Życie zamknęło jakiś kolejny etap.
Jest 23 marca, a ja siedzę i uśmiecham się do siebie. W przeciągu ostatnich tygodni wielokrotnie słyszałam, że wyglądam jakoś inaczej. Lepiej. Ja po prostu jestem szczęśliwa. Wreszcie po długiej burzy nastało słońce. Karma zaczęła powracać.
Siłą rzeczy zweryfikowały mi się znajomości. Niektóre po bardzo złych wspomnieniach ciężko było zakończyć, bo za wszelką cenę druga strona nie chciała odpuścić. No, ale z biegiem czasu nastała cisza i zostali ci na których mogę polegać. Jak również nowe znajomości (oczywiście nie wszystkie) pokazały mi, że warto być dobrym człowiekiem, bo dobro powraca.
Kiedyś poznałam chłopaka zakochanego w life coachingu. Jego pasja była ucieczką od potężnego bólu, ale nie o tym chciałam. Raz zapytał się mnie ilu mam znajomych, bo on w przeciągu roku uzbierał ich 500. Wytrzeszczałam oczy ze zdziwienia. Zapytałam się go:
"A ilu wśród tych 500 znajomych pomoże Tobie w potrzebie? Załóżmy, że wracałeś nocą do domu i zepsuł Ci się samochód. Do ilu osób mógłbyś zadzwonić i poprosić o pomoc?"
Po długiej ciszy "Do żadnej"
"To nie są dobrzy znajomi, a jedynie ludzie z którymi posiedzisz przy piwie, a ich nigdy nie jest trudno poznać".
Akumulator mi padł w samochodzie. U znajomego w mieszkaniu rozkręcała się imprezka. Panie poszły na zakupy, a panowie pojechali do mnie i mi pomogli.
Miałam potężny problem natury prawnej. Znajoma skrzyknęła całą rodzinę i wszyscy mi pomogli. Oficjalnie mi oświadczono, że jestem członkiem rodziny więc zapraszają mnie na wszelkie święta i eventy.
Dostałam ataku paniki. Znajomy zabrał mnie na wycieczkę na której mnie upił. A inny zorganizował niespodziankę, z której niestety nie skorzystałam, bo w trakcie upijania się komórka mi padła i o niczym nic nie wiedziałam.
Nie mogę zapomnieć o stronie polskiej. Wystarczy jeden mail, jedna wiadomość i w trybie natychmiastowym mam zaoferowane wsparcie.
Oczywiście idzie to też w drugą stronę.
Środek nocy dostaję smsa od znajomego. Wiedziałam, że jest na imprezie zaręczynowej (coś dla mnie nowego). Moja odp. "jak chcesz podrzucę Cię do domu".
Wczoraj o 2 w nocy zwiedziłam lotnisko w Brisbane. I oczywiście zabłądziłam. I wiele innych...
Nie mam 500 znajomych. Nie chce mieć 500 znajomych. Po dużych problemach zostali Ci, którym ufam i na których mogę polegać. I to mnie przekonało, że czas odwiedzić Polskę i Anglię. Muszę skończyć jedną sprawę i chcę się rozglądnąć za biletem lotniczym.
Pewne 2 znajomości kosztowały mnie dużo emocji. Obie dość nieprzyjemnie się skończyły. O pierwszej osobie, a raczej o jego problemach rodzinnych przeczytałam w gazecie. Była tam zaangażowana policja, pracownik socjalny i pogotowie. Z uglą odetchnęłam, że to nie mój problem. Choć i smutek też się pojawił. Cieszę się, że ich spotkałam na swojej drodze, ale podążamy w innych kierunkach.
Drugą poznałam dwa miesiące po przylocie. Krytykowała ona ludzi ze swojego kraju, że są wpatrzeni jedynie w siebie, że są chytrzy, że egoistycznymi egocentrykami, że są zazdrośni. Nigdy nie mogłam zrozumieć dlaczego spędza z nimi czas. Wchłonęli go. Jest taki jak oni. Z powodów niezależnych osoba ta musiała zmienić miasto. Ulga!
Zawodowo to praca do mnie zadzwoniła i zaoferowała przyjemne warunki. Dzwonili do mnie wielokrotnie. A komentarz był: "bo my wiemy, że dobra jesteś". Skorzystałam jako praca dorywcza, Nie chciałabym tego robić jako główne źródło dochodów. A w moim nursing homie na poprawę humoru dość często słyszę, że jestem jedną z najlepszych. Niestety moja szefowa ma inne zdanie, ale to długa historia. Najbardziej dla mnie istotni są ludzie dla których i z którymi pracuję. To oni się liczą, bo jest to praca dla osób ciężko chorych i jeśli nie stworzymy zgranego zespołu będzie arcy ciężko. A twarz szefowej widzę jedynie przez 2 godziny...
Rodzina...hmm...Zgodnie ze stwierdzeniem, że z nią to najlepiej wychodzi się na zdjęciach i to tylko wtedy jak wszyscy stoją na baczność, bo łatwo obciąć niechciane osobniki. Niestety, ale po zadaniu mi potężnego bólu obcięłam te najbliższe relacje. Nieodwracalnie.
Wiem zabrzmi to banalnie, ale wszystko było jakoś ze sobą powiązane. Raz po kilku lampkach winach usłyszałam, że zawsze staram się znaleźć przyczynę, sens. Tym razem też tak było. Gdybym nie przejechała się przeokropnie na ludziach to nie miałabym okazji poznać bądź dać szanse tym wartościowym, którzy cicho zawsze byli wokół mnie, ale toksyczność innych zbyt mocno pochłaniała. Gdybym nie miała miliona prac dorywczych to nie miałabym możliwości wyrobienia sobie reputacji, a i też wieczne zabieganie i brak czasu nauczyły do perfekcji zarządzania czasem co mi się niesamowicie przydaje. A z rodziną? Powinnam to zrobić dawno temu, ale nie miałam na to odwagi. Po wbiciu mi nie noża, bo ten jest stosunkowo mały, a maczety w plecy stwierdziłam, że będzie to ostatni raz.
I wiecie co? Ja nadal się uśmiecham. Nie chce tego zmieniać. Kiedyś od jednego czytelnika dostałam pięknego maila. Nie wiem ile razy go czytałam. Nadal pamiętam jedno zdanie:
"mówią, że życie jest jak wycieczka w góry. Im trudniejsza trasa, tym piękniejszy widok na szczycie. Twój widok,na Twoim szczycie będzie sakramencko piękny."
Wydaje mi się, że widzę jego część. Poczekam na całość
Rodzina...hmm...Zgodnie ze stwierdzeniem, że z nią to najlepiej wychodzi się na zdjęciach i to tylko wtedy jak wszyscy stoją na baczność, bo łatwo obciąć niechciane osobniki. Niestety, ale po zadaniu mi potężnego bólu obcięłam te najbliższe relacje. Nieodwracalnie.
Wiem zabrzmi to banalnie, ale wszystko było jakoś ze sobą powiązane. Raz po kilku lampkach winach usłyszałam, że zawsze staram się znaleźć przyczynę, sens. Tym razem też tak było. Gdybym nie przejechała się przeokropnie na ludziach to nie miałabym okazji poznać bądź dać szanse tym wartościowym, którzy cicho zawsze byli wokół mnie, ale toksyczność innych zbyt mocno pochłaniała. Gdybym nie miała miliona prac dorywczych to nie miałabym możliwości wyrobienia sobie reputacji, a i też wieczne zabieganie i brak czasu nauczyły do perfekcji zarządzania czasem co mi się niesamowicie przydaje. A z rodziną? Powinnam to zrobić dawno temu, ale nie miałam na to odwagi. Po wbiciu mi nie noża, bo ten jest stosunkowo mały, a maczety w plecy stwierdziłam, że będzie to ostatni raz.
I wiecie co? Ja nadal się uśmiecham. Nie chce tego zmieniać. Kiedyś od jednego czytelnika dostałam pięknego maila. Nie wiem ile razy go czytałam. Nadal pamiętam jedno zdanie:
"mówią, że życie jest jak wycieczka w góry. Im trudniejsza trasa, tym piękniejszy widok na szczycie. Twój widok,na Twoim szczycie będzie sakramencko piękny."
Wydaje mi się, że widzę jego część. Poczekam na całość
Miło czytać kolejny wpis, dzięki ! ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis Elfa, a co do znajomych na FB, to na ogół 90% to osoby które znasz, reszta to osoby które pochylą się nad Twoim losem w chwilach potrzeby (plus sporo osób które FB nie posiadają).
OdpowiedzUsuńPięknie i refleksyjnie. Pozdrawiam i niezmiennie czekam na kolejną porcję australijskich krajobrazów :)
OdpowiedzUsuńDominika.