piątek, 20 września 2013

Ciągłe zmiany i życie na walizkach...

Mieszkanie ze skacowanym surferem nie było strzałem w dziesiątkę i muszę stąd uciekać. Jestem tutaj dopiero 3 dzień i robi się coraz dziwniej więc nie myśląc zbyt wiele w tej kwestii bardzo staram się zmienić lokum. Już nie patrzę na ostatnią zasadę - zmienię mieszkanie jak znajdę pracę. Nie, to już nieaktualne.

Może jestem przewrażliwiona. Nie wykluczone. Tylko w moim przekonaniu coś z tym panem jest nie tak. I ja średnio chce tutaj przebywać, a siedzenie jedynie w pokoju jest chore.  

Wyobraziłam sobie, że w momencie kiedy skończy mi się pobyt u australijskiej rodziny to zamieszkam gdzieś już na dobre, na cały okres trwania mojej wizy. No, niestety tak nie jest. Zanim zdecydowałam się na surfera to oglądałam 6 mieszkań, czyli też nie tak mało. 
W perełkach mieszkali Australijczycy, którzy nie za bardzo chcą mieszkać z osobą nie mówiącą jeszcze biegle po angielsku. W pełni ich rozumiem. Tylko, że ze swojej perspektywy to szybciej nauczę się języka jeśli będę go ciągle słyszała więc zależało mi na tym, by wynająć u nich pokój. 
Mieszkania w których przebywali jedynie międzynarodowi studenci były mocno zaniedbane i w tej samej cenie co perełki. 
Wszystkie pokoje były tanie. Kaucja nie wyższa niż 300$ 

Polecano mi też szukanie mieszkania w Surfer Paradise. Dla mnie mieszkania tam wyglądają jakby kiedyś tam były hotele i coś komuś jakoś nie wyszło i teraz to są zwykłe mieszkania. Tylko wiecie jakie jest rozmieszczenie mebli (w tym łóżek) w hotelach? No, właśnie. Słabo jeśli chce się już zapuścić korzenie. Super jeśli się przyjeżdża na wakacje bądź na stosunkowo krótki czas. Surfer Paradise jest też najbardziej aktywną w nocy dzielnicą. Super - Imprezy. Tylko, ja nie potrafię już 3 dni w tygodniu szaleć. hehe :) mi wystarczy raz na jakiś czas pójść i się pobawić hehe Chyba się starzeję. Cenowo - zbliżone kwoty. 

Dzisiaj podjęłam decyzje, że jutro idę oglądać apartament w przyjemnym australijskim standardzie, czyli sporym salonem z TV, dużą sypialną i pełnym umeblowaniem. Koszt tygodniowy jest taki sam, ale kaucja będzie wynosiła 600$. 
Będę miała w pobliżu park bym mogła sobie pobiegać. Będzie na lekkich przedmieściach więc nie będę słyszała tak jak teraz ratownika krzyczącego przez megafon (choć wcale do oceanu tak blisko nie jest, jedynie głos się niesie). Będzie to zadbany dom. I co dla mnie jest ważne będzie umowa najmu - wszystkim zajmuje się agent. 
Nie mogę się jutra doczekać. 

Hmm... agent. Bardzo dobrze, bo mam umowę, czyli pisemne potwierdzenie i nikt mnie w ch... nie zrobi. Tylko to co zauważyliśmy (ja i polskie młode małżeństwo) to Australijczycy bardzo się zabezpieczają.

Przykłady:

#1 zmiana numeru telefonu - ja korzystam z karty więc jak się kasa na koncie skończy to doładuje i będę mogła nadal z tego numeru korzystać. Zero zobowiązań. 
Młode małżeństwo miało bardzo przyjemną opcję - elastyczny abonament. Elastyczny, bo nie ma problemów z zerwaniem umowy i można tego dokonać w każdym dowolnym momencie - tak zaręczał sprzedawca. Tylko po dłuższym zastanowieniu w początkowych miesiącach pobytu za żadne skarby świata nie wykorzystałoby się nawet połowy tego na co opiewał abonament. Trzeba było zerwać umowy. Trwało to 2 godziny i był wykonany telefon do ambasady z pytaniem czy na pewno mają wizę studencką, czyli czy pobyt jest legalny.

#2 wspomniany agent - będę musiała dostarczyć saldo mojego konta, by udowodnić, że mam za co żyć. Dla nich to bardzo rozsądne rozwiązanie. Dla mnie - co kogo to obchodzi ile mam na koncie? Może ja mam comiesięczne wpływy od polskiej rodziny? Tego przecież nie będzie widać na jednorazowym wydruku salda. Niestety skończyło się telefonem do Polski i bardzo ładną prośbą. Nie lubię takich sytuacji. Wiem, że sobie poradzę, ale dla agenta dobrze by było gdybym miała nieco więcej na koncie. 

2 komentarze: