Powiało grozą więc trzeba było zacisnąć poślady i coś ze sobą zrobić. Przecież się nie poddam :)
Praca w placówce dała mi w kość. Może jestem zbyt wrażliwa, może zbyt mocno wszystko sobie wzięłam do serducha. Jeśli budzę się o 4:40 jadę do jednej pracy, o 8 ją kończę i pędzę do szkoły, by po niej jechać do placówki, i wracam do domu po 22:00. Kolacja, prysznic i do łóżka koło 12:00. 4,5 godz snu i z powrotem na wysokie obroty. Długo tak się nie da. I się nie dało. Mówiłam, że w jeden dzień w tygodniu mam szkołę i nie mogę być w pracy. Oznaczono w grafiku, że jestem niedyspozycyjna o poranku. Kur... ja nie jestem robotem. Tak się nie da. Zapłaciłam za to słoną cenę.
Po równo miesiącu okrojono mi zmiany do 2 w tygodniu. Ucieszyłam się jak dziecko na gwiazdkę, bo nie będę musiała tam przebywać. Tylko... tylko... co z moimi planami? I co tu zrobić, by się pojawiła kolejna praca i opcja odpoczynku, bo należy mi się on jak psu buda.
Olałam wszystko. Wszyściuśko. Zrobiłam sobie listę placówek do których chciałabym pojechać i porozmawiać na temat możliwości zatrudnienia, ale jeśli po drodze naszła mnie ochota na drzemkę na plaży to czemu miałabym sobie odmówić. Krótko mówiąc włączyłam tryb wakacyjny. Wszystko powoli i bez pośpiechu. Mam ochotę na śniadanie zjeść lody? Czemu nie?! Mam ochotę upiec ciasto i zawieźć je Absztyfikantowi? A czemu jedno? Współlokatorzy też ludzie! I mój nauczyciel. Były 2 blachy. Mój nauczyciel lubi jedną plażę dość mocno ode mnie oddaloną, ale jest piękna. Niestety, kiedy byłam w drodze wysłał smsa, że nie da rady się pojawić. No to co by tu... plaża? Owszem! Nie było siłowni ani basenu. Nie było niczego. I pozwoliło mi to nabrać sił. To jest niesamowite. Wystarczyły jedynie 3-4 dni i znów jestem zwarta i gotowa do działania.
Poskutkowało. Skończyłam objeżdżać listę z placówkami i zaczęłam wysyłać resume online wszędzie gdzie się dało. Dodatkowego źródła dochodów potrzebowałam na już. Tak na prawdę intensywnie pracy szukałam przez 5 dni. Dzisiaj ją znalazłam. Praca gówniana, ale kasa przyjemna. I szefa od razu polubiłam. Grafik elastyczny, normalna forma zatrudnienia. Poza wykonywanym zawodem nie mogę narzekać. W sumie to będę miała słuchawki w uszach i sprawę oleję :)
Odetchnęłam z ulgą. Jest duża szansa, że wyrobię się ze wszelkimi planami :)
A i Absztyfikant zmienił pracę i teraz będzie w pobliżu na stałe :)
czwartek, 30 października 2014
sobota, 18 października 2014
Wszystko się spierdo...
Ostatnie dni są zadziwiające i bardzo zmieniające wszystko co mnie otacza. Tylko... tylko ja mam dość. Jestem już zbyt zmęczona na cokolwiek. Wszystko dzieje się za szybko. Miałam jakiś tam plan, którego mniej lub bardziej się trzymałam. Tylko... tylko wszystko jest szybciej o jakieś 3 miesiące niż chciałam. Ok, staram się dostosować do sytuacji i na maxa ją wykorzystać, ale to nie jest w porządku jeśli o 21:00 oglądając durny serial na YT zasypiam w ubraniu. Za dużo stresu, za duży wysiłek, za dużo wszystkiego.
To co się zmieniło.
Cieszyłam się, że znalazłam bez większych problemów pracę jako asystentka pielęgniarki. Niestety, ale placówka nie należy do najlepszych, a raczej może konkurować w tej dość niechlubnej konkurencji na najgorsze miejsce ever. Ludzie uwielbiają narzekać i jest to normalne, ale jeśli 2 krotnie słyszę, że pielęgniarki z agencji nie chcą przyjeżdżać, bo jest ch... z grzybnią to coś jest na rzeczy. Co chwila słyszę odmienne komendy i komentarze na mój temat. To co mi powiedziano wprost to zdziwiło mnie dość mocno. Mam szukać innej pracy, bo tu nigdy dobrze nie będzie. I niestety, ale wybrałam słabe miejsce na pierwszą pracę w tym zawodzie. Nie chce opisywać szczegółów co się dzieje z rezydentami, jakich środków używamy etc. Tylko to co mnie bezpośrednio dotyczy.
A co się dzieje? Ostatnio pracowałam przez 4 dni w tygodniu. Jak to było możliwe? Zabierano zmiany starym pracownikom i dawano je świeżej krwi. W momencie kiedy szefostwo stwierdziło, że wystarczająco się dorobiłam zmniejszono mi wymiar do około 10 godzin w tygodniu, czyli do 2 niepełnych zmian bądź w ogóle nie będę przychodziła.
Pomijam sytuacje, że obrywa mi się za coś czego nie zrobiłam bądź za to, że nie nauczyłam się rutyny. Tylko jak jej mogłam się nauczyć w momencie kiedy ciągle pracuje z kimś innym i każdy ma inne przyzwyczajenia? Przez miesiąc czasu nigdy nie pracowałam przez 2 dni z tą samą osobą. Dopiero w ostatnim tygodniu jedna dziewczyna stwierdziła, że nie ma innej możliwości i ona spędzi ze mną 2 dni i nauczy mnie wszystkiego od nowa. Chwała jej za to. Nauczyła mnie paru technik i prawidłowej rutyny. No, ale i tak 2 dni pracy to stanowczo za mało i muszę poszukać jeszcze czegoś.
Przez ostatnie dni głowię się i zastanawiam nad tym czy wrócić do pracy jako pokojówka czy nie. Dodatkowego źródła przychodów potrzebuje na już. Nie zdążę z moimi planami. Tylko ja już jestem zmęczona. Po prostu. Tak po ludzku. I co najgorsze przestałam się płynnie dogadywać z ludźmi, czyli totalnie przestałam zwracać uwagę na to co mówię i jak mówię. Muszę się porządnie wyspać i wtedy stwierdzę co robię dalej.
Cele są, a to jest najważniejsze!
No, dobra. Prawie wszystko się spierdo... Mój nowy absztyfikant idzie na rozmowę o pracę we wtorek, by pracować jedynie na Gold Coast i nie musieć się nigdzie przenosić. Cieszę się! Myślałam, że to będzie luźniejsza znajomość, a przeistacza się powoli w coś znacznie ciekawszego. Jest dobrze! :)
To co się zmieniło.
Cieszyłam się, że znalazłam bez większych problemów pracę jako asystentka pielęgniarki. Niestety, ale placówka nie należy do najlepszych, a raczej może konkurować w tej dość niechlubnej konkurencji na najgorsze miejsce ever. Ludzie uwielbiają narzekać i jest to normalne, ale jeśli 2 krotnie słyszę, że pielęgniarki z agencji nie chcą przyjeżdżać, bo jest ch... z grzybnią to coś jest na rzeczy. Co chwila słyszę odmienne komendy i komentarze na mój temat. To co mi powiedziano wprost to zdziwiło mnie dość mocno. Mam szukać innej pracy, bo tu nigdy dobrze nie będzie. I niestety, ale wybrałam słabe miejsce na pierwszą pracę w tym zawodzie. Nie chce opisywać szczegółów co się dzieje z rezydentami, jakich środków używamy etc. Tylko to co mnie bezpośrednio dotyczy.
A co się dzieje? Ostatnio pracowałam przez 4 dni w tygodniu. Jak to było możliwe? Zabierano zmiany starym pracownikom i dawano je świeżej krwi. W momencie kiedy szefostwo stwierdziło, że wystarczająco się dorobiłam zmniejszono mi wymiar do około 10 godzin w tygodniu, czyli do 2 niepełnych zmian bądź w ogóle nie będę przychodziła.
Pomijam sytuacje, że obrywa mi się za coś czego nie zrobiłam bądź za to, że nie nauczyłam się rutyny. Tylko jak jej mogłam się nauczyć w momencie kiedy ciągle pracuje z kimś innym i każdy ma inne przyzwyczajenia? Przez miesiąc czasu nigdy nie pracowałam przez 2 dni z tą samą osobą. Dopiero w ostatnim tygodniu jedna dziewczyna stwierdziła, że nie ma innej możliwości i ona spędzi ze mną 2 dni i nauczy mnie wszystkiego od nowa. Chwała jej za to. Nauczyła mnie paru technik i prawidłowej rutyny. No, ale i tak 2 dni pracy to stanowczo za mało i muszę poszukać jeszcze czegoś.
Przez ostatnie dni głowię się i zastanawiam nad tym czy wrócić do pracy jako pokojówka czy nie. Dodatkowego źródła przychodów potrzebuje na już. Nie zdążę z moimi planami. Tylko ja już jestem zmęczona. Po prostu. Tak po ludzku. I co najgorsze przestałam się płynnie dogadywać z ludźmi, czyli totalnie przestałam zwracać uwagę na to co mówię i jak mówię. Muszę się porządnie wyspać i wtedy stwierdzę co robię dalej.
Cele są, a to jest najważniejsze!
No, dobra. Prawie wszystko się spierdo... Mój nowy absztyfikant idzie na rozmowę o pracę we wtorek, by pracować jedynie na Gold Coast i nie musieć się nigdzie przenosić. Cieszę się! Myślałam, że to będzie luźniejsza znajomość, a przeistacza się powoli w coś znacznie ciekawszego. Jest dobrze! :)
niedziela, 12 października 2014
Powieje romansem
Nie wiem czemu, ale ostatnimi dniami jakoś mi się przygnębiło nieco. Być może dlatego, że wreszcie zmęczenie ostatnich miesięcy zaczęło wychodzić i chodzę cała obolała. Nie lubię czasu marnować więc pomiędzy regenerującymi drzemkami biegam na siłownię bądź na basen i staram się poprawić swoją beznadziejną kondycję. Mam wreszcie więcej czasu dla siebie i dla wszystkiego co mnie otacza. Tylko czemu dół się pojawił? Może dlatego, że ciało boli? W sumie nic specjalnego się nie wydarzyło.
No, ale miał być tandetny romans.
Otóż byłam w tzw między czasie na kilku randkach i... powiało grozą ha ha
Na jednej takiej Wielmożny bawił się w konkurs kto jest lepszy. "A w ilu krajach europejskich byłaś?" "W ilu językach potrafisz mówić? Ojjj tylku w 2?". W momencie kiedy przypadkowo wyszło ile wypiłam to Wielmożny stwierdził, że nie może być gorszy. I... po wypiciu 2,5 piwach zostawił mnie przy barze i uciekł do toalety. Wyszedł po dłuuuuższej chwili ze załzawionymi oczami. Hmm... wymiotował? Usiadł. Wytrzymał około 10 minut w milczeniu po czym wstał i powiedział: "nie wiem jak Ty, ale w sumie to mnie nie interesuje. Ja idę"
Ktoś pobije to? Ktoś miał gorszą randkę?
Nie może być ciągle źle. Poznałam spory czas temu kogoś wartościowego. Kogoś do kogo mogłam zawsze z problemem zadzwonić. Kogoś przy kim czułam się bardzo komfortowo. Zbyt szybko stał się zbyt ważną dla mnie osobą. Tylko może dlatego, że w momencie kiedy go poznałam to wyciągał mnie z dość dużego doła nawet o tym nie wiedząc. Hipotez może być wiele. Fakt jest jeden:
"Wiesz... wiesz, że jesteś dla mnie ważny ble ble ble... chciałam być Twoją dobrą znajomą i czekać aż mi zaufasz, by później powoli zmieniać te relacje" Odpowiedź: "Ewelina, you need relax a bit. Everything is fine" Nawet teraz pisząc to śmieję się :)
Długo nie płakałam. Tylko zawsze musi być to "ale" Otóż pan pracuje 19 dni poza miastem i 9 jest w mieście. Nie ma możliwości stworzenia niczego trwałego. Szkoda, bo fajny chłopak więc jesteśmy w kontakcie. Co prawda słyszałam raz tekst o zmianie pracy. Ba! Nawet o wysłaniu aplikacji. Tylko ile razy pytałam tyle razy słyszałam ciszę. Czas pokaże co z tego wyjdzie.
A dzisiaj to po prostu parsknęłam śmiechem. I to jest główny powód dla którego powstaje ten post.
Mój były zmienił status związku na fb z "wolny" na "w związku". Bardzo się cieszę z tego powodu. Zasługuje na najlepsze. Co prawda kość mi w gardle utkwiła jak zdałam sobie sprawę, że ona ma to o co ja się nigdy nie mogłam doprosić. No, ale inny partner to jest i inne nastawienie i też inna sytuacja życiowa. Ogólnie rzecz ujmując życzę najlepszego. Tylko... tylko coś mi się nie zgadzało. Ostatnio widziałam go w drugiej połowie sierpnia. Data związku jest drugą połową sierpnia. Moment. Sprawdziłam po smsach. Ze mną widział się 19 sierpnia. Kombinował jak tylko mógł, byśmy wrócili do siebie. A to na litość, a to na "stare dobre czasy", a to na poprawę jego materialnej sytuacji. Co chwila słyszałam teksty: "a to nie jest takie dziwne, że po prostu siedzimy i nawet nie mogę Ciebie przytulić? Nie czujesz się dziwnie z tym?" "Nie! Dla mnie jesteśmy znajomymi" Po pewnym czasie wymiękł. I jak wymiękł zaczęłam się na prawdę dobrze czuć w jego obecności. Powracając, było to 19 sierpnia. Rozpoczęcie związku 20 sierpnia. Zaśmiałam się. Zanim rozpocznie się związek są randki. Jest czas na poznanie się i takie tam. To jak? Dwie sroki za ogon? Nie wiem o co chodzi, ale humor mi poprawił. I ja na prawdę życzę mu jak najlepszego! :)
Oczywiście te sytuacje nie działy się w przeciągu jednego tygodnia. To jest jakiś tam okres czasu. Bliżej nieokreślony. Taki zlepek spraw sercowych. Zazwyczaj staram się omijać sprawy wybitnie prywatne, bo to już zbyt mocny ekshibicjonizm jak dla mnie. Choć te powyższe to mnie rozbawiły :)
Mogę jeszcze dorzuć nieuzasadnione pretensje jednego takiego jak się dowiedział, że spotykam się z kimś, a my możemy być jedynie znajomymi. Zaczął na mnie krzyczeć. Dosłownie. Dlaczego ja mu nie powiedziałam? Czemu ja to ukrywałam? To co? To może po wypitych kilku piwach z nim poszłam do swojego chłopaka? Kur... poznałam gościa przypadkowo i po prostu poszliśmy do pubu na piwo. Ot co. Po co ten krzyk?
Ludzie są dziwni i zawsze byli i będą.
No, ale miał być tandetny romans.
Otóż byłam w tzw między czasie na kilku randkach i... powiało grozą ha ha
Na jednej takiej Wielmożny bawił się w konkurs kto jest lepszy. "A w ilu krajach europejskich byłaś?" "W ilu językach potrafisz mówić? Ojjj tylku w 2?". W momencie kiedy przypadkowo wyszło ile wypiłam to Wielmożny stwierdził, że nie może być gorszy. I... po wypiciu 2,5 piwach zostawił mnie przy barze i uciekł do toalety. Wyszedł po dłuuuuższej chwili ze załzawionymi oczami. Hmm... wymiotował? Usiadł. Wytrzymał około 10 minut w milczeniu po czym wstał i powiedział: "nie wiem jak Ty, ale w sumie to mnie nie interesuje. Ja idę"
Ktoś pobije to? Ktoś miał gorszą randkę?
Nie może być ciągle źle. Poznałam spory czas temu kogoś wartościowego. Kogoś do kogo mogłam zawsze z problemem zadzwonić. Kogoś przy kim czułam się bardzo komfortowo. Zbyt szybko stał się zbyt ważną dla mnie osobą. Tylko może dlatego, że w momencie kiedy go poznałam to wyciągał mnie z dość dużego doła nawet o tym nie wiedząc. Hipotez może być wiele. Fakt jest jeden:
"Wiesz... wiesz, że jesteś dla mnie ważny ble ble ble... chciałam być Twoją dobrą znajomą i czekać aż mi zaufasz, by później powoli zmieniać te relacje" Odpowiedź: "Ewelina, you need relax a bit. Everything is fine" Nawet teraz pisząc to śmieję się :)
Długo nie płakałam. Tylko zawsze musi być to "ale" Otóż pan pracuje 19 dni poza miastem i 9 jest w mieście. Nie ma możliwości stworzenia niczego trwałego. Szkoda, bo fajny chłopak więc jesteśmy w kontakcie. Co prawda słyszałam raz tekst o zmianie pracy. Ba! Nawet o wysłaniu aplikacji. Tylko ile razy pytałam tyle razy słyszałam ciszę. Czas pokaże co z tego wyjdzie.
A dzisiaj to po prostu parsknęłam śmiechem. I to jest główny powód dla którego powstaje ten post.
Mój były zmienił status związku na fb z "wolny" na "w związku". Bardzo się cieszę z tego powodu. Zasługuje na najlepsze. Co prawda kość mi w gardle utkwiła jak zdałam sobie sprawę, że ona ma to o co ja się nigdy nie mogłam doprosić. No, ale inny partner to jest i inne nastawienie i też inna sytuacja życiowa. Ogólnie rzecz ujmując życzę najlepszego. Tylko... tylko coś mi się nie zgadzało. Ostatnio widziałam go w drugiej połowie sierpnia. Data związku jest drugą połową sierpnia. Moment. Sprawdziłam po smsach. Ze mną widział się 19 sierpnia. Kombinował jak tylko mógł, byśmy wrócili do siebie. A to na litość, a to na "stare dobre czasy", a to na poprawę jego materialnej sytuacji. Co chwila słyszałam teksty: "a to nie jest takie dziwne, że po prostu siedzimy i nawet nie mogę Ciebie przytulić? Nie czujesz się dziwnie z tym?" "Nie! Dla mnie jesteśmy znajomymi" Po pewnym czasie wymiękł. I jak wymiękł zaczęłam się na prawdę dobrze czuć w jego obecności. Powracając, było to 19 sierpnia. Rozpoczęcie związku 20 sierpnia. Zaśmiałam się. Zanim rozpocznie się związek są randki. Jest czas na poznanie się i takie tam. To jak? Dwie sroki za ogon? Nie wiem o co chodzi, ale humor mi poprawił. I ja na prawdę życzę mu jak najlepszego! :)
Oczywiście te sytuacje nie działy się w przeciągu jednego tygodnia. To jest jakiś tam okres czasu. Bliżej nieokreślony. Taki zlepek spraw sercowych. Zazwyczaj staram się omijać sprawy wybitnie prywatne, bo to już zbyt mocny ekshibicjonizm jak dla mnie. Choć te powyższe to mnie rozbawiły :)
Mogę jeszcze dorzuć nieuzasadnione pretensje jednego takiego jak się dowiedział, że spotykam się z kimś, a my możemy być jedynie znajomymi. Zaczął na mnie krzyczeć. Dosłownie. Dlaczego ja mu nie powiedziałam? Czemu ja to ukrywałam? To co? To może po wypitych kilku piwach z nim poszłam do swojego chłopaka? Kur... poznałam gościa przypadkowo i po prostu poszliśmy do pubu na piwo. Ot co. Po co ten krzyk?
Ludzie są dziwni i zawsze byli i będą.
Coś specjalnego!
Poproszono mnie więc nie wypada odmówić. Choć i komentarz też mógłby się ładny pojawić ;)
Nie, no żartuje rzecz jasna!
Specjalne gorące pozdrowienia dla tych odważnych co to rzucili wszystko. Cały swój dorobek, swoją karierę i dotychczasowe życie, by wyruszyć w nieznane i zobaczyć jak to się mieszka na antypodach.
W szczególności ściskam i całuję Jarosława S. I ja wcale się nie podlizuje :)
Pozdro Robaczki!!!!
czwartek, 9 października 2014
Marchewka
Nie wiem czemu, ale ważne bądź najważniejsze decyzje mego życia podejmuje po pijaku bądź na spontana. To już głupota czy jeszcze odwaga?
I tak na przykład mam mały tatuaż na bikini, bo się założyłam po wieeeelu piwach. Przyznam, że to była dobra decyzja, bo nadal mnie bawi, a mam go prawie od 10 lat.
Decyzję dotycząca wyjazdu podjęłam w przeciągu około minuty.
Tak i tym razem nie mogło być racjonalnie. Po kilku piwach i wypitej flaszce rozmawiając na tarasie z widokiem na ocean padł pomysł: "Ewelina, skoro jesteś w stanie przepłynąć x basenów 50 metrowych startuj na ratownika." Czemu nie? Tylko muszę mięśniowo się poprawić, bo najsłabszą cipką to nie chce być :P
Pojawiła się marchewka przed oczyma :) Dobrze! Wykreował się kolejny cel! Jest wyzwanie! Tylko muszę sobie poradzić z obawą przed oceanem :) Nie powinno to sprawić większej trudności. Jestem zmotywowana.
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że woda i warunki szpitalne były moimi największymi lękami. Często gęsto będąc na kacu bałam się zamknąć oczy pod prysznicem. A teraz piszę posta o zostaniu ratownikiem :) Też szukałam informacji o maratonie pływackim, ale jest on 1 stycznia. Ludzie! Ogarnijcie się! 1 stycznia?!
Warunki szpitalne? We wszelkich tego typu miejscach zachowywałam się jak spłoszone zwierzę, a teraz? Połowa moich rezydentów jest leżącą i trzeba ich karmić, przewijać i myć. Tak, to są warunki szpitalne. Daję radę! Ba! Nawet nauczyłam się zmieniać worki przy kolostomi i dwóch takich podobnych schorzeniach. Ha!
Twardym trzeba być :D ha ha :D
PS
Jeszcze jeden pomysł, ale wymaga on pewnych nakładów finansowych. Nawet nie bardzo dużych, ale mimo wszystko pewnych. Jak go zrealizuje na stówę się pochwalę :)
I tak na przykład mam mały tatuaż na bikini, bo się założyłam po wieeeelu piwach. Przyznam, że to była dobra decyzja, bo nadal mnie bawi, a mam go prawie od 10 lat.
Decyzję dotycząca wyjazdu podjęłam w przeciągu około minuty.
Tak i tym razem nie mogło być racjonalnie. Po kilku piwach i wypitej flaszce rozmawiając na tarasie z widokiem na ocean padł pomysł: "Ewelina, skoro jesteś w stanie przepłynąć x basenów 50 metrowych startuj na ratownika." Czemu nie? Tylko muszę mięśniowo się poprawić, bo najsłabszą cipką to nie chce być :P
Pojawiła się marchewka przed oczyma :) Dobrze! Wykreował się kolejny cel! Jest wyzwanie! Tylko muszę sobie poradzić z obawą przed oceanem :) Nie powinno to sprawić większej trudności. Jestem zmotywowana.
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że woda i warunki szpitalne były moimi największymi lękami. Często gęsto będąc na kacu bałam się zamknąć oczy pod prysznicem. A teraz piszę posta o zostaniu ratownikiem :) Też szukałam informacji o maratonie pływackim, ale jest on 1 stycznia. Ludzie! Ogarnijcie się! 1 stycznia?!
Warunki szpitalne? We wszelkich tego typu miejscach zachowywałam się jak spłoszone zwierzę, a teraz? Połowa moich rezydentów jest leżącą i trzeba ich karmić, przewijać i myć. Tak, to są warunki szpitalne. Daję radę! Ba! Nawet nauczyłam się zmieniać worki przy kolostomi i dwóch takich podobnych schorzeniach. Ha!
Twardym trzeba być :D ha ha :D
PS
Jeszcze jeden pomysł, ale wymaga on pewnych nakładów finansowych. Nawet nie bardzo dużych, ale mimo wszystko pewnych. Jak go zrealizuje na stówę się pochwalę :)
Ja jako Asystentka Pielęgniarki
W momencie kiedy dostałam pracę dosłownie skakałam ze szczęścia. Był to potężny krok do przodu umożliwiający stabilizację i normalność w pełni znaczenia tych słów.
Pierwsze dni nie należą nigdy do przyjemnych i najłatwiejszych. Normalka. Nowi ludzie, nowe obowiązki, inne zasady i inny język. Pogrążona w chaosie starałam się wszystko ogarnąć. Tylko, że to wymaga czasu, a nie jedynie chęci. Pierwsze dwa dni były poświęcone nauce wszystkiego. Z całym szacunkiem, ale ja w przeciągu tak krótkiego czasu nie zapamiętam przyzwyczajeń oraz możliwości około 40 rezydentów, jak również rutyny kilkunastu pracowników. Jest to nierealne. Z pracy wychodziłam z potężnym bólem głowy. Za dużo się działo. Po okresie wdrażania od pielęgniarki z kilkunastoletnim doświadczeniem usłyszałam: "to nie jest Twoja wina, że popełniasz błędy. Ktoś skopał Twój okres wdrażania". A prawda jest taka, że na zmianie miałyśmy rezydenta z poważnymi problemami żołądkowymi, które były na tyle bolesne (dla niego i dla nas), że zadzwoniono po pogotowie. Natomiast główna pielęgniarka widząc co się dzieje zwymiotowała. No, ale przecież nie dawałam rady.
Innym razem usłyszałam: "po dzisiejszej zmianie to chciałabym skoczyć z mostu" I tu powinnam wyjaśnić, że pracuje się dwójkami, czyli znowu coś było nieodpowiedniego. Allo!!! Czy ktoś bierze pod uwagę to, że nie mam kilkunastu lat doświadczenia?! Po tym tekście zaczęłam przyjeżdżać zniechęcona. Nie zrobiłam nic złego. Po prostu moja prędkość wykonywania czynności niesatysfakcjonowana stary szwadron, który zapomniał o swoich początkach.
Kolejnym razem na pytanie: "hej, co słychać?" Opowiedziałam akcję o kradzieży skutera. Chwilę później za plecami usłyszałam jak ta sama osoba naśmiewała się ze mnie. Ok. To w takim razie przychodzę do pracy, robię swoje i wyruszam z resume do innych placówek. Nic na siłę.
Oczywiście, zdarzały się i miłe dni. Tylko, że tych nieprzyjemnych było więcej.
Wczorajsza zmiana. Pracowałam w dziale o najwyższym hardcorze. Ludzie tam przebywający to dosłowna kupa kości i mięsa bez duszy. Tam w środku ich ciał to już nic nie ma. Z mózgu mają kisiel. Praca jest o tyle ciężka, że totalnie nigdy nic nie wiadomo co takiemu przyjdzie do głowy. Głównie ci ludzie siedzą przy stole całymi dniami, ale czasem mają jakieś przebłyski i te są najgorsze.
Moja partnerka (bardzo miła kobieta) poszła na przerwę, a ja w między czasie miałam przebrać jedną zwariowaną ktośkę. Drzwi do łazienki były otwarte bym wszystko słyszała. Była cisza. Standardowo rozmawiałam z ktośką o dupie marynie, czyli "a czemu nie chcesz zdjąć koszuli? Spójrz nie pasuje ona do Twoich spodni. Może dopasujemy te ubrania?" Wyszłam z łazienki. Córka jednego z rezydentów poinformowała mnie, że na podłodze jest mnóstwo krwi i jedna z ktosiek leży na podłodze w pokoju.
WTF?! Było cicho! Nic się nie działo! Nic nie słyszałam! Wcisnęłam guzik "Emergency". Nie zadziałał. Możliwe, że byłam zbyt przerażona i po prostu go musnęłam, a nie kliknęłam. Poszłam po pielęgniarkę. Sprawa została załatwiona. Wszyscy cali. Tylko... tylko ja zostałam przerażona. Nie chce nikogo skrzywdzić ani zranić. Moja praca nie powinna polegać na tym, że z podłogi czyszczę krew rezydenta.
Pożaliłam się partnerce. Ta poszła do głównych pielęgniarek. Chwilę później rozmawiałam z jedną z nich. Pocieszała mnie i wyjaśniała, że to nie była moja wina. A mi łzy po policzkach płynęły. Przytuliła mnie, a ja przeprosiłam i uciekłam na przerwę. Przyszła kolejna pielęgniarka i również posiedziała ze mną i starała się dać wsparcie. Usłyszałam żebym się nie poddała, bo nie chcą mnie stracić jako pracownika. Chcą bym została, bo widzą, że mi zależy i że staram się troszczyć o zakręconych i schorowanych ktośków. A ja straciłam kontrolę i nie mogłam przestać płakać.
Zdarzenie nie było przyjemne. Koniec jak najbardziej. Potrzebowałam usłyszeć, że wcale nie jestem złym pracownikiem. I pomimo, że nadal czuję się jak przysłowiowa kupa gów... to zaprzestaje myśleć o roznoszeniu cv.
Pierwsze dni nie należą nigdy do przyjemnych i najłatwiejszych. Normalka. Nowi ludzie, nowe obowiązki, inne zasady i inny język. Pogrążona w chaosie starałam się wszystko ogarnąć. Tylko, że to wymaga czasu, a nie jedynie chęci. Pierwsze dwa dni były poświęcone nauce wszystkiego. Z całym szacunkiem, ale ja w przeciągu tak krótkiego czasu nie zapamiętam przyzwyczajeń oraz możliwości około 40 rezydentów, jak również rutyny kilkunastu pracowników. Jest to nierealne. Z pracy wychodziłam z potężnym bólem głowy. Za dużo się działo. Po okresie wdrażania od pielęgniarki z kilkunastoletnim doświadczeniem usłyszałam: "to nie jest Twoja wina, że popełniasz błędy. Ktoś skopał Twój okres wdrażania". A prawda jest taka, że na zmianie miałyśmy rezydenta z poważnymi problemami żołądkowymi, które były na tyle bolesne (dla niego i dla nas), że zadzwoniono po pogotowie. Natomiast główna pielęgniarka widząc co się dzieje zwymiotowała. No, ale przecież nie dawałam rady.
Innym razem usłyszałam: "po dzisiejszej zmianie to chciałabym skoczyć z mostu" I tu powinnam wyjaśnić, że pracuje się dwójkami, czyli znowu coś było nieodpowiedniego. Allo!!! Czy ktoś bierze pod uwagę to, że nie mam kilkunastu lat doświadczenia?! Po tym tekście zaczęłam przyjeżdżać zniechęcona. Nie zrobiłam nic złego. Po prostu moja prędkość wykonywania czynności niesatysfakcjonowana stary szwadron, który zapomniał o swoich początkach.
Kolejnym razem na pytanie: "hej, co słychać?" Opowiedziałam akcję o kradzieży skutera. Chwilę później za plecami usłyszałam jak ta sama osoba naśmiewała się ze mnie. Ok. To w takim razie przychodzę do pracy, robię swoje i wyruszam z resume do innych placówek. Nic na siłę.
Oczywiście, zdarzały się i miłe dni. Tylko, że tych nieprzyjemnych było więcej.
Wczorajsza zmiana. Pracowałam w dziale o najwyższym hardcorze. Ludzie tam przebywający to dosłowna kupa kości i mięsa bez duszy. Tam w środku ich ciał to już nic nie ma. Z mózgu mają kisiel. Praca jest o tyle ciężka, że totalnie nigdy nic nie wiadomo co takiemu przyjdzie do głowy. Głównie ci ludzie siedzą przy stole całymi dniami, ale czasem mają jakieś przebłyski i te są najgorsze.
Moja partnerka (bardzo miła kobieta) poszła na przerwę, a ja w między czasie miałam przebrać jedną zwariowaną ktośkę. Drzwi do łazienki były otwarte bym wszystko słyszała. Była cisza. Standardowo rozmawiałam z ktośką o dupie marynie, czyli "a czemu nie chcesz zdjąć koszuli? Spójrz nie pasuje ona do Twoich spodni. Może dopasujemy te ubrania?" Wyszłam z łazienki. Córka jednego z rezydentów poinformowała mnie, że na podłodze jest mnóstwo krwi i jedna z ktosiek leży na podłodze w pokoju.
WTF?! Było cicho! Nic się nie działo! Nic nie słyszałam! Wcisnęłam guzik "Emergency". Nie zadziałał. Możliwe, że byłam zbyt przerażona i po prostu go musnęłam, a nie kliknęłam. Poszłam po pielęgniarkę. Sprawa została załatwiona. Wszyscy cali. Tylko... tylko ja zostałam przerażona. Nie chce nikogo skrzywdzić ani zranić. Moja praca nie powinna polegać na tym, że z podłogi czyszczę krew rezydenta.
Pożaliłam się partnerce. Ta poszła do głównych pielęgniarek. Chwilę później rozmawiałam z jedną z nich. Pocieszała mnie i wyjaśniała, że to nie była moja wina. A mi łzy po policzkach płynęły. Przytuliła mnie, a ja przeprosiłam i uciekłam na przerwę. Przyszła kolejna pielęgniarka i również posiedziała ze mną i starała się dać wsparcie. Usłyszałam żebym się nie poddała, bo nie chcą mnie stracić jako pracownika. Chcą bym została, bo widzą, że mi zależy i że staram się troszczyć o zakręconych i schorowanych ktośków. A ja straciłam kontrolę i nie mogłam przestać płakać.
Zdarzenie nie było przyjemne. Koniec jak najbardziej. Potrzebowałam usłyszeć, że wcale nie jestem złym pracownikiem. I pomimo, że nadal czuję się jak przysłowiowa kupa gów... to zaprzestaje myśleć o roznoszeniu cv.
środa, 8 października 2014
Good bye Hilton!
Zawód pokojówki do najłatwiejszych nie należy. Jest to fizyczna i ciężka praca. Ważna jest rutyna, prędkość i zwracanie uwagi na najważniejsze detale. Niestety, ale tego typu zawody nie są najlepiej opłacane. No, ale z drugiej strony osoba pakująca się w wykonywanie tej żmudnej i nigdy się nie kończącej katorgi zdaje sobie sprawę z wszelkich zasad. To czego oczekiwałam i potrzebowałam to minimum szacunku. Wydaje mi się, że nie jest to nic wielkiego. Po prostu ludzkie odruchy świadczące o tym, że nie jestem niewolnikiem, a pracownikiem.
Pewnego dnia.
Gość był właścicielem hotelu w Nowej Zelandii więc był przewrażliwiony i sprawdzał dosłownie wszystko. Nawet pod jego czujnym okiem znalazł się protector materaca. Przyznam szczerze, że do głowy, by mi nie przyszło sprawdzenie czegoś takiego. Oczywiście pokojówki dały ciała. Jeśli ma się 30 minut na generalnie sprzątnięcie pokoju i jest to czas sezonu więc jest bardzo dużo do zrobienia to nie zwraca się uwagi na takie detale. Supervisor pokazał mi i mojemu partnerowi jak należy poprawnie pościelić łóżka. Aż mi się cisnęły odpowiednie komentarze. Po roku pracy w tej cudownej instytucji kobieta mi tłumaczy jak należy ułożyć prześcieradło. No, ale rzecz jasna nie skomentowałam tego. Wybuchłam w momencie kiedy usłyszałam, że jedynie głupi człowiek może popełniać tego typu błędy jak ścielenie łóżka. I jedynie głupi pracownicy są w Hiltonie zatrudnieni. Tu już toczyłam pianę z pyska. I jak stałam tak krzyczałam. W odpowiedzi usłyszałam, żebym nie brała tego tekstu do siebie, ale tylko ktoś głupi mógł coś takiego zrobić. Przyznam, że przez moment pojawiła mi się myśl: "może jak usłyszy, że przesadziła to jakaś akcja zadzieje się w jej mózgu i przeprosi". Jednak nie. Było zupełnie odwrotnie. Nie czekając zbyt długo jej nadużycie zgłosiłam wszędzie gdzie tylko mogłam. Oczywiście nikt za nic nie przeprosił. Żadnych konsekwencji nie było. Był to wyraźny komunikat kim tak właściwie jesteśmy w tej firmie.
Inna sytuacja dotyczyła mojego upadku. Zadzwoniłam, że nie przyjadę. Usłyszałam krzyk: "Ewelina, powinnaś wcześniej do mnie zadzwonić." Odpowiedziałam: "następnym razem postaram się wcześniej upaść na ulicy" Nie usłyszałam niczego przyjemnego, a wręcz przeciwnie: "Ewelina wpisałam twoje imię na tablicy." Moja myśl: "to je kur.. przekreśl" Starałam się być grzeczna: "Rose, nie zrobiłam tego specjalnie". Niestety, ale kobieta miała problem z powstrzymaniem swych emocji. W zamian za "nic ci się nie stało? Wszystko w porządku? Byłaś na pogotowiu?" słyszałam: "Masz być teraz w pracy! Czemu ciebie nie ma?!" Oliwy do ognia dolała już ostatnia sytuacja kiedy specjalnie na moje piętro przyjechał supervisor wysłany przez szefostwo, by ze mną porozmawiać na temat skandalicznego zachowania. Jak ja śmiałam zadzwonić i nie przyjechać do pracy? Podłą świnią jestem. A to, że nie mogłam się schylać i ból mi sprawiało trzymanie czegokolwiek w rękach nie powinno być istotne. W tym samym dniu poinformowałam, że odchodzę. Widniałam na kolejnym tygodniowym grafiku więc, by nie produkować problemów i też kupić sobie ciut czasu na stworzenie planu B popracowałam do jego końca.
Dzisiaj odebrałam referencje i certyfikat potwierdzający moje umiejętności. Jakie by one nie były może kiedyś mi się przydadzą. Mieszkając tutaj doceniłam wszelkie skończone kursy, które wydawały mi się bezużyteczne. Teraz są moją podstawą! :)
Pewnego dnia.
Gość był właścicielem hotelu w Nowej Zelandii więc był przewrażliwiony i sprawdzał dosłownie wszystko. Nawet pod jego czujnym okiem znalazł się protector materaca. Przyznam szczerze, że do głowy, by mi nie przyszło sprawdzenie czegoś takiego. Oczywiście pokojówki dały ciała. Jeśli ma się 30 minut na generalnie sprzątnięcie pokoju i jest to czas sezonu więc jest bardzo dużo do zrobienia to nie zwraca się uwagi na takie detale. Supervisor pokazał mi i mojemu partnerowi jak należy poprawnie pościelić łóżka. Aż mi się cisnęły odpowiednie komentarze. Po roku pracy w tej cudownej instytucji kobieta mi tłumaczy jak należy ułożyć prześcieradło. No, ale rzecz jasna nie skomentowałam tego. Wybuchłam w momencie kiedy usłyszałam, że jedynie głupi człowiek może popełniać tego typu błędy jak ścielenie łóżka. I jedynie głupi pracownicy są w Hiltonie zatrudnieni. Tu już toczyłam pianę z pyska. I jak stałam tak krzyczałam. W odpowiedzi usłyszałam, żebym nie brała tego tekstu do siebie, ale tylko ktoś głupi mógł coś takiego zrobić. Przyznam, że przez moment pojawiła mi się myśl: "może jak usłyszy, że przesadziła to jakaś akcja zadzieje się w jej mózgu i przeprosi". Jednak nie. Było zupełnie odwrotnie. Nie czekając zbyt długo jej nadużycie zgłosiłam wszędzie gdzie tylko mogłam. Oczywiście nikt za nic nie przeprosił. Żadnych konsekwencji nie było. Był to wyraźny komunikat kim tak właściwie jesteśmy w tej firmie.
Inna sytuacja dotyczyła mojego upadku. Zadzwoniłam, że nie przyjadę. Usłyszałam krzyk: "Ewelina, powinnaś wcześniej do mnie zadzwonić." Odpowiedziałam: "następnym razem postaram się wcześniej upaść na ulicy" Nie usłyszałam niczego przyjemnego, a wręcz przeciwnie: "Ewelina wpisałam twoje imię na tablicy." Moja myśl: "to je kur.. przekreśl" Starałam się być grzeczna: "Rose, nie zrobiłam tego specjalnie". Niestety, ale kobieta miała problem z powstrzymaniem swych emocji. W zamian za "nic ci się nie stało? Wszystko w porządku? Byłaś na pogotowiu?" słyszałam: "Masz być teraz w pracy! Czemu ciebie nie ma?!" Oliwy do ognia dolała już ostatnia sytuacja kiedy specjalnie na moje piętro przyjechał supervisor wysłany przez szefostwo, by ze mną porozmawiać na temat skandalicznego zachowania. Jak ja śmiałam zadzwonić i nie przyjechać do pracy? Podłą świnią jestem. A to, że nie mogłam się schylać i ból mi sprawiało trzymanie czegokolwiek w rękach nie powinno być istotne. W tym samym dniu poinformowałam, że odchodzę. Widniałam na kolejnym tygodniowym grafiku więc, by nie produkować problemów i też kupić sobie ciut czasu na stworzenie planu B popracowałam do jego końca.
Dzisiaj odebrałam referencje i certyfikat potwierdzający moje umiejętności. Jakie by one nie były może kiedyś mi się przydadzą. Mieszkając tutaj doceniłam wszelkie skończone kursy, które wydawały mi się bezużyteczne. Teraz są moją podstawą! :)
Wstępniak
Dawno mnie tu nie było. Przyznam, że jak miałam chwilę wolnego to siedziałam przed kompem i oglądałam słabą scenę kabaretową na YT, czyli po prostu zamulałam nic nie robiąc.
Powinnam jedną rzecz sprostować.
Ubezpieczenie skutera o którym ostatnio napisałam było obowiązkowe i podstawowe. Musiałam przelać 400$ :( Bolało! Oj, bolało!
Skuterowych przygód nie koniec. Na śliskiej ulicy w trakcie hamowania klasycznie się przewróciłam. Motorbike nie należy do najlżejszych i nieco mi zmiażdżył kostkę. Napuchło biedactwo, a ja z rozwalonymi dłońmi, kolanem i kostką pojechałam do apteki po plastry etc. I przy okazji zadzwoniłam do Hiltona, że nie pojawię się w pracy, bo uległam wypadkowi w drodze do pracy. To co usłyszałam zdziwiło mnie co niemiara, ale nie o tym teraz chciałam.
Tak na dobrą sprawę to przez miesiąc czasu posiadania mego jednośladu z napędem silnikowym troszkę się zdemotywowałam i nauczyłam :) Wreszcie mogę przyznać, że ogarnęłam diabelną maszynę. A rany? Nie są poważne. Opuchlizna po kilku dniach zeszła. Prawdop. na kostce blizna mi zostanie. Ot, kolejna :) Nie przejmuje się tym tematem zupełnie.
A powody dla których mnie nie było to:
- w zbyt dużych emocjach rozstałam się z Hiltonem
- w nowej pracy wcale różowo nie było
- poznałam kogoś
- zaczęłam intensywnie trenować, bo ktoś mi przed oczyma zawiesił fajną marchewkę :) Tylko to wymaga ode mnie sporego wysiłku. Po tak długiej przerwie leżę i kwiczę.
To chyba powstaną 3 bądź 4 posty, bo tak będzie najwygodniej :)
Zatem zabieram się do pisania
Aloha!
Powinnam jedną rzecz sprostować.
Ubezpieczenie skutera o którym ostatnio napisałam było obowiązkowe i podstawowe. Musiałam przelać 400$ :( Bolało! Oj, bolało!
Skuterowych przygód nie koniec. Na śliskiej ulicy w trakcie hamowania klasycznie się przewróciłam. Motorbike nie należy do najlżejszych i nieco mi zmiażdżył kostkę. Napuchło biedactwo, a ja z rozwalonymi dłońmi, kolanem i kostką pojechałam do apteki po plastry etc. I przy okazji zadzwoniłam do Hiltona, że nie pojawię się w pracy, bo uległam wypadkowi w drodze do pracy. To co usłyszałam zdziwiło mnie co niemiara, ale nie o tym teraz chciałam.
Tak na dobrą sprawę to przez miesiąc czasu posiadania mego jednośladu z napędem silnikowym troszkę się zdemotywowałam i nauczyłam :) Wreszcie mogę przyznać, że ogarnęłam diabelną maszynę. A rany? Nie są poważne. Opuchlizna po kilku dniach zeszła. Prawdop. na kostce blizna mi zostanie. Ot, kolejna :) Nie przejmuje się tym tematem zupełnie.
A powody dla których mnie nie było to:
- w zbyt dużych emocjach rozstałam się z Hiltonem
- w nowej pracy wcale różowo nie było
- poznałam kogoś
- zaczęłam intensywnie trenować, bo ktoś mi przed oczyma zawiesił fajną marchewkę :) Tylko to wymaga ode mnie sporego wysiłku. Po tak długiej przerwie leżę i kwiczę.
To chyba powstaną 3 bądź 4 posty, bo tak będzie najwygodniej :)
Zatem zabieram się do pisania
Aloha!
Subskrybuj:
Posty (Atom)