłę bawić się w bycie globtroterem.
-> bardziej stateczni wariaci co to rzucili wszystko z dnia na dzień i stwierdzili, że jadą spróbować postawić dom gdzie indziej. Powoli, powoli prą do przodu. I o to chodzi!
-> szaleni wariaci, co to np. za wszystkie oszczędności kupili łódkę i co weekend płyną siną w dal połowić ryby.
Polska
Po raz kolejny życie zweryfikowało znajomości.
Przed wyjazdem czasami spotykałam się z odrażającym zachowaniem, prawdopodobnie zazdrość się odzywała. Słyszałam teksty w stylu: "Skoro stać Ciebie na ten wyjazd to rozumiem, że stawiasz!". Nie było przyjemnie. Na szczęście nie były to też bliskie mi osoby.
Teraz mam wrażenie, że dla paru jestem urozmaiceniem ich monotonnego życia, dostarczycielem rozrywki. Porozmawiają ze mną tylko wtedy kiedy przysłowiowo rzygnę tęczą na której stoi kucyk pony. Jeśli napomnę coś o swoich troskach i obawach słyszę... ciszę. Nie jest to miłe, ale chyba musiało tak być.
Na szczęście nie otoczyłam się jedynie takimi osobami.
Piotrze, dziękuje za kopa w tyłek jakiego mi ostatnio dałeś. Bardzo tego potrzebowałam.
Gosiu - za wszelkie maile i rozmowy, te bardziej i mniej przyjemne.
Rafale - za 24/7 możliwości wypłakania się na internetowym ramieniu.
Moniko - trzymam kciuki za Mikołaja. I dziękuje za dodawanie otuchy.
Dziękuje cichym głosom - Asi B. i Ani H. Niesamowicie mi miło, że czasem tu spojrzycie i wyślecie maila.
Olu - to chyba oczywiste :)
I wielu innym, którzy czytali me wypociny i komentowali na bieżąco. Tutaj, czy poprzez maila bądź facebooka.
Teraz jest jasne.
Przez ostatnie 3 dni starałam się wszystko podsumować i tym samym zawiesić publikowanie nowych postów na jakiś czas.
W chwili kiedy znalazłam się na basenie zdałam sobie sprawę, że mam już zbliżony standard życia do tego, który zostawiłam.
Czasem pojawiają się problemy finansowe. Tylko kiedy ich nie było? Czasem mam ochotę tupnąć nogą i się rozpłakać jak mała dziewczynka. I przyznam, że później czuję ulgę. Czasem mam ochotę spakować swoje zabawki i uciec. A ile razy Wy mieliście ochotę to zrobić? No, właśnie! Czasem jest mi tu za ciężko, bo mam inne niż do tej pory problemy, ale dzięki wyżej wymienionym prę do przodu i się nie poddaje.
Krótko reasumując:
Ile potrzebuje normalnie stąpająca po ziemi Polka na stworzenie swojego gniazdka na obczyźnie? 7 miesięcy i 3 dni.
Zacznę publikować nowe posty w momencie kiedy nastąpi jakiś przełom. Teraz jest czas na monotonie życia codziennego i oddanie się treningom. Na kilka bądź nawet kilkanaście miesięcy mój triathlonowy plan musi pójść w odstawkę. Znalazłam coś innego. Maraton pływacki będzie w sam raz, ale wystartuje może za jakieś pół roku. Dużo pracy przede mną.
Mam nadzieję, że niektórym przydały się zawarte informacje o tym czego można się spodziewać zaczynając od nowa życie na antypodach.
Pozdrawiam,
Ewelina
Jasne ze przydały się informacje i nie wyobrażam sobie długiej przerwy bez nowych postów od Ciebie;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Aneta;)
Mysle, ze wszystko pojdzie jak z platka. Widac, ze jestes madra i silna dziewczyna, przesz do przodu .Mieszkam w AU od wielu lat, spotkalam wielu Polakow na wizie studenckiej ale naprawde niewielu tak sobie radzilo jak Ty.Powodzenia! I pisz jednak!
OdpowiedzUsuńGdy piszesz, wierze, że też poradzę sobie w AU. I przekonuję się o tym, że wyjeżdzają nie tylko Ci "nieodpowiedzialni, ktorym przychodzi najlatwiej zabawa" ale, że realia Polski zmuszają do wyjazdu osoby, które są bardzo wartościowe, mądre, inteligentne to przykre ale nikt nie będzie tutaj tylko dlatego, że oh Polsko.. nie dajesz mi za co żyć ale i tak tu będę.
OdpowiedzUsuń3 mam kciuki za pływanie! za decyzje! wizy! szkole! a przede wszystkim za szczescie w tym "monotonnym" (monotonia jest piekna) zyciu ;)
Jeszcze nie zapoznałem się ze "starszymi" postami, gdzie opisujesz te poczatki w Australii, ale zaraz do nich przejdę.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam przez co przechodzisz, każda emigracja, zwłaszcza w samotności jest trudna. Zwłaszcza dla ludzi inteligentnych, którym do życia potrzebna jest ambicja i rozwój a nie Żywiec i Pierogi bez względu na to gdzie na świecie się znajdują (z całym szacunkiem dla polskich tradycji).