Pracuję jako asystenka pielęgniarki. Lubię swoją pracę. Powiem więcej uwielbiam pomagać innym. Jest to co chciałabym robić w swoim życiu. Ku memu zdziwieniu. Jestem już prawie, że oficjalnie uznana za bossa zmiany popołudniowej. Przyznam, mam tą cechę w sobie, że lubię rządzić. Nie robię tego bom zołza. Wszystko ma być zrobione na czas, by wszyscy mogli skończyć pracę punktualnie. Stworzyliśmy bardzo zgrany team. Znamy się, ufamy sobie i staramy się szanować. A ja jestem tą, która trzyma rękę na pulsie. Kwestia charakteru, a nie zakresu obowiązków. Szkoda tylko, że mój szef jest negatywnie nastawiony do mnie.
Nasi rezydenci są w różnej kondycji. Niektórzy nie powinni być w nursing homie, ale nie mają gdzie się podziać. Inni powinni być w szpitalu psychiatrycznym, bo potrzebują zupełnie innego rodzaju pomocy. Z przyczyn dotacji nursing home nie ma zamiaru ich przekazać innym placówkom. Pozwolę sobie na brak komentarza. Inna grupa czeka na zmianę diagnozy na "opieka paliatywna". A jeszcze inni...
Jest Miss Bom Bom. Historia tragiczna. W wieku 7 lat uległa wypadkowi. Doszło do uszkodzenia mózgu. Zatrzymała się w rozwoju i z biegiem lat nieco się w nim cofa. Jest niewidząca. Nigdy nie uczyła się języka angielskiego. Straciła kontrolę nad swoim językiem. Brzmi to jak: ble ble ble jedno słowo ble ble ble. Straciła zdolność chodzenia. Coś strasznego. W takich wypadkach rozumiem słowo eutanazja.
3 dni temu krzyczała "leave me alone". Z koleżanką zdurniałam. Pobiegłyśmy do jej pokoju, by się upewnić. A ta ponownie: "leave me alone". Szok! Prawdopodobnie usłyszała to zdanie od innej ostro zakręconej kobiety. Ucieszyłam się niesamowicie. Na następny dzień. Pora kolacji. Nakładam jedzenie na łyżeczkę i wkładając do ust powtarzałam słowo "dinner". Powtórzyłam kilkakrotnie. Czekałam na jej odzew. Zignoruje? Powtórzy? Mówiła to słowo kilkakrotnie.
Ucałowałam, przytuliłam i pobiegłam się pochwalić. Istnieje szansa, że nauczy się podstawowych zwrotów.
Wiem, nie brzmi to oszałamiająco, ale jest to prawie, że cud. 5 razy w tygodniu widzę tą 40paro letnią kobietę, która mamrocze i żyje jak warzywo. A tu nagle taki przełom :)
Uwielbiam takie sytuacje!
piątek, 22 kwietnia 2016
poniedziałek, 4 kwietnia 2016
...bo na kiju zawsze jest marchewka.
Mimo wszystko z biegiem czasu ukształtowała się Ona! Ta Wielka i Atrakcyjna Marchewka Na Kiju, którą codziennie widzę i która napędza mnie do działania. Tylko, że jest ono znacznie wolniejsze niż bym chciała. Muszę zwolnić tempo. Jeszcze jestem na etapie rekonwalescencji. Czuje permamentne zmęczenie. Pracuję nad tym. Przyznam, że napawa mnie to pozytywną energią, bo wiem, że robię coś dobrego dla siebie samej. I niech tak zostanie.
O swoich najważniejszych celach opowiedziałam dobrej znajomej i poparła mnie. Czemu nie? Choć są one bardzo ambitne i nie będzie łatwo. A mowa o powrocie na studia. Chce poprawić mój jeden dyplom, bo może mi się on tutaj przydać jak również zawodowo pokochałam pomagać innym. Na szczęście nie będę musiała zrobić całego kursu, a jedynie nadrobić różnice programowe. Zawsze to łatwiej. Chciałabym również zostać zarejestrowaną pielęgniarką. Większa odpowiedzialność, ale znacznie lżejsza praca. Tylko, że wszystko musi poczekać. Moim długoterminowym celem jest podjęcie dwóch prac w różnych dziedzinach. Jestem osobą, która szybko się nudzi i to była główna przyczyna ciągłego zmieniana zatrudnienia. Jak się poczułam specjalistą w danej sferze to zazwyczaj zaczynałam toczyć pianę z pyska i z wkurzeniem na twarzy rozstawałam się z firmą i szukałam nowych wyzwań. Pracowałam już wszędzie: mając 19 lat na stacji benzynowej i w sklepie całodobowym na pełnym etacie, później były 2 firmy windykacyjne, centrala jednej z największych agencji pracy, centrala banku, placówka bankowa, Gazeta Wyborcza sekcja gazetapraca. Jedna z klientek stwierdziła, że jestem niesamowicie elastyczna i mam szczęście, bo zatrudniają mnie wszędzie gdzie chce. To nie jest tak.
Zawsze wychodziłam z założenia, że jeśli się nie udaje od strony wejściowej może uda się od strony piwnicy. I tak próbowałam aż się udawało.
Tutaj mogę mieć o tyle większy komfort, że mogę bez większych problemów połączyć 2 odmienne zawody, które zawsze dadzą mi emocji. I tego w życiu potrzebuje. To jest odległy plan. Powoli zbliżam się do jego realizacji.
Tylko, żeby to wszystko mogło nastąpić muszę mieć otwarty umysł. I tu powróciłam do swoich wierzeń i zasad, które zawsze mi dodawały energii bądź napawały optymizmem.
Wydarzyło się dużo złego, ale jest to czas przeszły. A moja przeszłość nie jest tym kim jestem. Nie mogę się z nią utożsamiać, bo nigdy nie przestanę w niej żyć. A istotne jest to Teraz. Teraz się liczy. Teraźniejszość. Teraz piszę bloga, popijam herbatę i się uśmiecham. To Teraz jest ważne. Teraz napisałam o swoich planach. Jedynie Teraz mogę kształtować Przyszłość. Wiele lat się tego uczyłam. I poznałam wielu ludzi, którzy nie mogą przestać żyć w swojej przeszłości. Najlepszym przykładem jest jedna rodzina. Niesamowici ludzie. Bardzo mili, pomocni, mądrzy i zabawni. Bardzo dużo czasu z nimi spędzałam. On odszedł od niej. Mają 2 dzieci. Młodsze jest z nią. Starsze wyrzucone przez matkę jest z nim. Kobieta zniszczyła tych ludzi. On po rozstaniu oddał jej wszystko prócz swoich oszczędności na koncie za które kupił statek i uciekł. Zwolnił się z bardzo dobrze płatnej pracy, bo stracił sens jej wykonywania. Żył tak przez kilka lat. Osiedlił się. Podejmuje się jedynie dorywczych prac. Chce założyć nową rodzinę, ale za każdym razem gdy się zbliża do kogoś dostaje ataku paniki i ucieka. Jego starszy syn nie ma ani jednego znajomego. Nie potrafi zbudować zdrowych relacji. Oboje żyją tym co było.
Nie potrafią się pogodzić ze swoją przeszłością. Ciągle cierpią. Zapomnieli, że ból jest tymczasowy i tylko od nich samych zależy jak długo chcą go odczuwać. Tylko, że to wymaga pracy i wysiłku. Oboje tkwią w jednym martwym punkcie od x lat. Smutne.
Kiedy budzę się i wiem, że to nie będzie dobry dzień tuż po prysznicu spoglądam sobie głęboko w oczy i mówię do siebie:
You are fucking awesome genius!
Każdy się uśmiechnie. I o to chodzi. Nie ważne, że to głupie zdanie. Działa i o to chodzi!
Po ciężkiej pracy jest nagroda. Kilka lat temu byłam bardzo aktywna. Dawałam z siebie 150% normy. Czasem czułam potężny ból, bo początkowo moje płuca i serce nie pracowały normalnie (mogłam starać się o dokumenty potwierdzające niepełnosprawność). Ignorowałam ból. Nadal ćwiczyłam. A po tak ciężkim wysiłku była sauna, którą uwielbiam. Była nagroda.
Jeden dzień w miesiącu mam ochotę zabić wszystkich wokoło. Z chęcią ustawiłabym ludzi w szeregu i z histerycznym śmiechem rozstrzelałabym ich. Byłam miła w ciągu tego dnia? Tak? Lody w nagrodę :)
Małe coś co sprawia, że warto było coś zrobić co nie było łatwe czy przyjemne.
Co do ćwiczeń, swoim uporem wydolność płuc poprawiłam do poziomu zdrowego człowieka, a i serce przestało wariować.
I wiele,wiele innych drobnostek, które poprawiają nas samych.
O swoich najważniejszych celach opowiedziałam dobrej znajomej i poparła mnie. Czemu nie? Choć są one bardzo ambitne i nie będzie łatwo. A mowa o powrocie na studia. Chce poprawić mój jeden dyplom, bo może mi się on tutaj przydać jak również zawodowo pokochałam pomagać innym. Na szczęście nie będę musiała zrobić całego kursu, a jedynie nadrobić różnice programowe. Zawsze to łatwiej. Chciałabym również zostać zarejestrowaną pielęgniarką. Większa odpowiedzialność, ale znacznie lżejsza praca. Tylko, że wszystko musi poczekać. Moim długoterminowym celem jest podjęcie dwóch prac w różnych dziedzinach. Jestem osobą, która szybko się nudzi i to była główna przyczyna ciągłego zmieniana zatrudnienia. Jak się poczułam specjalistą w danej sferze to zazwyczaj zaczynałam toczyć pianę z pyska i z wkurzeniem na twarzy rozstawałam się z firmą i szukałam nowych wyzwań. Pracowałam już wszędzie: mając 19 lat na stacji benzynowej i w sklepie całodobowym na pełnym etacie, później były 2 firmy windykacyjne, centrala jednej z największych agencji pracy, centrala banku, placówka bankowa, Gazeta Wyborcza sekcja gazetapraca. Jedna z klientek stwierdziła, że jestem niesamowicie elastyczna i mam szczęście, bo zatrudniają mnie wszędzie gdzie chce. To nie jest tak.
Zawsze wychodziłam z założenia, że jeśli się nie udaje od strony wejściowej może uda się od strony piwnicy. I tak próbowałam aż się udawało.
Tutaj mogę mieć o tyle większy komfort, że mogę bez większych problemów połączyć 2 odmienne zawody, które zawsze dadzą mi emocji. I tego w życiu potrzebuje. To jest odległy plan. Powoli zbliżam się do jego realizacji.
Tylko, żeby to wszystko mogło nastąpić muszę mieć otwarty umysł. I tu powróciłam do swoich wierzeń i zasad, które zawsze mi dodawały energii bądź napawały optymizmem.
Wydarzyło się dużo złego, ale jest to czas przeszły. A moja przeszłość nie jest tym kim jestem. Nie mogę się z nią utożsamiać, bo nigdy nie przestanę w niej żyć. A istotne jest to Teraz. Teraz się liczy. Teraźniejszość. Teraz piszę bloga, popijam herbatę i się uśmiecham. To Teraz jest ważne. Teraz napisałam o swoich planach. Jedynie Teraz mogę kształtować Przyszłość. Wiele lat się tego uczyłam. I poznałam wielu ludzi, którzy nie mogą przestać żyć w swojej przeszłości. Najlepszym przykładem jest jedna rodzina. Niesamowici ludzie. Bardzo mili, pomocni, mądrzy i zabawni. Bardzo dużo czasu z nimi spędzałam. On odszedł od niej. Mają 2 dzieci. Młodsze jest z nią. Starsze wyrzucone przez matkę jest z nim. Kobieta zniszczyła tych ludzi. On po rozstaniu oddał jej wszystko prócz swoich oszczędności na koncie za które kupił statek i uciekł. Zwolnił się z bardzo dobrze płatnej pracy, bo stracił sens jej wykonywania. Żył tak przez kilka lat. Osiedlił się. Podejmuje się jedynie dorywczych prac. Chce założyć nową rodzinę, ale za każdym razem gdy się zbliża do kogoś dostaje ataku paniki i ucieka. Jego starszy syn nie ma ani jednego znajomego. Nie potrafi zbudować zdrowych relacji. Oboje żyją tym co było.
Nie potrafią się pogodzić ze swoją przeszłością. Ciągle cierpią. Zapomnieli, że ból jest tymczasowy i tylko od nich samych zależy jak długo chcą go odczuwać. Tylko, że to wymaga pracy i wysiłku. Oboje tkwią w jednym martwym punkcie od x lat. Smutne.
Kiedy budzę się i wiem, że to nie będzie dobry dzień tuż po prysznicu spoglądam sobie głęboko w oczy i mówię do siebie:
You are fucking awesome genius!
Każdy się uśmiechnie. I o to chodzi. Nie ważne, że to głupie zdanie. Działa i o to chodzi!
Po ciężkiej pracy jest nagroda. Kilka lat temu byłam bardzo aktywna. Dawałam z siebie 150% normy. Czasem czułam potężny ból, bo początkowo moje płuca i serce nie pracowały normalnie (mogłam starać się o dokumenty potwierdzające niepełnosprawność). Ignorowałam ból. Nadal ćwiczyłam. A po tak ciężkim wysiłku była sauna, którą uwielbiam. Była nagroda.
Jeden dzień w miesiącu mam ochotę zabić wszystkich wokoło. Z chęcią ustawiłabym ludzi w szeregu i z histerycznym śmiechem rozstrzelałabym ich. Byłam miła w ciągu tego dnia? Tak? Lody w nagrodę :)
Małe coś co sprawia, że warto było coś zrobić co nie było łatwe czy przyjemne.
Co do ćwiczeń, swoim uporem wydolność płuc poprawiłam do poziomu zdrowego człowieka, a i serce przestało wariować.
I wiele,wiele innych drobnostek, które poprawiają nas samych.
środa, 23 marca 2016
Po burzy jest słońce
W trakcie ostatniego roku straciłam stanowczo zbyt wiele. Miałam wrażenie, że po zrobieniu jednego kroku do przodu robiłam dwa do tyłu. Przyznaje się, że czekałam na najgorsze. Zamknęłam się w czterech ścianach i skupiłam na swoich problemach. Ileż można iść pod górę - pytałam sama siebie. Przetrwałam. W momencie kiedy 2015 skończył się nadeszło nowe. Wiem, że jest to jedynie psychologiczna bariera jednak w tym przypadku jak za dotknięciem magicznej różdżki wszystko to co złe skończyło się wraz z zakończeniem roku. Nie postawiłam sobie żadnych postanowień i celów na 2016. Byłam zbyt zmęczona i zdruzgotana.
Życie zamknęło jakiś kolejny etap.
Jest 23 marca, a ja siedzę i uśmiecham się do siebie. W przeciągu ostatnich tygodni wielokrotnie słyszałam, że wyglądam jakoś inaczej. Lepiej. Ja po prostu jestem szczęśliwa. Wreszcie po długiej burzy nastało słońce. Karma zaczęła powracać.
Siłą rzeczy zweryfikowały mi się znajomości. Niektóre po bardzo złych wspomnieniach ciężko było zakończyć, bo za wszelką cenę druga strona nie chciała odpuścić. No, ale z biegiem czasu nastała cisza i zostali ci na których mogę polegać. Jak również nowe znajomości (oczywiście nie wszystkie) pokazały mi, że warto być dobrym człowiekiem, bo dobro powraca.
Kiedyś poznałam chłopaka zakochanego w life coachingu. Jego pasja była ucieczką od potężnego bólu, ale nie o tym chciałam. Raz zapytał się mnie ilu mam znajomych, bo on w przeciągu roku uzbierał ich 500. Wytrzeszczałam oczy ze zdziwienia. Zapytałam się go:
"A ilu wśród tych 500 znajomych pomoże Tobie w potrzebie? Załóżmy, że wracałeś nocą do domu i zepsuł Ci się samochód. Do ilu osób mógłbyś zadzwonić i poprosić o pomoc?"
Po długiej ciszy "Do żadnej"
"To nie są dobrzy znajomi, a jedynie ludzie z którymi posiedzisz przy piwie, a ich nigdy nie jest trudno poznać".
Akumulator mi padł w samochodzie. U znajomego w mieszkaniu rozkręcała się imprezka. Panie poszły na zakupy, a panowie pojechali do mnie i mi pomogli.
Miałam potężny problem natury prawnej. Znajoma skrzyknęła całą rodzinę i wszyscy mi pomogli. Oficjalnie mi oświadczono, że jestem członkiem rodziny więc zapraszają mnie na wszelkie święta i eventy.
Dostałam ataku paniki. Znajomy zabrał mnie na wycieczkę na której mnie upił. A inny zorganizował niespodziankę, z której niestety nie skorzystałam, bo w trakcie upijania się komórka mi padła i o niczym nic nie wiedziałam.
Nie mogę zapomnieć o stronie polskiej. Wystarczy jeden mail, jedna wiadomość i w trybie natychmiastowym mam zaoferowane wsparcie.
Oczywiście idzie to też w drugą stronę.
Środek nocy dostaję smsa od znajomego. Wiedziałam, że jest na imprezie zaręczynowej (coś dla mnie nowego). Moja odp. "jak chcesz podrzucę Cię do domu".
Wczoraj o 2 w nocy zwiedziłam lotnisko w Brisbane. I oczywiście zabłądziłam. I wiele innych...
Nie mam 500 znajomych. Nie chce mieć 500 znajomych. Po dużych problemach zostali Ci, którym ufam i na których mogę polegać. I to mnie przekonało, że czas odwiedzić Polskę i Anglię. Muszę skończyć jedną sprawę i chcę się rozglądnąć za biletem lotniczym.
Pewne 2 znajomości kosztowały mnie dużo emocji. Obie dość nieprzyjemnie się skończyły. O pierwszej osobie, a raczej o jego problemach rodzinnych przeczytałam w gazecie. Była tam zaangażowana policja, pracownik socjalny i pogotowie. Z uglą odetchnęłam, że to nie mój problem. Choć i smutek też się pojawił. Cieszę się, że ich spotkałam na swojej drodze, ale podążamy w innych kierunkach.
Drugą poznałam dwa miesiące po przylocie. Krytykowała ona ludzi ze swojego kraju, że są wpatrzeni jedynie w siebie, że są chytrzy, że egoistycznymi egocentrykami, że są zazdrośni. Nigdy nie mogłam zrozumieć dlaczego spędza z nimi czas. Wchłonęli go. Jest taki jak oni. Z powodów niezależnych osoba ta musiała zmienić miasto. Ulga!
Zawodowo to praca do mnie zadzwoniła i zaoferowała przyjemne warunki. Dzwonili do mnie wielokrotnie. A komentarz był: "bo my wiemy, że dobra jesteś". Skorzystałam jako praca dorywcza, Nie chciałabym tego robić jako główne źródło dochodów. A w moim nursing homie na poprawę humoru dość często słyszę, że jestem jedną z najlepszych. Niestety moja szefowa ma inne zdanie, ale to długa historia. Najbardziej dla mnie istotni są ludzie dla których i z którymi pracuję. To oni się liczą, bo jest to praca dla osób ciężko chorych i jeśli nie stworzymy zgranego zespołu będzie arcy ciężko. A twarz szefowej widzę jedynie przez 2 godziny...
Rodzina...hmm...Zgodnie ze stwierdzeniem, że z nią to najlepiej wychodzi się na zdjęciach i to tylko wtedy jak wszyscy stoją na baczność, bo łatwo obciąć niechciane osobniki. Niestety, ale po zadaniu mi potężnego bólu obcięłam te najbliższe relacje. Nieodwracalnie.
Wiem zabrzmi to banalnie, ale wszystko było jakoś ze sobą powiązane. Raz po kilku lampkach winach usłyszałam, że zawsze staram się znaleźć przyczynę, sens. Tym razem też tak było. Gdybym nie przejechała się przeokropnie na ludziach to nie miałabym okazji poznać bądź dać szanse tym wartościowym, którzy cicho zawsze byli wokół mnie, ale toksyczność innych zbyt mocno pochłaniała. Gdybym nie miała miliona prac dorywczych to nie miałabym możliwości wyrobienia sobie reputacji, a i też wieczne zabieganie i brak czasu nauczyły do perfekcji zarządzania czasem co mi się niesamowicie przydaje. A z rodziną? Powinnam to zrobić dawno temu, ale nie miałam na to odwagi. Po wbiciu mi nie noża, bo ten jest stosunkowo mały, a maczety w plecy stwierdziłam, że będzie to ostatni raz.
I wiecie co? Ja nadal się uśmiecham. Nie chce tego zmieniać. Kiedyś od jednego czytelnika dostałam pięknego maila. Nie wiem ile razy go czytałam. Nadal pamiętam jedno zdanie:
"mówią, że życie jest jak wycieczka w góry. Im trudniejsza trasa, tym piękniejszy widok na szczycie. Twój widok,na Twoim szczycie będzie sakramencko piękny."
Wydaje mi się, że widzę jego część. Poczekam na całość
Rodzina...hmm...Zgodnie ze stwierdzeniem, że z nią to najlepiej wychodzi się na zdjęciach i to tylko wtedy jak wszyscy stoją na baczność, bo łatwo obciąć niechciane osobniki. Niestety, ale po zadaniu mi potężnego bólu obcięłam te najbliższe relacje. Nieodwracalnie.
Wiem zabrzmi to banalnie, ale wszystko było jakoś ze sobą powiązane. Raz po kilku lampkach winach usłyszałam, że zawsze staram się znaleźć przyczynę, sens. Tym razem też tak było. Gdybym nie przejechała się przeokropnie na ludziach to nie miałabym okazji poznać bądź dać szanse tym wartościowym, którzy cicho zawsze byli wokół mnie, ale toksyczność innych zbyt mocno pochłaniała. Gdybym nie miała miliona prac dorywczych to nie miałabym możliwości wyrobienia sobie reputacji, a i też wieczne zabieganie i brak czasu nauczyły do perfekcji zarządzania czasem co mi się niesamowicie przydaje. A z rodziną? Powinnam to zrobić dawno temu, ale nie miałam na to odwagi. Po wbiciu mi nie noża, bo ten jest stosunkowo mały, a maczety w plecy stwierdziłam, że będzie to ostatni raz.
I wiecie co? Ja nadal się uśmiecham. Nie chce tego zmieniać. Kiedyś od jednego czytelnika dostałam pięknego maila. Nie wiem ile razy go czytałam. Nadal pamiętam jedno zdanie:
"mówią, że życie jest jak wycieczka w góry. Im trudniejsza trasa, tym piękniejszy widok na szczycie. Twój widok,na Twoim szczycie będzie sakramencko piękny."
Wydaje mi się, że widzę jego część. Poczekam na całość
poniedziałek, 29 lutego 2016
Ciemna strona kraju cz.2
Innym problemem jest brak tolerancji. Dotyczy on głównie wszelkiej maści emigrantów. Nie mówię tu, o wykorzystywaniu w pracy, bo to temat rzeka, ale o nieprzyjemnych tekstach. Osobiście nigdy mnie one nie dotyczyły. Poniższe historie były opowiedziane przez znajomych.
#1 znajomy jest studentem uniwerku. Miał do przygotowania projekt w grupach. Prócz niego byli sami Australijczycy. Dano mu jedno z najbardziej trudnych zadań do wykonania. Cały projekt miał przedstawić publicznie. W trakcie jego osoby z grupy szydziły z niedociągnięć językowych oraz usłyszał parę nieprzyjemnych słów na temat kraju pochodzenia. Nikt nie zareagował. Zawyżono mu ocenę.
#2 Było to dawno temu. Jechałam autobusem. Tuż za mną siedziała Azjatka i podpity Aussi.
- skąd jesteś?
+ (nie pamiętam skąd. Podaje przykład) Chiny
- ja jestem Australijczykiem, a Ty?
+ Chinką
- ja jestem Australijczykiem, a Ty? i tak kilka razy jak zdarta płyta. Dziewczyna przestała reagować. Po chwili
- to nie jest miejsce dla takich jak ty. Ty nie mówisz po mojemu...
W autobusie zawrzało...
#3 Znajoma pracuje w knajpie. Dziecko klienta po usłyszeniu jej akcentu powiedziało:
- ilu Ukraińców Twoi krewni zamordowali?
(dziewczyna zdębiała)
- wracaj do siebie
Dziecko na oko miało 10 lat
Wspomniałam na temat wykorzystywania w pracy. Doświadczenie mnie nauczyło, że jeśli większa część załogi to ludzie z Azji czy Indii warunki pracy będą trudne i płaca niska. Tylko oni się zgodzą na takie warunki. Będąc jeszcze na kursie językowym cała szkoła słyszała historię chłopaka z Chin. Pracował on za 8$/h, minimalna legalna płaca w tamtym czasie to 16$/h. Chłopak w desperacji zgodził się na takie warunki. Pomimo to nie zapłacono mu w ogóle. Mowa tutaj o gównianych pracach typu knajpa czy hotel. Sama mając jedną z tego typu zajęć miałam znacznie gorszą umowę niż pozostali Australijscy pracownicy, miałam dziwne problemy z grafikiem polegające na tym, że mój szef dostawał nagłych ataków amnezji np. przez x mcy nie pracowałam w poniedzałki, bo mi to wybitnie nie pasowało, a tu nagle widnieje w grafiku, gdzie z łatwością można było mnie zamienieć oraz za byle co ignorując kodeks pracy dostawałam nagany.
To co mnie najczęściej spotyka jest zupełnie odwrotne od historii znajomych. Mówię z mocnym akcentem. Niezliczę ile razy słyszałam, bym tego nie zmieniała, bo on świadczy o tym kim jestem. Nawet jak się śmieją z moich językowych potyczek to nie jest to złośliwy śmiech, a raczej forma żartu, czy wyjaśnienie jak powinno być poprawnie. Może wynika to też z kwestii mojego nastawienia. Nie burmuszę się, bo czegoś nie rozumiem. Nie boję się poprosić, by wyjaśniono i śmieję się razem z nimi. Wiem, że nigdy nie będę miała takiego angielskiego jak oni.
To co mnie najbardziej zdziwiło to dwukrotnie dostałam pracę tylko dlatego, że jestem Polką.
Teraz pomyśłałam, że może to nie jest kwestia braku tolerancji, a nastawienia do innych. Jasne kretyni wszędzie się znajdą i na to nie ma żadnej zasady. Tylko jeśli na mnie reagują z uśmiechem, a z innych szydzą to może jest problem z innymi, a nie ze AU społeczeństwem.
#1 znajomy jest studentem uniwerku. Miał do przygotowania projekt w grupach. Prócz niego byli sami Australijczycy. Dano mu jedno z najbardziej trudnych zadań do wykonania. Cały projekt miał przedstawić publicznie. W trakcie jego osoby z grupy szydziły z niedociągnięć językowych oraz usłyszał parę nieprzyjemnych słów na temat kraju pochodzenia. Nikt nie zareagował. Zawyżono mu ocenę.
#2 Było to dawno temu. Jechałam autobusem. Tuż za mną siedziała Azjatka i podpity Aussi.
- skąd jesteś?
+ (nie pamiętam skąd. Podaje przykład) Chiny
- ja jestem Australijczykiem, a Ty?
+ Chinką
- ja jestem Australijczykiem, a Ty? i tak kilka razy jak zdarta płyta. Dziewczyna przestała reagować. Po chwili
- to nie jest miejsce dla takich jak ty. Ty nie mówisz po mojemu...
W autobusie zawrzało...
#3 Znajoma pracuje w knajpie. Dziecko klienta po usłyszeniu jej akcentu powiedziało:
- ilu Ukraińców Twoi krewni zamordowali?
(dziewczyna zdębiała)
- wracaj do siebie
Dziecko na oko miało 10 lat
Wspomniałam na temat wykorzystywania w pracy. Doświadczenie mnie nauczyło, że jeśli większa część załogi to ludzie z Azji czy Indii warunki pracy będą trudne i płaca niska. Tylko oni się zgodzą na takie warunki. Będąc jeszcze na kursie językowym cała szkoła słyszała historię chłopaka z Chin. Pracował on za 8$/h, minimalna legalna płaca w tamtym czasie to 16$/h. Chłopak w desperacji zgodził się na takie warunki. Pomimo to nie zapłacono mu w ogóle. Mowa tutaj o gównianych pracach typu knajpa czy hotel. Sama mając jedną z tego typu zajęć miałam znacznie gorszą umowę niż pozostali Australijscy pracownicy, miałam dziwne problemy z grafikiem polegające na tym, że mój szef dostawał nagłych ataków amnezji np. przez x mcy nie pracowałam w poniedzałki, bo mi to wybitnie nie pasowało, a tu nagle widnieje w grafiku, gdzie z łatwością można było mnie zamienieć oraz za byle co ignorując kodeks pracy dostawałam nagany.
To co mnie najczęściej spotyka jest zupełnie odwrotne od historii znajomych. Mówię z mocnym akcentem. Niezliczę ile razy słyszałam, bym tego nie zmieniała, bo on świadczy o tym kim jestem. Nawet jak się śmieją z moich językowych potyczek to nie jest to złośliwy śmiech, a raczej forma żartu, czy wyjaśnienie jak powinno być poprawnie. Może wynika to też z kwestii mojego nastawienia. Nie burmuszę się, bo czegoś nie rozumiem. Nie boję się poprosić, by wyjaśniono i śmieję się razem z nimi. Wiem, że nigdy nie będę miała takiego angielskiego jak oni.
To co mnie najbardziej zdziwiło to dwukrotnie dostałam pracę tylko dlatego, że jestem Polką.
Teraz pomyśłałam, że może to nie jest kwestia braku tolerancji, a nastawienia do innych. Jasne kretyni wszędzie się znajdą i na to nie ma żadnej zasady. Tylko jeśli na mnie reagują z uśmiechem, a z innych szydzą to może jest problem z innymi, a nie ze AU społeczeństwem.
sobota, 13 lutego 2016
Ciemna strona kraju cz. 1
Australia jak każdy kraj ma swoje problemy. Te są nieco inne niż nasze polskie bolączki. Jak wszędzie ludzie narzekają na brak pieniędzy, a potem los się odmienia i mają na koncie 100 tysi. Jak każdy narzekają na ciężką pracę. Tylko, że po pracy mogą sobie pójść na plażę odpocząć.
Poza tymi normalnymi kłopotami kraj ten ma potężny orzech do zgryzienia jakim są narkotyki, a dokładniej metamfetamina, czyli Ice. Można go przyjąć w dowolny sposób, ale najczęściej jest on palony.
Wczoraj umówiłam się z jednym chłopakiem. Zaznaczyłam mu, że to nie może być randka, a jedynie piwo jako znajomi. Chłopak co chwila "schodził" to jest oczy zamykały mu się tak jak by wpadał w sen. Było to poza jego kontrolą. Powiedział, że jest arcy przemęczony i to jest jego reakcja na długie nie wyspanie się i stres. Przyjęłam do wiadomości i o więcej nie pytałam. Okazało się, że od 8 lat jest uzależniony. Jego problem doprowadził do rozwodu. Niebawem podejmie się nowej pracy jako handlowiec. Wprost mu powiedziałam, że w tej kondycji pracy nie utrzyma. Wiedząc, że o to nie poprosi dla podrasowania swojego sumienia i udowodnienia samej sobie, że jestem dobrym człowiekiem stwierdziłam, że mogę mu znaleźć ludzi, którzy mu pomogą i mogę zostać jego dobrą znajomą. Oczywiście temat przemilczał.
Jedna z pielęgniarek płakała na zmianie. Innego wieczora ponownie ją widziałam zapłakaną. Nie pytając o nic stanęłam koło niej i usłyszała ode mnie: "czasem trzeba złe czasy przetrwać i wiedzieć, że po burzy zawsze jest słońce. Poczekaj!" Innym razem ledwo co chodziła. Tym razem usłyszała ode mnie: "jeśli nie jesteś bezpieczna u siebie w domu możesz spać u mnie na kanapie i coś razem wymyślimy". Długo nie czekałam. Jeszcze w tym samym tygodniu z rana wysłała mi smsa, że idzie do mnie na pieszo, bo samochód jest u mechanika i coś jej się stało z kartą kredytową. To co się mogło stać to jej chłopak mógł ją wyciągnąć z portfela. Pojechałam po nią. Zapłakana w domu pokazała mi liczne siniaki i opisała ich historię powstania. Nie zapomniała wspomnieć jakim cudownym mężczyzną jest jej wybranek. Chłopak jest byłym więźniem. Czasem znika w nocy po to, by obrabować jakiś sklep. Jest uzależniony od Ice, ale nie ona. Ona pali jedynie marihuanę. Ja na prawdę chciałabym w to uwierzyć. Stworzyłyśmy plan włączając nowe mieszkanie i pieniądze na start. 3 nocy okłamała mnie i pojechała do niego. Nad ranem wysłała smsa: "miałaś rację. To bardzo boli..." Będąc w piżamie wsiadłam do samochodu i po nią pojechałam. Uśmiechnięta bez najmniejszego cienia bólu czy strachu posłużyła się mną jak darmową taksówką. Później zaczęły się akcje pytania mnie o pieniądze. I na tym się skończyła ma dobroć. Wyprosiłam ją. Jeszcze tego samego dna wróciła do niego. W pracy co raz bardziej się ociąga, ma bardzo duże problemy z koncentracją i jest niesamowicie chaotyczna. Kilka osób zwróciło uwagę, że coś się z nią złego dzieje. Zaczęły spływać na nią skargi. Nie chce donieść prawdziwego powodu dla którego tak się zmieniła. Nie chce zniszczyć jej kariery. Sama to zrobi.
Usłyszałam w wiadomościach, że problem z metamfetaminą jest oficjalnym ogólnokrajowym problemem. Krótko mówiąc Australia pomimo swojej wyolbrzymionej propagandy i samouwielbienia załamała ręce i przyznała się, że ma problem nad którym nie panuje i nie wie co ma robić.
Poza tymi normalnymi kłopotami kraj ten ma potężny orzech do zgryzienia jakim są narkotyki, a dokładniej metamfetamina, czyli Ice. Można go przyjąć w dowolny sposób, ale najczęściej jest on palony.
Wczoraj umówiłam się z jednym chłopakiem. Zaznaczyłam mu, że to nie może być randka, a jedynie piwo jako znajomi. Chłopak co chwila "schodził" to jest oczy zamykały mu się tak jak by wpadał w sen. Było to poza jego kontrolą. Powiedział, że jest arcy przemęczony i to jest jego reakcja na długie nie wyspanie się i stres. Przyjęłam do wiadomości i o więcej nie pytałam. Okazało się, że od 8 lat jest uzależniony. Jego problem doprowadził do rozwodu. Niebawem podejmie się nowej pracy jako handlowiec. Wprost mu powiedziałam, że w tej kondycji pracy nie utrzyma. Wiedząc, że o to nie poprosi dla podrasowania swojego sumienia i udowodnienia samej sobie, że jestem dobrym człowiekiem stwierdziłam, że mogę mu znaleźć ludzi, którzy mu pomogą i mogę zostać jego dobrą znajomą. Oczywiście temat przemilczał.
Jedna z pielęgniarek płakała na zmianie. Innego wieczora ponownie ją widziałam zapłakaną. Nie pytając o nic stanęłam koło niej i usłyszała ode mnie: "czasem trzeba złe czasy przetrwać i wiedzieć, że po burzy zawsze jest słońce. Poczekaj!" Innym razem ledwo co chodziła. Tym razem usłyszała ode mnie: "jeśli nie jesteś bezpieczna u siebie w domu możesz spać u mnie na kanapie i coś razem wymyślimy". Długo nie czekałam. Jeszcze w tym samym tygodniu z rana wysłała mi smsa, że idzie do mnie na pieszo, bo samochód jest u mechanika i coś jej się stało z kartą kredytową. To co się mogło stać to jej chłopak mógł ją wyciągnąć z portfela. Pojechałam po nią. Zapłakana w domu pokazała mi liczne siniaki i opisała ich historię powstania. Nie zapomniała wspomnieć jakim cudownym mężczyzną jest jej wybranek. Chłopak jest byłym więźniem. Czasem znika w nocy po to, by obrabować jakiś sklep. Jest uzależniony od Ice, ale nie ona. Ona pali jedynie marihuanę. Ja na prawdę chciałabym w to uwierzyć. Stworzyłyśmy plan włączając nowe mieszkanie i pieniądze na start. 3 nocy okłamała mnie i pojechała do niego. Nad ranem wysłała smsa: "miałaś rację. To bardzo boli..." Będąc w piżamie wsiadłam do samochodu i po nią pojechałam. Uśmiechnięta bez najmniejszego cienia bólu czy strachu posłużyła się mną jak darmową taksówką. Później zaczęły się akcje pytania mnie o pieniądze. I na tym się skończyła ma dobroć. Wyprosiłam ją. Jeszcze tego samego dna wróciła do niego. W pracy co raz bardziej się ociąga, ma bardzo duże problemy z koncentracją i jest niesamowicie chaotyczna. Kilka osób zwróciło uwagę, że coś się z nią złego dzieje. Zaczęły spływać na nią skargi. Nie chce donieść prawdziwego powodu dla którego tak się zmieniła. Nie chce zniszczyć jej kariery. Sama to zrobi.
Usłyszałam w wiadomościach, że problem z metamfetaminą jest oficjalnym ogólnokrajowym problemem. Krótko mówiąc Australia pomimo swojej wyolbrzymionej propagandy i samouwielbienia załamała ręce i przyznała się, że ma problem nad którym nie panuje i nie wie co ma robić.
piątek, 29 stycznia 2016
To co jest ważne cz.1
Myślałam, że chłopak usiłujący znaleźć żonę wymiękł. Niestety nie. Po kilku miesiącach ciszy dzisiaj się odezwał. Nie może się doczekać kiedy mnie zobaczy. Ja to mam szczęście... Dziwnym trafem do spotkania nie dojdzie.
Nie o tym chciałam....
Zawodowo ciężką pracą zdobyłam szacunek i uznanie. Pokazałam, że jestem w stanie dużo z siebie dać i że wszystko jest zrobione zawsze na czas i zawsze w miłej atmosferze. Wygrałam wojnę z dyrektorstwem. Co prawda przez nich przez kolejne kilka miesięcy będę przyjmowała niezaciekawe tabletki i usłyszeli parę słów na temat związków zawodowych, ale postawiłam na swoim.
Staram się przejść do szpitala. Większe pieniądze i znacznie lżejsza praca.
Dla osób zmieniających miejsce zamieszkania na me miejsce pracy, gdzie pielęgniarki stają się najbliższą rodziną jest to ostatni przystanek. Krewni bądź pogotowie przyprowadza ich do nas. W pierwszych tygodniach nie zgadzają się ze swoją sytuacją. Chcą wrócić do domu. Za wszelką cenę nie chcą zrozumieć, że to jest ich nowy dom. Są pełni wigoru, uparci i z pełnią życia w oczach. Później poddają się. Akceptują stan rzeczy. Uczą się nowej rutyny, śniadanie o 7:00, obiad o 13:00, kolacja o 17:00. Poranny prysznic z asystą, gimnastyka, bingo i fatalne koncerty. Stają się szarzy i są tłem bez wyrazu. Tracą swą witalność, oczy przestają błyszczeć. Marnieją. Zawstydzeni proszą o większą pomoc przy posiłkach, bo ręce odmówiły posłuszeństwa; w toalecie, bo nogi są za słabe; przy przebraniu się, bo wszystko nie jest takie jakie być powinno. Tak żyją przez kilka miesięcy bądź lat. Później pogotowie bądź doktor podaje informacje: opieka paliatywna. To koniec. Przestają mówić, ruszać się. Są przepełnieni bólem. Samotni. Moi podopieczni są jak kwiaty bez wody. Kiedy przyjeżdżają są piękni, a potem usychają. Z dnia na dzień coraz bardziej.
Kiedyś znajoma mi podesłała link do notki opisującej dziewczynę pracującą na oddziale paliatywnym. Był to motywacyjny artykuł o tym co tak na prawdę jest ważne w naszym życiu. Ludzie wiedzący, że może nie być jutra odpowiedzieli jej, że to nie są pieniądze, kariera. To jest miłość i przyjaźń. Spełnienie siebie było w czołówce. Patrząc na swoją pracę zdałam sobie sprawę, że cały artykuł był bzdurą wyssaną z palca. Osoby mające tą adnotację w papierach nie rozmawiają zbytnio dużo bądź wogóle. Czasem są na bardzo silnych prochach, które powoli doprowadzają do śmierci. Oni nie opowiedzą o tym czego żałowali w życiu, tego co jest ważne. Oni się godzą na to co nadchodzi. Boją się samotnie leżąc w łóżku. I to jest ten moment, ta chwila w której sprawienie, by ta osoba się uśmiechnęła jest arcyważne. I jak łatwe do zrobienia. Wystarczy pokazać, że nie są sami. Przytrzymać za rękę, pogłaskać po włosach. To takie proste.
Nigdy nie sądziłam, że będę pielęgniarką. Nigdy nie sądziłam, że będę pracowała z osobami, które umierają. Nigdy nie sądziłam, że to będzie to co chce w życiu robić. Nigdy nie sądziłam, że będę w tym tak zajebiście dobra.
Nie o tym chciałam....
Zawodowo ciężką pracą zdobyłam szacunek i uznanie. Pokazałam, że jestem w stanie dużo z siebie dać i że wszystko jest zrobione zawsze na czas i zawsze w miłej atmosferze. Wygrałam wojnę z dyrektorstwem. Co prawda przez nich przez kolejne kilka miesięcy będę przyjmowała niezaciekawe tabletki i usłyszeli parę słów na temat związków zawodowych, ale postawiłam na swoim.
Staram się przejść do szpitala. Większe pieniądze i znacznie lżejsza praca.
Dla osób zmieniających miejsce zamieszkania na me miejsce pracy, gdzie pielęgniarki stają się najbliższą rodziną jest to ostatni przystanek. Krewni bądź pogotowie przyprowadza ich do nas. W pierwszych tygodniach nie zgadzają się ze swoją sytuacją. Chcą wrócić do domu. Za wszelką cenę nie chcą zrozumieć, że to jest ich nowy dom. Są pełni wigoru, uparci i z pełnią życia w oczach. Później poddają się. Akceptują stan rzeczy. Uczą się nowej rutyny, śniadanie o 7:00, obiad o 13:00, kolacja o 17:00. Poranny prysznic z asystą, gimnastyka, bingo i fatalne koncerty. Stają się szarzy i są tłem bez wyrazu. Tracą swą witalność, oczy przestają błyszczeć. Marnieją. Zawstydzeni proszą o większą pomoc przy posiłkach, bo ręce odmówiły posłuszeństwa; w toalecie, bo nogi są za słabe; przy przebraniu się, bo wszystko nie jest takie jakie być powinno. Tak żyją przez kilka miesięcy bądź lat. Później pogotowie bądź doktor podaje informacje: opieka paliatywna. To koniec. Przestają mówić, ruszać się. Są przepełnieni bólem. Samotni. Moi podopieczni są jak kwiaty bez wody. Kiedy przyjeżdżają są piękni, a potem usychają. Z dnia na dzień coraz bardziej.
Kiedyś znajoma mi podesłała link do notki opisującej dziewczynę pracującą na oddziale paliatywnym. Był to motywacyjny artykuł o tym co tak na prawdę jest ważne w naszym życiu. Ludzie wiedzący, że może nie być jutra odpowiedzieli jej, że to nie są pieniądze, kariera. To jest miłość i przyjaźń. Spełnienie siebie było w czołówce. Patrząc na swoją pracę zdałam sobie sprawę, że cały artykuł był bzdurą wyssaną z palca. Osoby mające tą adnotację w papierach nie rozmawiają zbytnio dużo bądź wogóle. Czasem są na bardzo silnych prochach, które powoli doprowadzają do śmierci. Oni nie opowiedzą o tym czego żałowali w życiu, tego co jest ważne. Oni się godzą na to co nadchodzi. Boją się samotnie leżąc w łóżku. I to jest ten moment, ta chwila w której sprawienie, by ta osoba się uśmiechnęła jest arcyważne. I jak łatwe do zrobienia. Wystarczy pokazać, że nie są sami. Przytrzymać za rękę, pogłaskać po włosach. To takie proste.
Nigdy nie sądziłam, że będę pielęgniarką. Nigdy nie sądziłam, że będę pracowała z osobami, które umierają. Nigdy nie sądziłam, że to będzie to co chce w życiu robić. Nigdy nie sądziłam, że będę w tym tak zajebiście dobra.
wtorek, 26 stycznia 2016
A mogłam mieć nowy sprzęt w domu....
Nie chce powrócić, by od razu smęcić o sprawach poważnych...
Przez przypadek, zupełnie nieświadomie i nic w tym kierunku nie robiąc wszystko wskazywało na to, że zostałam wybrana na żonę. Tylko, że nikt mnie o zdanie nie pytał.
A sprawa wyglądała tak. Wieki temu poznałam chłopaka. Niski, ale przystojny. Bardzo miły i otaczający opieką. Sporadycznie się widywaliśmy, bo dla mnie ten czas był magiczny. Gdybym widziała go częściej to co było dla mnie szczególne zmieniłoby się w zwykłą kawę z kumplem.
Po dość długiej przerwie wreszcie udało nam się spotkać. On jedynie mnie zobaczył i podjął decyzję: "tak, to ona! Ją rodzice zaakceptują". Nie zwlekał. Szybko przejął inicjatywę. Przytulenie na "dzień dobry" było staaaaaanowczo za długie. Wyglądało to jak na komediach amerykańskich. Ja chciałam się uwolnić z jego objęć, ale nie.... nie tędy droga... przytrzymał mnie tak długo, że wyglądało to jak powrót kochanków po długiej rozłące.
Usiedliśmy. Po 2 minutach oznajmił mi, że jego rodzina jest zawiedziona jego życiem na obczyźnie. Nie ma żony i dzieci. Ba! Nie ma nawet dziewczyny. On ma natychmiast wrócić do kraju i jego rodzice znajdą dla niego odpowiednią wybrankę. Jeśli nie to zamrożą mu przelewy...
Nie zwracał najmniejszej uwagi na prowadzoną przeze mnie rozmowę i na me zachowanie. A mój monolog (jak się okazało skierowany jedynie do siebie) dotyczył ostatecznego rozstania się z kimś na kim mi bardzo zależało. Nastało to kilka godzin wcześnej więc emocje były bardzo świeże. Ów młodzieniec (kilka lat młodszy. Nie ważne, że gustuje w starszych od siebie) zaczął się podejrzanie przybliżać. Kiedy on się przybliżał ja się oddalałam. Kiedy zwykłe piwo miało się przeistoczyć w romantyczny wypad, by zobaczyć panoramę miasta o zachodzie słońca i zwieńczyć wieczór wyjściem do kina ja wpadłam w panikę. Dosłownie. Uciekłam do toalety. Po wyjściu grzecznie poinformowałam, że źle się poczułam i chciałabym wrócić do domu.
- "Sama? To jest niebezpiecznie. Będę się martwił o Ciebie. Pojadę z Tobą i przypilnuje byś od razu poszła do łóżka"
- eeeeeee.... że co kur.... pomyślałam, lecz nie powiedziałam. Usłyszał: "nie, no. Poradzę sobie. Nie martw się"
Oczywiście on wiedział lepiej. Z trudem wsiadłam sama do samochodu.
Dwa dni później.
Kilka smsów w stylu "co robisz? Może wpadnę na GC i pójdziemy na piwo" Niestety dobrymi manierami nie udało mi się go zniechęcić i przełożyć spotkanie na inny nieistniejący termin. Wymięklam stwierdzając, że co jak co, ale to nie ja będę kupowała piwo. Ponownie usłyszałam o jego zawiedzonej skandalicznym zachowaniem rodzinie. Suma sumarum miło czas spędziłam, bo go bardzo lubię. Tylko, że przestało być magicznie.
Następny dzień.
"hej, może pójdziemy na zakupy i kupię parę rzeczy do twojego domu?"Zdurniałam i zaczęłam się śmiać. Może powinnam odpowiedzieć: "wiesz, zmywarka by mi się przydała..."
Okazało się, że poprzez kupowanie różnego rodzaju sprzętu, wyposażenia etc kupował prawa do osoby. W momencie kiedy wyposażył mieszkanie swojej dziewczynie ta zmieniła zamki w drzwiach i siłą rzeczy stałą się byłą dziewczyną. Początkowo współczułam mu.
Chłopak przy każdej nadażajacej się okazji opowiadał o swojej rodzinie i o tym jak go naciskają, by wreszcie miał żonę. Ignorowałam te teksty oznajmiając, że ja nigdy nie zmienię nazwiska. Nie słuchając mych sprzeciwów mniej lub bardziej grzecznych zaczął mnie odwiedzać. Niemożliwym było zniechęcenie go. Skoro tak bardzo chciał być u mnie to siedział na kanapie w milczeniu, kiedy ja np. rozwieszałam pranie... Nie interesowało go to, czy miałam otochę go widzieć czy nie. On ją miał i to było najistotniejsze. Uprzedmiotowało to. To co było niegdyś arcymiłe stało się irytująco-męczące. Nie wiem jak można nazwać człowieka, który za wszelką cenę stawia na swoim totalnie przy tym ignorując drugą osobę. Nauczył się, że skoro ma kasę to może wszystko. Po 2 lub 3 takich odwiedzinach zaczęłam rozumieć jego ex.
Nastał ten dzień. Ten w którym on stwierdził, że pora spać u mnie. Grzecznie poinformowałam go, że jeśli chce to może być na kanapie. Jeśli gardzi kanapą to mogę wpuścić go do łóżka, ale może zapomnieć o jakimkolwiek zbliżeniu się.
Jego ognisty temperament, pewność siebie jakie wcześniej prezentował swą natarczywością uniemożliwy mu spanie w bokserkach. Położył się w jeansach. Zaśmałam się. Zdjął spodnie pod kołdrą bym nie zobaczyła jego bielizny. Oczywiście nie patrząc na to co mu mówiłam starałał się jak tylko mógł, by było przyjemnie. No, niestety... koniec końców przytulił się jak mały chłopiec i zaczął płakać. Wstał, ubrał się. Usiadł w innym pokoju. I milczał. Milczał. Nie wydusił z siebie słowa. Łzy ciekły po policzkach. Zapytałam się: "teee... ale tak właściwie to o co chodzi? Czemu płaczesz?"
+ "Ja nie płaczę. Jestem mężczyzną".
- "nooooo dobra, to co się stało"
+ "Ewe ja muszę iść. Zraniłaś mnie. Muszę przestać o tobie myśleć"
- "eeeee.... okey"
+ "Muszę iść a jest noc."
- "czekaj odprowadzę Cię do drzwi".
Nawet nie wiem kiedy on wygenerował te uczucia. Podjął decyzję nie patrząc na to co się działo wokół niego, nie zwracając uwagi na me sprzeciwy i na to jakim jest bucem.
A mogłam mieć zmywarkę. I chyba bogatego męża.
Chyba powracam...
Długo mnie tu nie było.
Bardzo długo.
I bardzo dużo się działo w tak zwanym między czasie, ale to nie był główny powód dla którego nie pojawiały się nowe posty.
Powodów było kilka:
1. blog od dłuższego czasu zaczął być bardzo osobisty. Pomagało mi to jako samoterapia, ale w momencie kiedy stanęłam na nogi, nie wiedziałam o czym mam pisać. Zbyt mocno się odkryłam. Zbyt duży ekshbicjonizm nastał. Choć był on bardzo pomocny.
Po 2 latach mieszkania wchłonęłam australijską kulturę, nowe obyczaje i to co było nadzwyczajne bądź zaskakujące stało się tłem dnia codziennego.
2. Dostawałam wiele maili i wiadomości za co zawsze dziękowałam i nadal dziękuje. Miło jest coś przeczytać od Was. Tylko czemu pojawiły się słowa: "czekałem aż coś ci się stanie... masz to na co zasłużyłaś" bądź złote rady typu: "z żoną mamy po 2 konta w banku. Ty też je musisz założyć..." bądź me ulubione: "ze znajomym chcemy podjąć się stażu w branży inżynierii budowlanej. Mogłabyś nam pomóc?" ewentualnie "byłoby mi miło gdybyś mi znalazła pracę od zaraz". Rozumiem, że człowiek jest z natury egoistą, ale wszystkiego są jakieś limity. Pomijam, że w 99% maili nigdy nie przeczytałam: "dzięki za odp.".
Wiem, że czasem to co jest oczywite staje się arcytrudne w odpowiedzi jak: "ile pieniędzy potrzebuje na start?" Człowieku bądź człowieczko, ja Ciebie nie znam. Nie wiem na ile jesteś zaradna. Mogę przybliżyć koszta mieszkania na GC, ale jeśli planujesz lecieć do innego miasta ceny te będą inne. Jak ja mam odpowiedzieć? I wiele innych czasem dziwnych wiadomości. Zniechęciły mnie do opisywania swych wzlotów i upadków.
I przed tym ostrzegałam nową blogerkę. Mam nadzieję, że ona natrafi na przyjemniejsze towarzystwo.
3. Kiedyś o tym napisałam. I punkt ten jest skierowany do osób, które mnie znają osobiście. Kur... moje życie nie jest waszą rozrywką. Jak opisywałam nowe zwierzątka, jakieś wycieczki to i rozmowa się kleiła to i pośmiać się można było. Tylko, że jak zmieniłam ton wypowiedzi na "sorry, ale nie wiem co mam zrobić muszę się doradzić. Pomożesz?" odpowiedź zazwyczaj była: "muszę uciekać... odpiszę później". Jak chcesz pooglądać zwierzątka to włącz National Geographic, a nie udawaj dobrej znajomej...
Chyba te 3 punkty najbardziej zadecydowały o mej długej ciszy.
Zmiażdżyła mnie liczba odwiedzin 45 000! Nie wiem jak mam dziękować i jaką to mi niespodziankę zrobiło.
Charakter bloga raczej się nie zmieni. Choć dostawałam propozycje, bym podjęła współpracę z biurem podróży, zrobiła stricte komercyjną stronkę i zaczeła na tym zarabiać. Nie wiem co by się musiało wydarzyć, by tak się stało...
Chyba (jest to słowo na dziś) tym postem jakoś powracam.
Bardzo długo.
I bardzo dużo się działo w tak zwanym między czasie, ale to nie był główny powód dla którego nie pojawiały się nowe posty.
Powodów było kilka:
1. blog od dłuższego czasu zaczął być bardzo osobisty. Pomagało mi to jako samoterapia, ale w momencie kiedy stanęłam na nogi, nie wiedziałam o czym mam pisać. Zbyt mocno się odkryłam. Zbyt duży ekshbicjonizm nastał. Choć był on bardzo pomocny.
Po 2 latach mieszkania wchłonęłam australijską kulturę, nowe obyczaje i to co było nadzwyczajne bądź zaskakujące stało się tłem dnia codziennego.
2. Dostawałam wiele maili i wiadomości za co zawsze dziękowałam i nadal dziękuje. Miło jest coś przeczytać od Was. Tylko czemu pojawiły się słowa: "czekałem aż coś ci się stanie... masz to na co zasłużyłaś" bądź złote rady typu: "z żoną mamy po 2 konta w banku. Ty też je musisz założyć..." bądź me ulubione: "ze znajomym chcemy podjąć się stażu w branży inżynierii budowlanej. Mogłabyś nam pomóc?" ewentualnie "byłoby mi miło gdybyś mi znalazła pracę od zaraz". Rozumiem, że człowiek jest z natury egoistą, ale wszystkiego są jakieś limity. Pomijam, że w 99% maili nigdy nie przeczytałam: "dzięki za odp.".
Wiem, że czasem to co jest oczywite staje się arcytrudne w odpowiedzi jak: "ile pieniędzy potrzebuje na start?" Człowieku bądź człowieczko, ja Ciebie nie znam. Nie wiem na ile jesteś zaradna. Mogę przybliżyć koszta mieszkania na GC, ale jeśli planujesz lecieć do innego miasta ceny te będą inne. Jak ja mam odpowiedzieć? I wiele innych czasem dziwnych wiadomości. Zniechęciły mnie do opisywania swych wzlotów i upadków.
I przed tym ostrzegałam nową blogerkę. Mam nadzieję, że ona natrafi na przyjemniejsze towarzystwo.
3. Kiedyś o tym napisałam. I punkt ten jest skierowany do osób, które mnie znają osobiście. Kur... moje życie nie jest waszą rozrywką. Jak opisywałam nowe zwierzątka, jakieś wycieczki to i rozmowa się kleiła to i pośmiać się można było. Tylko, że jak zmieniłam ton wypowiedzi na "sorry, ale nie wiem co mam zrobić muszę się doradzić. Pomożesz?" odpowiedź zazwyczaj była: "muszę uciekać... odpiszę później". Jak chcesz pooglądać zwierzątka to włącz National Geographic, a nie udawaj dobrej znajomej...
Chyba te 3 punkty najbardziej zadecydowały o mej długej ciszy.
Zmiażdżyła mnie liczba odwiedzin 45 000! Nie wiem jak mam dziękować i jaką to mi niespodziankę zrobiło.
Charakter bloga raczej się nie zmieni. Choć dostawałam propozycje, bym podjęła współpracę z biurem podróży, zrobiła stricte komercyjną stronkę i zaczeła na tym zarabiać. Nie wiem co by się musiało wydarzyć, by tak się stało...
Chyba (jest to słowo na dziś) tym postem jakoś powracam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)