sobota, 18 kwietnia 2015

IELTS - gorzej niż w świecie Orwella.

Jeden z najbardziej absurdalnych i durnych egzaminów za mną. Jestem po IELTS. Obawiam się teraz o swój wynik. Egzamin trwał 4 godziny. Zaczął się o 9:00, a skończył o 13:00 i to bez najmniejszej przerwy. Nawet na siku. Z całym szacunkiem do organizatorów, ale nikt nie zniesie tak długiego zdawania testu. Wiem, że ostatnia część jaką jest listening, z którą nigdy nie miałam problemów nie wyszła mi za dobrze. Wszystko trwało zbyt długo. Najśmieszniejsze były przygotowania przed rozpoczęciem tortur. Przetrzepano mnie bardziej niż na lotnisku. Miałam pokazać zawartość torby, którą i tak nie mogłam wnieść na salę. Zdjąć zegarek, bo przecież mogłam mieć ściągi na nim. Pisać jedynie ołówkiem (oczywiście go nie miałam). Mieć butelkę z wodą, ale bez naklejki. Mogę wykorzystać kilka słów ze składników wody gazowanej? Czy to jest kolejna eliminacja miejsca gdzie mogłabym mieć drobną pomoc? Kieszenie też miały być puste i kilkakrotnie mnie o nie pytano. Po tym wszystkim pokierowano mnie do windy. Oczywiście też nie mogłam przycisnąć guzika z piętrem (tu brakuje mi wyobraźni co mogłabym złego zrobić) i pójść do odpowiedniej sali przed którą siedział uśmiechnięty pan i weryfikował moje dane poprzez sprawdzenie paszportu i odcisku palca (???). Po tym wszystkim wreszcie mogłam wejść do sali. Śmiałam się i to dość głośno, bo procedury graniczą z absurdem. Zostałam przydzielona do ławki i czekałam z utęsknieniem aż ta farsa dobiegnie końca. W trakcie samego testu 3 krotnie sprawdzono mój paszport. Niestety mój współtowarzysz niedoli siedzący obok mnie miał problem z żołądkiem i nie dostał pozwolenia na pójście do toalety. Tak więc czasem jego nieprzyjemny problem urozmaicał mi czas. Po 4 godzinach mogliśmy opuścić budynek i wrócić do domów oraz czekać na część ustną. Przed nią już nie było żadnego trzepania moich rzeczy. Nawet mogłam dotknąć guzików w windzie. Był za to pan sprawdzający po raz setny mój paszport i zrobił mi wybitnie nieładne zdjęcie, które zostanie dołączone do wyników. Po kilkunastu minutach weszłam na przesłuchanie, które okazało się bardzo przyjemne. Obawiam się o wynik, bo z egzaminatorem rozmawiałam jak z dobrą koleżanką. A i panią interesowało to co mówiłam, bo odbiegła od formalnych pytań, a po prostu z zaciekawiona prowadziła ze mną normalną rozmowę. Na samym końcu usłyszałam z angielskim akcentem: "do widzenia" Z jednym z najładniejszych uśmiechów jakie mogłam zrobić odpowiedziałam tym samym. Dla mnie to był koniec makabry jaką IELTS zorganizował. Usłyszałam od niej również: "Happy birthday"

wtorek, 7 kwietnia 2015

Za chwilę meta

Przede mną ostatni wysiłek. Za 10 dni zdaję egzamin językowy i będzie to koniec ciężkiej pracy. Przyznam, że jestem z siebie dumna. Przez 4 miesiące godziłam 3 prace, durną szkołę, regularnie przygotowywałam dokumenty do wizy, chodziłam na dodatkowe kursy i jeszcze czasem znalazłam czas, by się z kimś spotkać. Od kilku dni mam większy luz. Zwolniłam się z jednej pracy i nie muszę wstawać wcześnie o poranku. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo mnie te 4 miesiące wykończyły. No, ale mus to mus.
Z pracy nie zwolniłam się dlatego, bo przestałam jej potrzebować tylko:

#1 miałam gorszą umowę niż Australijczycy z którymi pracowałam.
#2 w środku nocy wysłałam smsa do szefa z info, że się źle czuję i nie przyjadę do pracy. Odpowiedź: "masz być" wysłałam ponowną o poranku, jego odp. "dostaniesz naganę" Nie poszłam. Spałam. W nursing home również się nie pojawiłam. Następnego dnia dostałam naganę za nie wstawienie się. Jestem zatrudniona na najgorszej śmieciówce.
#3 szef powiesił grafik w bodajże w środę. Byłam bardzo mocno zdziwiona, że z tak dużym wyprzedzeniem. Powiedziałam, że w następny czwartek nie mogę być w pracy, bo jestem na porannej zmianie w nursing home. Usłyszałam, że mam być, bo on nie ma żadnego zastępstwa. Starałam się zamienić z innymi pielęgniarkami, ale mi się to nie udało. W niedzielę wysłałam smsa, że nie dam rady i że zamiast mnie może przyjść Nataly która pracuje jedynie w weekendy. Dostałam naganę w sobotę. Miałam łzy w oczach: "widzisz, ze strasznie kaszle. Mam zapalenie płuc. Dyskryminujesz mnie, bo mam gorszą umowę i jeszcze mi dajesz naganę!" Jego odpowiedź:" no co ja mogę zrobić?"

Poprosiłam o rozmowę z jego szefem. W trakcie jej usłyszałam niesamowity stek bzdur. Jeśli firma ma do wyboru kilka rodzajów umów i zadecydują, że mi dadzą casual (odpowiednik umowy zlecenie), a innym part time, to wcale nie znaczy, że mnie dyskryminują. Skorzystali jedynie z wyboru jaki mieli. Że co?! A ja mam uważać na to co mówię, bo to są mocne słowa.
Nagany miały być wyjaśnione. Rozmowa z moim najbliższym przełożonym polegała na tym, że ten na swojego szefa wydzierał się w niebogłosy. Usłyszałam, że pierwszą naganę dostałam, bo go wkurzyłam. To jest racjonalny powód ukarania pracownika.

24 stycznia dostałam z jego strony zgodę na to, bym nie pracowała w poniedziałki. Tak się złożyło, że w ten jeden dzień jestem w innym miejscu. Problemu to żadnego nie sprawiało, bo na zmianie są potrzebne jedynie 3 osoby więc łatwo kogoś znaleźć. Patrzę na ostatni mój grafik i pracuje w poniedziałek. Poszłam do niego wkurzona jak osa i z nieprzyjemnym tonem głosem: "czemu pracuje w poneidziałek? Wiesz, że nie mogę" "Doprawdy? Nie wiedziałem!" Pół godziny później zwolniłam się. Mogłam już nie przyjść na następny dzień, ale dałam mu 2 tygodnie czasu na znalezienie nowego pracownika. W ostatni dzień z ciężkim tonem głosu powiedział mi "dzień dobry", nie usłyszałam nic więcej: "pocałuj mnie w dupę" "spierd..." "dzięki, za rok pracy, szkoda, że tak wyszło" Nic. Po prostu uciekł. W pracy został dłużej.

Bardzo bym chciała mu dać nauczkę.