niedziela, 22 września 2013

Zderzenie dwóch światów

Dosłownie, inaczej nie jestem w stanie tego nazwać. Koszt wynajmu praktycznie taki sam. W wysokości kaucji jest spora różnica. Tylko to są zupełnie inne bajki.

Tu gdzie jestem:
- patrząc na to, że 2 piętrowym domem zajmuje się jeden facet to jest bardzo czysto. Dzisiaj dowiedziałam się, że domy w tej okolicy były wybudowane 40lat temu i chyba od tego czasu był jeden remont polegający na pomalowaniu ścian na liliowo. Jest skromnie, ale schludnie.
- zanim tutaj zamieszkałam to właściciel poinformował mnie, że góra należy do studentów, a na dole on mieszka. Żadnych studentów poza mną nie ma i raczej nie prędko będą, bo jak wczoraj się okazało właściciel nie odpisuje na wiadomości dotyczące wynajmu.
-  no i sama postać właściciela. Facet jest dziwny. Ciężko to wyjaśnić, bo z opisu będzie wynikało, że schodzi mi z drogi, ale nie do końca tak jest. Jak na mój skromny gust ma on problemy z kontaktami z ludźmi. Powie coś do mnie i natychmiast ucieka albo czeka w swoim pokoju aż wejdę na dobre do swojego i dopiero wtedy wychodzi. Początkowo myślałam, że może się mnie boi, bo np. będę mówiła jedynie po polsku i nie będzie mnie rozumiał. Tylko skoro bałby się mnie to nie przenosiłby się na górę, pokój obok mojego. Nie wnikam w jego świat.
- nie mam żadnej umowy, ale za to dostałam numer do jego mamy (???)

A tam gdzie będę:
- nowe budownictwo, dom parterowy, na me oko ponad 120m2, 4 sypialnie (2 z łóżkami królewskimi i 2 dla singli), chyba 3 łazienki, olbrzymi salon i niewiele mniejsza kuchnia z jadalnią. Pełne wyposażenie w meble, bajery kuchenne i sprzęt AGD. W bardzo bliskiej okolicy park i stadion. Do centrum 10 min busem. Cud, miód i orzeszki. Hmm... mogę zająć się pisaniem ogłoszeń dotyczących najmu hehe
- póki co to mieszkają tam: młody Australijczyk (dobrze, dobrze potrzebuje zielonej karty, może w gratisie dostanę też obywatelstwo i zmianę nazwiska ha ha) i wcześniej wspomniane polskie małżeństwo. Zostanie jeszcze jeden singiel do wynajmu
- Australijczyk (jedynie tam wynajmuje) jest przeciwieństwem mojego właściciela. Spędziłam z gościem zaledwie kilka minut, a już zaczął pomagać i wyjaśniać, bo przecież w Australii wszystko musi być inne.
- mam umowę, ale nie mam telefonu do niczyjej mamy.

Łatwa decyzja. W środę się przenoszę. We wtorek ogarniam formalności. Mam nadzieję, że będzie to już ostatnia przeprowadzka i wreszcie przestanę mieć pecha. Przyznam szczerze, że ostatnimi dniami to już włączyła się zrzędliwość :P

Młode małżeństwo znalazło w internecie opis przystosowania się do stałej emigracji i póki co to książkowo wszystko realizujemy. Całość jest dużą listerą W, i:
\ - najpierw jest euforia, inny kraj, inni ludzie, piękne plaże, ocean. BIG WOW. Nooo... w moim przypadku to było po prostu 'wow', ale chyba sama sobie lekką krzywdę zrobiłam czytając co popadnie na temat Australii i tym samym wyobraźnia podniosła zbyt wysoko poprzeczkę. Taki stan jest stosunkowo krótki. Następuje spadek zachwytu.
/ -  i się spadło i się jest na dnie. Euforia i zachwyt wszystkim minęły. Trzeba zdjąć różowe okulary i pomyśleć co by tu zrobić, by było dobrze. Trzeba poszukać pracy. Już nie patrzy się na wszystko w superlatywach. Już się widzi, że centrum jest w remoncie, że ludzie są często mili, bo widzą w tym interes i czasem zrobią w bambuko. Już nie jest tak pięknie. Włącza się zrzędliwość. Trzeba się jakoś ustabilizować.
No, ale jak stanie się na nogi to ponownie wraca się do WOW i jest plaża, wreszcie są imprezy, surfing, diving - żyje się pełną parą.
\ - tylko czasem tęskno za domem, za rodziną, znajomymi, za krajem. I to jest podobno najtrudniejsze. Dociera, że do domu prędko nie przylecimy, bo wolnego w pracy się nie dostanie, bo bilety drogie, bo to za daleko. Podobno ten stan pojawia się po 6 miesiącach pobytu. Jeśli ten etap się przejdzie to już znaczy, że się puściło korzenie i ponownie następuje:
/ - wzrost pozytywów. I wraca się do normalnego życia.

I tym samym powstało: \/\/
Teraz zdjęliśmy różowe okulary. Pora stanąć na nogi :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz