czwartek, 25 grudnia 2014

Święta

Święta, święta i po świętach.

Co do współlokatora, cichy i pełen chytrości głosik miał rację. Prezenty dla niego położyłam tuż przed jego drzwiami i pojechałam wczesnym rankiem do pracy. Dwie i pół godziny później. Prezenty zniknęły, ale słowa "dziękuje" nie usłyszałam. Oczywiście, że Boże Narodzenie to dni dawania, a nie brania, ale jakoś nieswojo mi się zrobiło jak nawet durnej czekolady od niego nie dostałam.

Święta w Australii wyglądają nieco inaczej niż te polskie. I przyznam,że dopiero będąc tutaj poczułam pełnię magii polskich świąt. Tutaj nie czuje się Narodzin Jezuska. Czasem się zdarza, że ludzie święta obchodzą 6 miesięcy później, wtedy kiedy jest zima.

W Wigilię byłam w pracy i skończyłam ją o 23:00. Nie mogłam narzekać. Była to przyjemna zmiana. Ludzie cieszyli się, że są święta. Jeden z moich rezydentów miał łzy w oczach, bo w czwartek miał pojechać do rodziny. Według niego my tj. pielęgniarki jesteśmy jego prawdziwą rodziną i nie chciał nas opuścić w tak ważnym dniu jak Pierwszy Dzień Świąt. Czy mogłoby być piękniej? :)

Inny rezydent w oba policzki mnie pocałował (mówiąc liczebniki po polsku) i stwierdził, że ma dla mnie drobiazg, ale da mi go przy najbliższej mojej zmianie,bo śpieszno mu było do rodziny.

Żona innego rezydenta dała nam czekoladki, bo codziennie opiekujemy się jej mężem, a przecież są Święta.

Tak, to była bardzo przyjemna zmiana!

Kolejny dzień jest teoretycznie istotniejszy. Tutaj to jest dzień grupowego pójścia na plażę bądź wspólnego BBQ. Trochę do dupy. Nie ma niczego magicznego.Czym się różni zwykłe pójście na plażę z tym w pierwszym dniu świąt. Według mnie niczym. Dla mnie to był dzień 100% relaksu. Nie mam za wiele dni, gdzie nigdzie nie pracuje. Zawsze coś robię. Postanowiłam, że nie chce nikogo widzieć. Chce nacieszyć się błogim spokojem. Średnio mi był on dany. Plaże były przeludnione, a ja po posmarowaniu się +50faktorem spaliłam się i mam malinowy brzuch. No, ale spanie na plaży mogę uznać za hobby i wpisać je w CV. Nastawiam budzik, by nie spiec się za mocno i mknę w świat Morfeusza. Coś cudownego :)
A po plaży miałam dłuuuuugą rozmowę z Mamą i strasznie się z tego powodu cieszę.

Następny dzień to Boxing Day, czyli celebrowanie centrów handlowych. Może być gorzej? Pracę w jednym ze sklepów skończyłam o 9:00 od 7:00 ludzie ustawiali się przed drzwiami i czekali na otwarcie. Ja sama miałam w planach kupić rękawice do boksu, noski do pływania, jeansy i jakąś sukienkę, bo w Boxing Day wszystko ma zaniżone ceny. Jasne!!! Jeansy były w tej samej cenie, przecenione sukienki były zwykłymi przecenami, a nie świątecznymi, a rękawice były droższe niż w normalne dni. Znalazłam dwie czarne bluzeczki za które zapłaciłam niecałe 6$. Dla porównania bochenek chleba kosztuje minimum 3$ (nie liczę tostowego marki coles, bo tego chlebem nie da się nazwać).Zrobiłam dobry zakup.

Zdaje sobie sprawę, że mieszkam w innym kraju w innej kulturze. Tylko... gdzie jest magia świąt?

wtorek, 23 grudnia 2014

23 grudnia

Będę złośliwą, chamską, bezczelną i w najgorszym wydaniu okropną suką. Na domiar złego dzień przed Wigilią. A co się będę. Ludzie zaczną być mili jutro, a nie dzisiaj.

W niedzielę byłam w centrum handlowym po prezenty dla współlokatorów. Pierwsza wizja była taka żeby kupić jeszcze czterem osobom drobiazgi i pod domem zostawić, zapukać i uciec :D By była to prawdziwa niespodzianka, a nie niezręczna sytuacja w stylu: "bo wiesz... miło mi, że przyniosłaś prezent, ale ja się nie spodziewałem... no... ja nie mam nic dla Ciebie" A przecież w Gwiazdce nie o to chodzi, by brać a dawać. Chciałam pobawić się w prawdziwego świętego Mikołaja (wersja AU) bądź w Gwiazdora (bliższa sercu wersja). No, ale jakoś zgubiłam się we własnej czasoprzestrzeni i nie zrealizowałam tego planu. No, dobra, szlag mnie trafił jak zobaczyłam tłum ludzi w markecie i to tuż po otwarciu. Nie jestem zwolennikiem centrów handlowych. Gdybym mogła wszystko kupowałabym online. A tu jeszcze tyle ludzi wokół mnie z tym samym zniechęceniem i obłędem w oczach co ja.

Zrealizowałam ciut skromniejszą opcję - kupiłam prezenty współlokatorom. Dla Kia i Andrew miałam drobny problem. Dokładniej finansowy problem. To co mi się podobało było za drogie. Znalazłam małe świeczuszki w kształcie pingwinków i misiów polarnych. Super się ułożyło, bo było ich 6 i tyle mamy miejsc w nowym świeczniku (nie wiem, czy słowo świecznik jest odpowiednie, jest to deska z 6 otworami na wkłady. Muszę przyznać, że uwielbiam prostote i bardzo mi to coś przypadło do gustu i pięknie się komponuje do stołu w jadalni). I dokupiłam butelkę wina (oboje lubią posączyć) znalazłam fajną materiałową torbę z wyszytym Mikołajem krzyczącym Ho Ho i wszystko super się ułożyło.

No i oczywiście blacha muffin :) Również nimi poczęstowałam Simona (ten starszy ex) odwiedzając go dzisiaj, ale o tym za chwilę.

Z drugim współlokatorem był kłopot. Nie dlatego, że nie miałam pomysłu. Tylko dlatego, że od zawsze wydawał mi się niegroźnym dziwakiem. A ostatnio to zaczął mi ewidentnie przeszkadzać. Odezwała się we mnie chytrość (nie wiedziałam, że mam tą cechę). Cichy głos podpowiadał: "to nie kup mu nic. On zapewne oleje sprawę". Z drugiej strony, skoro kupiłam Kia i Andrew to i dla niego musiałam coś znaleźć. Tylko co?

Jestem w sklepie ze świeczkami i różnymi zapachowymi bzdetami do domu.
+ "hej, co słychać?"
- "eeee... w porządku. A u Ciebie?"
+ "super. Pomóc Tobie w czymś?"
-  "eee... w sumie to tak. Szukam prezentu dla współlokatora. Jest to chłopak. Eee... strasznie śmierdzi u niego w pokoju. Wiesz jaki to jest standard jak łzawią Tobie oczy, bo on otworzył drzwi do pokoju, a Ty niefortunnie znalazłaś się w przedpokoju. To ja chciałabym coś z tym zrobić"
(a nawet gorzej, raz mając kaca szłam do pracy i on otworzył drzwi do siebie. Nie kłamiąc, nie naginając miałam odruch wymiotny). Pani dokładnie zrozumiała o co mi chodzi. Było to tak intensywne, że pomimo słabego wrodzonego węchu i wszelkich zapachów wokoło czułam intensywny, męski, ładny zapach.Cena była nieodpowiednia. Za wysoka porównując me uczucia jakimi pałam do niego.
Kupiłam mu bryloczek (strasznie mi się podoba, jest to taka laleczka woodoo przypominająca supermana, ale bez S na klacie z opisem, że zawsze będzie chroniła przed stresem dnia codziennego etc.) i czekoladę.

Powód dla którego mnie wkurza jest banalny. Zaczął mi wchodzić buciorami w moje życie i mówić mi co mam robić, a jeśli mam odmienne zdanie to coś usłyszę. Nie mam nic przeciwko słuchaniu rad od mądrzejszych, bardziej doświadczonych, odnoszących sukces czy po prostu chcących pomóc. Tylko to w jaki sposób on żyje nie przypomina nic z powyższego opisu. Chłopak pracuje na półetatu w tym samym zawodzie co ja. Jest tu bodajże 3 lata i nie ma żadnego pomysłu co ze sobą zrobić. Od roku słyszę, że idzie na studia. No, ale jakoś mu coś... no... raz usłyszałam, że wypełnił dokumenty aplikacyjne i zmęczył się tym. Całymi dniami siedzi zamknięty w pokoju i gra we wszelkie gry: playstation, xbox etc. I dlatego tak śmierdzi u niego w pokoju, bo z niego nie wychodzi. Nie ma ani jednego znajomego. Jakoś znalazł dziewczynę, ale ta oczekiwała zapłaty za czas wspólnie spędzony (dla mnie to prostytucja). Kupował jej drogie ciuszki, biżuterie bądź zapraszał na kolacje. Z pół etatowej wypłaty nie można sobie na coś takiego pozwolić. Rozstała się z nim. Nieco zmieniłam o nim zdanie, bo zgadzał się na takie warunki bycia z nią. Z drugiej strony jak bardzo musi się czuć samotnie skoro dawał temu przyzwolenie. Poznał jej współlokatorów i ich zamęczał ciągłymi telefonami i propozycjami lunchu, dinnera i innych opcji wyjścia. Nikt nie lubi czuć się osaczony więc kontakt urwali i to też jest powód dla którego nie za bardzo chce mu zaproponować jakieś wyjście. Nie mam miliona znajomych, ale zamknięta w pokoju nie siedzę. I nie chce zbytnio stworzyć sobie sytuacji, że będzie się komuś naprzykrzał. Tak na dobrą sprawę to Gold Coast nie jest trudnym miastem do poznania kogoś. Nie są to trwałe bądź prawdziwe znajomości, ale na piwo zawsze można z kimś wyjść. Skoro ja mogę to i on również.
Przy tym wszystkim on mi mówi jak mam żyć: "Ewelina, nie pij alkoholu! Ja nie piję, Ty też możesz nie pić" Cisnął mi się komentarz. Jeszcze żebym faktycznie nadużywała, ale raz w tygodniu bądź dwa chyba mogę wyjść, prawda?
"Ewelina musisz porozmawiać ze swoimi szefami na temat wysokości twojej wypłaty!" A kim ty do kur.. nędzy jesteś żeby mi to mówić?!

Dzisiaj zaskoczyłam, że chyba nie tylko ja go po prostu toleruje bez  większych uczuć.
6 grudnia w polskie Mikolajki upiekłam muffiny współlokatorom. Coś skromnego, coś słodkiego.Nie oczekiwałam zupełnie niczego, bo to moja tradycja, a nie ich.Chciałam zrobić drobną przyjemność. Po powrocie z łyżew dostałam koszulkę,która robi furorę :) Nie wydaje mi się, żeby i on coś dostał, bo to nie była jego tradycja. A może jestem w błędzie. Kia i Andrew pojechali do rodziny i tuż przed wyjściem dałam im mój prezent, a od nich otrzymałam czekoladki i kartkę. Usłyszałam, że dla Niego jest na stole. Nawet nie złożyli mu życzeń, ani nie dali mu go face to face.

Strasznie smutne jest życie mojego współlokatora. Tylko wszystko jest na własne życzenie. Jeśli on nie wstanie i nie wyjdzie do ludzi nikt tego za niego nie zrobi.


sobota, 20 grudnia 2014

Kartki świąteczne

Dziękuje!!! Zrobiliście mi niesamowitą niespodziankę!!!

Nie wiem co mam napisać. Nie spodziewałam się!!!

Dziękuje!!!

wtorek, 16 grudnia 2014

3 dni, 3 porażki

Piątek

Potrzebowałam drobnej pomocy przy samochodzie. Takiej drobnej. Wystarczyło wymienić wszelkie płyny w samochodzie, bo niestety poprzedni właściciel nic z nim nie robił. Maluch został na maxa zaniedbany. Wysłałam smsa do swojego ex (tego starszego ode mnie o x lat). Natychmiast odpisał z info, że z przyjemnością mi pomoże. Ucieszyłam się! W try miga ubrałam się i pojechałam do niego. Samochód naprawiony! Super! A ja usłyszałam, że nadal jestem kimś szczególnym w jego życiu i nadal intensywnie o mnie myśli. Przeprosił za wszystko co było złe. Wyjaśnił, że to był bardzo zły moment na to byśmy mogli być razem. Ładnie się uśmiechnęłam i po raz kolejny mu wyjaśniłam, że dla mnie jest jedynie przyjacielem i zawsze nim zostanie. Nie liczył na taką odpowiedź.
Swego czasu napisałam krótką notkę na temat tego, że ma kogoś. I cała sytuacja z nową kobietą w jego życiu bardzo mnie rozbawiła. Okazało się, że od dłuższego czasu nie są razem. Dziewczyna została bez dachu nad głową więc oczywiście ją przygarnął. Ów niewiasta nie ma ani jednego znajomego, bo jest niesamowicie mocno toksyczna. Pozwolę sobie nie skomentować jego dobroczynności.
Ucieszyłam się, że kontakt mi się z nim odnowił i zmartwiłam zarazem,bo jestem nadal zbyt istotną dla niego osobą. Jeszcze nie możemy być przyjaciółmi. Jeszcze to będzie bolesne.

Sobota

Coś mnie ruszyło. Nie wiem czemu. Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Wysłałam smsa do przystojnego surfera, że czasem nie wiem co się dzieje i czuję się zmieszana. Czy my zaczynamy randkować, czy to jest jedynie wygodny układ? Jeśli układ, nie mogę w nim uczestniczyć, bo zbyt mocno mi na nim zależy.
Jego odpowiedź nie ucieszyła mnie. Napiszę więcej. Bardzo zasmuciła. Umówiliśmy się, że porozmawiamy.

Sobota wieczór

Dostaje smsa od chłopaka, który okazał się największym dupkiem jakiego w życiu poznałam. Uslyszałam od niego najgorsze w życiu słowa świadczące o zerowym szacunku. Nie wiem czy pamiętacie chłopaka, który pracował poza miastem, a na Gold Coascie był jedynie przez 9 dni w miesiącu. Zmienił pracę i w momencie kiedy to się stało jego zachowanie również się zmieniło. Zaczął być zazdrosny o wszystkich wokół mnie. Czasem było to na tyle głupie, że aż nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Był zazdrosny nawet o obce dziewczyny! Po usłyszeniu, że prawdop. jestem bardzo lekkich obyczajów (użył nieco innych słów) powiedziałam grzecznie, ze spokojem w głosie, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Chyba jego męskie ego zbyt mocno ucierpiało, bo udał, że mnie nie rozumie i stwierdził, żę to on nie chce mnie więcej widzieć, bo nasze relacje są zbyt skomplikowane.
No, ale jest sobota wieczór. Dostaje bzdurnego smsa. Odpisuje: "tak właściwie to po co do mnie piszesz?" odpowiedź: "wyślę maila z wyjaśnieniem" Napisał mi, że chciałby zacząć być ze mną. Chciałby zbudować normalny związek. Milczał,bo byłam zła i czekał aż ochłonę. Bardzo dojrzale...
Starałam się mu uzymysłowić z podaniem przykładów, że ja nie chce mieć z nim nic wspólnego. Nastała cisza.
Zapytałam się: "tak właściwie to przeczytałeś maila?"
Odpowiedź: "ja niczego takiego nie powiedziałem. Musiały nastać problemy w komunikowaniu się" No żesz kurw... mać. Mój angielski nie jest najlepszy, ale idiotki ze mnie nikt robić nie będzie. Napisałam mu uprzejmie, że może się spotkamy i porozmawiamy face to face.
"Świetny pomysł i możemy się zobaczyć u mnie w domu późnym piątkowym wieczorem." Zaśmiałam się jak to zobaczyłam!
"Wygodny się zrobiłeś. Możemy się zobaczyć w pubie xyz"
"Czy uważasz, że publiczne miejsce jest odpowiednie?"
"W pobliżu jest plaża. Możemy pójść na spacer"
 Przestała mu odpowiadać wieczorowa pora. Zmienił godzinę na tuż po swojej pracy. I nagle się mnie zapytał, czy zrobiłam sobie profesjonalną sesję zdjęciową (przyszłościowy plan), bo chciałby je zobaczyć. Krew mnie zalała! I nadal jestem zła jak to piszę.

Niedziela

Umówiłam się z Przystojnym Jegomościem na kawę. Strasznie się z tego powodu ucieszyłam, bo zawsze potrafił mi humor poprawić, a miałam nieziemskiego doła. Straciłam tego w którym się zakochałam. Ten, który okazał się totalną stratą czasu okazał się maksymalnym idiotą. A z idiotami to najgorzej, bo nie zdają sobie sprawy z tego na jakim poziomie intelektualnym i umysłowym się znajdują. No, i ten starszy się ponownie pojawił ze słowami nie świadczącymi o zwykłej znajomości.

Poniedziałek

Kawa z Tym, który zawsze mnie pociesza. Zaczął pracować jako life coach. Nadaje się do tego idealnie! Super, że się na to zdecydował! Tylko, że ja nie potrzebowałam przemowy. Ja chciałam spędzić czas z kimś komu ufam i z kim czuje się bezpiecznie. No, niestety, ale po 30 minutach motywacyjnej pogawędki poszedł w swoją stronę. Dostałam pracę domową. Odrobiłam. Wysłałam bardzo szczerego maila. Odpowiedzi nie otrzymałam. Jak to stwierdził, wszystko ma termin ważności i chyba ta znajomość również. A szkoda. Choć patrząc na to co się w jej trakcie działo to i tak super, że się spotkaliśmy.

Środa

Miałam się spotkać na zwykłej kawie z tym starszym. Ucieszyłam się, że się spotkamy tak bez żadnych problemów w tle, bez próśb, bez interesów. Tak, po prostu na kawę.
Miałam być koło 2 w miejscu x.
1:30 sms: utknąłem w pracy zadzwonię za godz.
2:30 ja wysyłam smsa: "no i?"
Telefon: "mam jeszcze jedno spotkanie, Nie wiem kiedy będę wolny. Zadzwonię ponownie za chwilę."
 Zadzwonił. Być może będzie koło 6:00 w domu. Taaaaa.... nic się nie zmieniło. Przypomniałm sobie jak to było... No, ale pojadę. Niestety z interesem. Potrzebuje zdjęcia do paszportu, a on ma fajny sprzęt.

Po tych kilku dniach zdurniałam.

czwartek, 11 grudnia 2014

Wyrwane z kontekstu cz.2

"podziwiam Cię za odwagę i dążenie do celu. Niewielu by tak potrafiło. Bije od Ciebie dużo optymizmu:-)"


Dziękuje jest to niesamowicie miłe. Tylko... tylko, że ja nie jestem wybitną osóbką. Nie uważam siebie za odważną, ani... sama nie wiem... Jestem zwykłą, prostą konstrukcją drobnej kobitki. 
Życie wiele razy skopało mi tyłek na tyle mocno, że nauczyłam się wiele o sobie. Najgorsze momenty w życiu z perspektywy czasu okazywały się również najpiękniejszymi, bo ani później ani wcześniej nie uczyłam się więcej o sobie niż w tych danych chwilach. Nie były to przyjemne lekcje. Polegały na zamknięciu się w pokoju na wiele godzin i uświadomieniu sobie, gdzie popełniłam błąd, jak mogę go naprawić i pójść do przodu! To ostatnie jest najważniejsze i jest to moim mottem życiowym. 


IŚĆ DO PRZODU



Przeszłości się nie zmieni. Mogę jedynie w czasie teraźniejszym podjąć decyzje, które będą kształtowały mą przyszłość. Nie chce siedzieć na czterech literach i patrzeć z zawiścią na tą, tego czy jeszcze kogoś innego i obgadywać, bo oni coś mają a ja nie, bo im się udało a mi nie, bo... to nie ma sensu. To JA jestem kowalem swojego losu. To JA mogę coś zmienić w swojej sytuacji. To MOJE życie i tylko ode mnie zależy co z nim zrobię. Tylko najpierw muszę wiedzieć czego chce.

I to jest jedno z dwóch najtrudniejszych dla mnie pytań:



CZEGO CHCE?


No, właśnie? 
Nigdy nie układam swoich planów w myślach, bo wiem, że o nich zapomnę. Spisuje je. Mam białą tablicę i na niej mam napisane to co jest dla mnie najważniejsze i krok po kroku skreślam kolejne cele. 
- kurs ratownika,
- wiza,
- skończenie szkoły,
- kupno samochodu,
- dawca krwi i dawca szpiku kostnego,
- praca w placówce etc.

Kolejnym miejscem na spisywanie celów jest kalendarz i postanowienia noworoczne. Tylko jednego w tym roku nie spełniłam. Nie nurkowałam. Mam to na uwadze, ale boję się jeszcze oceanu. Muszę nad tym popracować. 

Dla mnie największym sukcesem życiowym jest praca w nursing home i opcja zostania ratownikiem. 
Woda była moim największym lękiem. Nie było mowy o tym bym popływała bądź w ogóle zanurzyła się. Teraz mailowałam z akademią lifesaverów w Brisbane na temat terminów kursów. 
A warunki szpitalne były dla mnie najstraszniejszym z możliwych horrorów. Zawsze zachowywałam się jak spłoszone zwierzę szukające ucieczki. A teraz? Najmniejszego problemu mi nie robi praca w jednym z takich miejsc. Tak, to są moje życiowe sukcesy. 

Plany są powiązanie z tym kim się powoli staje. Ratownikiem, pielęgniarką, jakimś tam sportowcem... kim by tu jeszcze móc zostać? :) 

A jeżeli mi się nie chce nic i mam dość wszystkiego wokół to ponownie zamykam się w pokoju i myślę. Co spieprzyłam? Idę w dobrą stronę? 

Jest jeden krótki filmik,który niesamowicie często oglądam: 
https://www.youtube.com/watch?v=mgmVOuLgFB0&list=PLYzEWmEmHyL-8LfXf5PkTzFiIggMWrDZD

Wstaję i idę do przodu! Nie jutro, nie pojutrze. DZISIAJ! 

Tak więc, mykam!

6 grudnia - Św. Mikołaj

W Australii nie obchodzą takich Mikołajek jak my. Dają sobie prezenty 24 grudnia i dla nich to są Mikołajki. No, ale ja nie jestem Australijką. 

Dzień wcześniej upiekłam około 20 muffinek. Oblałam każdą czekoladą i poprószyłam wiórkami kokosowymi, by przypominały choć odrobinę nastrój świąteczny. Wyglądały smakowicie. 5 z samego rana zaniosłam do pracy. I położyłam je wraz z karteczką oznajmiającą, że w Polsce jest Św.Mikołaj i Happy Santa! Zniknęły prawie wszystkie. Jedna się ostała. 
Pozostałe były dla współlokatorów i dla 2 dość istotnych dla mnie osób, których chciałam złapać przypadkowo. 
Współlokatorzy po przebudzeniu się w kuchni na stole zobaczyli niespodziankę :) Mam nadzieję, że im smakowały. 
 
A ja wybrałam się na łyżwy z moim nowym absztyfikantem. Tak, na łyżwy. Jest tu lodowisko! :) 2 godziny fun'u kosztuje 20$. Co prawda był to deszczowy dzień i dach przeciekał więc można było od czasu do czasu oberwać kroplą wody i ta też się uzbierała na tafli, ale i tak było super! 

Poczułam się choć na chwilę jak w domu. Było zimno! Był lód! Było mega! 

Po powrocie do domu. 
Muffiny prawie wszystkie zniknęły. A ja na klamce zobaczyłam wiszącą zieloną torebkę. W środku koszulka, którą x czasu temu zlajkowałam na fb. 


Strasznie się ucieszyłam :) :) :)

A tych 2 delikwentów niestety nie udało mi się spotkać więc muffiny zjadłam, a im wysłałam smsowe życzenia :) 

Tak,to był dobry dzień :) 

piątek, 5 grudnia 2014

On umie fruwać!

Widzicie go? Pan trzyma się jedynie swojej laski i lewituje w powietrzu :) Coś niesamowitego. Widziałam cały proces i oczom nie mogłam uwierzyć :) Wrzuciłam pieniądze do boxa i dostałam złotą radę na temat miłości i nienawiści :) Życzyłam panu miłego dnia to się ładnie do mnie uśmiechnął :) Jestem jego wieeeeeeelkim fanem :)

Pana widziałam w Brisbane. Za często nie odwiedzam tego miasta, bo nie mam zbytniego powodu, by tam jeździć. Ma ono swój niepowtarzalny urok :) Lubię je!

Starałam się znaleźć biuro polskiego konsula. Znalazłam dane kontaktowe na stronie rządowej więc śmiało szłam przez miasto. Jestem w budynku. Sprawdzam listę biur. Nie ma! Nie ma konsula. Sprawdzam ponownie adres. Poprawny.
Dzwonię pod wskazany na stronie numer telefonu. I wyjaśniam pani, że chyba się zgubiłam i czy mogła by mi powiedzieć gdzie mam iść. Pani nie mogła ogarnąć sytuacji. Pytam łopatologicznie: Czy to jest konsul? Tak. Czy adres to 270 Adelaide Street? Tak. To gdzie jest biuro? Na parterze. Proszę pani, ale na parterze są dwie restauracje, windy i toaleta. Pani zdurniała. Podała mi inny adres. Poszłam. Jestem na parterze i widzę jedynie windy. Dzwonię do pani. "Jest pani pewna, że ten adres jest poprawny?" Tak. To gdzie ja mam iść?
Okazało się, że nie jestem pierwszą, która błądziła i konsula nie ma pod tym adresem. Nie wiadomo dlaczego rozmowy zostają przekierowane na zupełnie inną linię. Krzyknęłam. Spędziłam 1,5godziny szukając nieprawidłowych adresów.
Zadzwoniłam do konsula w Sydney. Niestety, ale baterię miałam baaardzo słabą więc każde wypowiadane przez panią zdanie było przerywane, by nie tracić czasu. Dowiedziałam się wszystkiego. Konsul w Brisbane pojawia się i znika. Raz siedzi kilka lat, innym razem znika na kilka lat. A wszelkie informacje są dostępne na stronie Sydneyowskiego konsulatu. Miło ze strony pani, że mi wszystko wyjaśniła i bardzo pomogła. Miłe to jest, że polecona przez nią strona działa bez zarzutów. Wydaje mi się, że takie newsy powinny być na stronie MSW, a nie na poszczególnych oddziałach. No, ale pani mnie uratowała.

30 grudnia odwiedzę Sydneyowski konsul i wyrobię nowy paszport :)

Dyrdymały

Samochód kupiłam ze względu na nową pracę. Stało się zbyt uciążliwe jeżdżenie około 50 km dziennie. Zajmowało mi to średnio półtore godziny. Trochę długo. No i problem pojawiał się w momencie brzydkiej pogody. Samochód tak czy siak musiałam kupić.

Dzisiaj z tej pracy dla której go kupiłam odeszłam. I niestety nie pozostawili po sobie dobrych wspomnień. Miejsce pięknie położone. Staruszkowie przeszczęśliwi. Pracownicy widać, że się w miarę lubią. Przyzwyczajeni są do szkolenia nowego narybku, bo ciągle się przewijają studenci. Jednym zdaniem: nie mogło być lepiej. Moje zasady zatrudnienia były mega gówniane,ale dawały mi sporo swobody. Byłam pracownikiem rezerwowym. Jeśli ktoś zachorował albo z innych powodów nie mógł się pojawić mogli zadzwonić do mnie i szłam do pracy. Wszystko pięknie. Tylko, że dzwonili do mnie po 3 razy dziennie. Czasem 5. Nie zwracali najmniejszej uwagi na moją dyspozycyjność, czyli dzwonienie zaczynało się od 4:00 rano, a kończyło przed 22:00. W dodatku czasem na mnie nakrzyczano ponieważ nie byłam w stanie non stop być w pracy. Osoba na rozmowie rekrutacyjnej wiedziała, że mam stałe zatrudnienie w innej placówce. Poinformowałam, że szukam dodatkowego zajęcia. Dodatkowe nie znaczy 24h. Dzisiaj po otrzymaniu smsa o godz. 3:40 rano i nakrzyczeniu na mnie za nieobecność na wczorajszej zmianie. Nawet nie wiedziałam,że powinnam być. Stwierdziłam, że miarka się przebrała i pora się pożegnać.

Pojechałam. Przygotowałam się na rozmowę: „ale czemu? Coś się stało?” W zamian otrzymałam coś co mnie wyprowadziło z równowagi. Zawsze jak się rozstaję z jakąś firmą to odczuwam błogie katharsis. Dostaję nagłego zastrzyku energii i mogę przenosić góry, krzyczeć ze szczęścia, mam 100mln pomysłów co ze swoim życiem mogę zrobić. Dzisiaj byłam wkurwiona do tego stopnia,że oblały mnie poty i rozbolała głowa. Pojechałam. Postałam w recepcji i powiedziałam dziewczynie, że jestem pracownikiem i chciałabym odejść, nie wiem co mam teraz zrobić i gdzie się udać. Ta wyciągnęła zadrukowaną z jednej strony karteluszkę o wymiarach 15x10cm, czyli taki brudnopis i poinformowała mnie, że na tym zwiniątku mam napisać swoje wypowiedzenie. Zdurniałam. Poczułam się jak śmieć. Odpowiedziałam, że nie wiem co mam napisać,bo nigdy w takiej sytuacji nie byłam. Ta brzdąknęła pod nosem żebym podała swoje dane personalne i napisała kilka zdań. Wow! Toż to była prawdziwa złota rada. Na mailu miałam wzór wypowiedzenia. Zostawiłam go sobie po rozstaniu z Hiltonem. Jak na złość nie mogłam go znaleźć. Uprzejma pani po 2 minutach moich poszukiwań spojrzała się na mnie nieprzyjaznym wzrokiem, który mnie wkurwił do granic samokontroli. Jej oczy mówiły: „Co Ty tu jeszcze robisz?! Zużywasz jedynie tlen w tym pomieszczeniu! Wypierd...” Napisałam jedno zdanie: „I, Ewelina Popis want to quit on 4th of December.” Zapytałam się czy wystarczy. Dziewczyna czerwona ze złości: „nie zamierzasz podać powodu?” „Mogę go Tobie powiedzieć, pracuje jeszcze w innym miejscu i ciężko mi pogodzić te2 zajęcia. Zaczęłam być troublemakerem” „Dzięki, że wyjaśniłaś. Narazie” To „narazie” brzmiało jak: „tam są drzwi, chyba wiesz jak je użyć”

Tak więc zamiast cudownego katharsis był ból głowy i ochota wrzasku. Poczułam się zmieszana z błotem. Nie żałuję, że odeszłam. Zrobiłam w miarę szybki rachunek mych przychodów i odchodów i jeśli będę miała taką sytuację jak mam teraz powinnam sobie poradzić ze wszelkimi planami.
A co się dzieje w tej drugiej pracy? Wszystko się zmieniło. Nie wiem co się stało z poprzednim dyrektorem, ale zniknął. Teraz jest ktoś inny i powoli, powoli wprowadza nowości. Może to nie są wielkie rzeczy, ale widać, że coś się dzieje. Miłe to też jest jak pani dyrektor wychodzi do normalnych pracowników i po prostu z nami rozmawia, a nie jedynie przebywa w swoim pokoju. I co najdziwniejsze, ja jestem drugozmianowcem. Non stop jest na mojej zmianie. Zazwyczaj ludzie na jej stanowisku pracują w godzinach stricte biurowych. A tu taka niespodzianka. Ostatnio była z nami do 21:00.

No, ale samą pracą człowiek nie żyje. Miło też wyjść do młodszych wiekiem i ciut normalniejszych ludzi i po prostu napić się piwa w nieco zbyt dużej ilości i po prostu się zrelaksować.
I tu pojawią się dwie historie. Jedna jest dla nas egzotyczna, a druga to mój faworyt.
#1 tą usłyszałam w pracy, ale bardzo mnie zaciekawiła. W tym pięknym miejscu za często nie bywałam, ale zazwyczaj nie było to miejsce wymagające dobrego time managementu. Normalną rzeczą jest rozmowa o poprzednich pracach, związkach i planach. Mój partner był zatrudniony na łodzi. Wypływał na kilka tygodni. Zostawiał swoją żonę i dwójkę maluchów i jak prawdziwy marynarz płynął w długą. Miał dwa kursy. W trakcie dwóch spotkał piratów. Tak, piratów! Prawdziwych, współczesnych piratów. Z bronią w rękach kazali mu dać im wszelkie majętności i odpływali w swoją stronę. Znajomy powiedział, że z tej pracy były niezłe pieniądze, ale nie warte poświęcenia życia. Nie sądziłam, że piraci są powszechni.

#2 Dotyczy nowo poznanego chłopaka. Pracuje z dziećmi z niepełnosprawnościami ruchowymi, intelektualnymi bądź szalonymi. Sam nie może zbytnio od nich odstawiać więc jego ubrania są mega kolorowe i pomysły ma szalone. A w tym wszystkim jest ten prawdziwy on. Człowiek z konkretnymi planami wiedzący dokładnie co chce robić w swoim życiu. I to jest super! Ma niesamowity głos i nie obce mu wizyty na siłowni. W dodatku jest surferem więc może wreszcie coś zrobię, by zwalczyć swój lęk przed oceanem. Tak wiem, że mam plan, by zostać ratownikiem, a boję się oceanu.  No, ale miała być historia, a nie jego opis.
Pan jest polskiego pochodzenia. Jego dziadkowie w trakcie wojny chcieli uciec z kraju. Nie wiem czemu, ale łodzią. Spakowali swój dorobek i popłynęli do Austrii. Tylko,jakoś ich podróż końca nie miała. Płynęli, płynęli i dopłynąć nie mogli. Pewnego dnia otworzyli oczy i zobaczyli palmy. Nastała drobna pomyłka: Austria, Australia – podobne nazwy krajów. Skoro przepłynęli połowę świata osiedlili się tutaj.No i umawiam się z ich wnuczkiem. I przyznam tak bardzo szczerze, że dawno się tak nie cieszyłam na wiadomość, że spędzę z kimś wieczór.

Stało się też coś niesamowitego. Kontakt z Tajemniczym Jegomościem się odnowił. Tak porąbanej relacji jeszcze w swym życiu nie miałam. Ta znajomość przeszła już wszystko. Najpierw kontakt typowo zabawowy, później traktował mnie jak młodszą siostrę, bym na końcu się w nim zakochała po uszy i usłyszała: „ewelina, you need relax a bit”. Dwa dni temu przypadkowo spotkaliśmy się na kawie i usłyszałam, żę fajnie by było gdybym pojawiła się w czwartek w tej samej knajpie co zawsze. Co prawda miniemy się, bo umówiłam się z kimś innym. No, ale rogal na twarzy mi się pojawił.