Przez przypadek, zupełnie nieświadomie i nic w tym kierunku nie robiąc wszystko wskazywało na to, że zostałam wybrana na żonę. Tylko, że nikt mnie o zdanie nie pytał.
A sprawa wyglądała tak. Wieki temu poznałam chłopaka. Niski, ale przystojny. Bardzo miły i otaczający opieką. Sporadycznie się widywaliśmy, bo dla mnie ten czas był magiczny. Gdybym widziała go częściej to co było dla mnie szczególne zmieniłoby się w zwykłą kawę z kumplem.
Po dość długiej przerwie wreszcie udało nam się spotkać. On jedynie mnie zobaczył i podjął decyzję: "tak, to ona! Ją rodzice zaakceptują". Nie zwlekał. Szybko przejął inicjatywę. Przytulenie na "dzień dobry" było staaaaaanowczo za długie. Wyglądało to jak na komediach amerykańskich. Ja chciałam się uwolnić z jego objęć, ale nie.... nie tędy droga... przytrzymał mnie tak długo, że wyglądało to jak powrót kochanków po długiej rozłące.
Usiedliśmy. Po 2 minutach oznajmił mi, że jego rodzina jest zawiedziona jego życiem na obczyźnie. Nie ma żony i dzieci. Ba! Nie ma nawet dziewczyny. On ma natychmiast wrócić do kraju i jego rodzice znajdą dla niego odpowiednią wybrankę. Jeśli nie to zamrożą mu przelewy...
Nie zwracał najmniejszej uwagi na prowadzoną przeze mnie rozmowę i na me zachowanie. A mój monolog (jak się okazało skierowany jedynie do siebie) dotyczył ostatecznego rozstania się z kimś na kim mi bardzo zależało. Nastało to kilka godzin wcześnej więc emocje były bardzo świeże. Ów młodzieniec (kilka lat młodszy. Nie ważne, że gustuje w starszych od siebie) zaczął się podejrzanie przybliżać. Kiedy on się przybliżał ja się oddalałam. Kiedy zwykłe piwo miało się przeistoczyć w romantyczny wypad, by zobaczyć panoramę miasta o zachodzie słońca i zwieńczyć wieczór wyjściem do kina ja wpadłam w panikę. Dosłownie. Uciekłam do toalety. Po wyjściu grzecznie poinformowałam, że źle się poczułam i chciałabym wrócić do domu.
- "Sama? To jest niebezpiecznie. Będę się martwił o Ciebie. Pojadę z Tobą i przypilnuje byś od razu poszła do łóżka"
- eeeeeee.... że co kur.... pomyślałam, lecz nie powiedziałam. Usłyszał: "nie, no. Poradzę sobie. Nie martw się"
Oczywiście on wiedział lepiej. Z trudem wsiadłam sama do samochodu.
Dwa dni później.
Kilka smsów w stylu "co robisz? Może wpadnę na GC i pójdziemy na piwo" Niestety dobrymi manierami nie udało mi się go zniechęcić i przełożyć spotkanie na inny nieistniejący termin. Wymięklam stwierdzając, że co jak co, ale to nie ja będę kupowała piwo. Ponownie usłyszałam o jego zawiedzonej skandalicznym zachowaniem rodzinie. Suma sumarum miło czas spędziłam, bo go bardzo lubię. Tylko, że przestało być magicznie.
Następny dzień.
"hej, może pójdziemy na zakupy i kupię parę rzeczy do twojego domu?"Zdurniałam i zaczęłam się śmiać. Może powinnam odpowiedzieć: "wiesz, zmywarka by mi się przydała..."
Okazało się, że poprzez kupowanie różnego rodzaju sprzętu, wyposażenia etc kupował prawa do osoby. W momencie kiedy wyposażył mieszkanie swojej dziewczynie ta zmieniła zamki w drzwiach i siłą rzeczy stałą się byłą dziewczyną. Początkowo współczułam mu.
Chłopak przy każdej nadażajacej się okazji opowiadał o swojej rodzinie i o tym jak go naciskają, by wreszcie miał żonę. Ignorowałam te teksty oznajmiając, że ja nigdy nie zmienię nazwiska. Nie słuchając mych sprzeciwów mniej lub bardziej grzecznych zaczął mnie odwiedzać. Niemożliwym było zniechęcenie go. Skoro tak bardzo chciał być u mnie to siedział na kanapie w milczeniu, kiedy ja np. rozwieszałam pranie... Nie interesowało go to, czy miałam otochę go widzieć czy nie. On ją miał i to było najistotniejsze. Uprzedmiotowało to. To co było niegdyś arcymiłe stało się irytująco-męczące. Nie wiem jak można nazwać człowieka, który za wszelką cenę stawia na swoim totalnie przy tym ignorując drugą osobę. Nauczył się, że skoro ma kasę to może wszystko. Po 2 lub 3 takich odwiedzinach zaczęłam rozumieć jego ex.
Nastał ten dzień. Ten w którym on stwierdził, że pora spać u mnie. Grzecznie poinformowałam go, że jeśli chce to może być na kanapie. Jeśli gardzi kanapą to mogę wpuścić go do łóżka, ale może zapomnieć o jakimkolwiek zbliżeniu się.
Jego ognisty temperament, pewność siebie jakie wcześniej prezentował swą natarczywością uniemożliwy mu spanie w bokserkach. Położył się w jeansach. Zaśmałam się. Zdjął spodnie pod kołdrą bym nie zobaczyła jego bielizny. Oczywiście nie patrząc na to co mu mówiłam starałał się jak tylko mógł, by było przyjemnie. No, niestety... koniec końców przytulił się jak mały chłopiec i zaczął płakać. Wstał, ubrał się. Usiadł w innym pokoju. I milczał. Milczał. Nie wydusił z siebie słowa. Łzy ciekły po policzkach. Zapytałam się: "teee... ale tak właściwie to o co chodzi? Czemu płaczesz?"
+ "Ja nie płaczę. Jestem mężczyzną".
- "nooooo dobra, to co się stało"
+ "Ewe ja muszę iść. Zraniłaś mnie. Muszę przestać o tobie myśleć"
- "eeeee.... okey"
+ "Muszę iść a jest noc."
- "czekaj odprowadzę Cię do drzwi".
Nawet nie wiem kiedy on wygenerował te uczucia. Podjął decyzję nie patrząc na to co się działo wokół niego, nie zwracając uwagi na me sprzeciwy i na to jakim jest bucem.
A mogłam mieć zmywarkę. I chyba bogatego męża.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz