To co się działo.
Trzymając się oka pobiegłam w poszukiwanie szefa. Oczywiście, nie znalazłam go. Ktoś po niego poszedł. Potem była szybka reanimacja oka w pracowniczej kuchni i zawiezienie mnie do pobliskiego szpitala z pogotowiem.
Jako emigrantka muszę mieć wykupione ubezpieczenie. Prawda jest taka, że poza stratą finansową nie mam nic. W momencie kiedy wybiorę się do lekarza pierwszego kontaktu zapłacę 75$ i zostanie mi zwrócone około 30$. Za leki ubezpieczyciel nie zwraca.
W przypadku hospitalizacji ubezpieczyciel zwraca 100% poniesionych wydatków. Nie wiem jak sytuacja wygląda w przypadku wykupu niezbędnych leków. Ubezpieczyciel ZWRACA, a nie PŁACI. Musiałabym mieć gotówkę na koncie. 3 wizyty u specjalisty, wykup lekarstw mogłoby kosztować zbyt dużo jak na moją kieszeń.
Zasady te obowiązują wszystkie ubezpieczenia dla emigrantów przebywających na wizie studenckiej. My nie mamy jakiegokolwiek wsparcia ze strony państwa. My mamy się nauczyć i wrócić do swoich krajów.
No, a co jeśli ja nie dzwoniłam po pogotowie, a sama do niego pojechałam? Co jeśli uległam wypadkowi?
Chuchając na zimne stwierdziłam, że wolę się swoim ubezpieczeniem zbytnio nie chwalić. Będąc w lekkim szoku (straciłam wzrok na jedno oko) informowałam szefa, że mam problem. To co usłyszałam zdziwiło mnie na maxa: "Ewelina, nie przejmuj się. Jak będziesz musiała pokryć koszta i nie będziesz w stanie zapłacę za Ciebie". Coś niesamowitego. Przyszła jedna pani z biura. Koszta pokryje pracodawca. Przyszła kolejna: "Ewelina gdzie jest Twoje ubezpieczenie? Ty musisz to pokryć ze swojego". Pojechałam do innego specjalisty na drugi koniec miasta. Nikt nawet nie pytał o ubezpieczenie.
A jak było w drugiej placówce?
Hmm... tak jak na naszych pogotowiach tylko w ładniejszych budynkach. Wszyscy siedzieliśmy w jednej sali i czekaliśmy na zbawienie. Przyszła, a raczej przyniesiono dziewczynę ze skręconą kostką. Niewiasta biegając uszkodziła się. Odstawiła taką histerię, że w operach mydlanych byłaby gwiazdą. Znajomy popatrzył się na mnie, ja na znajomego. Poszedł zaparkować auto w innym miejscu. Ja wiedząc, że nikt znajomy na mnie nie patrzy wpadłam w ryk. Szlochając poszłam po raz 3 do okienka i mówię przeplatając polski z angielskim, że mnie boli, że byłam umówiona i że mnie boli. 2 minuty później zaprowadzono mnie do zabiegowego. Kolejne 5 minut później znalazłam się w gabinecie lekarza.
Dzień później.
Zawożenie ręcznie napisanych zwolnień lekarskich. Kolejny dzień ponowna wizyta u lekarza i telefon ze szpitala z zapytaniem jaką formę ubezpieczenia wybieram: tą od pracodawcy i czy mam odpowiedni do tego dokument czy swoje emigranckie. Pani wyjaśniła mi całą procedurę. Słowa nie zrozumiałam. Zaśmiała się jak jej o tym powiedziałam i skwitowałam, że mam to co powinnam mieć, a resztą zajmie się mój szef. Później tel ze sklepu, czy wszystko jest dla mnie zrozumiałe. Ponownie odpowiedź: "nie, ale ja tego wiedzieć nie muszę. Ja muszę zakraplać oczy i zawieść dokument x do szefa".
Co będzie później.
Zebranie szefów wszystkich szefów i opracowanie kolejnej bezsensownej procedury minimalizującej ryzyko powstania podobnego wypadku.
I to co jest dla mnie najprzyjemniejsze, zostaną mi zwrócone wszelkie poniesione koszta. Włącznie z zapłaconymi biletami autobusowymi.
Na dobrą sprawę nie wiele to się różni od procedur jakie obowiązują u nas.
Chciałbym zapytać, o to jak bardzo się zmienił twój poziom języka podczas tego prawie rocznego pobytu w AU?
OdpowiedzUsuńŻyczę dalszych sukcesów na emigracji :D
Jeszcze mi sporo do poziomu normalności. Rosyjski akcent często mi nie pomaga, bo go tutaj nie słyszy się. Jeśli oboje się przyzwyczaimy do siebie, ja do tempa rozmówcy, a druga strona do akcentu to jesteśmy w stanie rozmawiać kilka godzin. Znalazłam sobie prywatne lekcje przygotowujące mnie do IELTSa. Nauczyciel kilkakrotnie stwierdził, że źle ze mną nie jest, ale czasem jestem oporna na jego sugestie he he :D I powinnam mieć już moje 6 pkt. W momencie kiedy mnie nie zeżre stres, a tego nikt nie jest w stanie przewidzieć więc przygotowuje mnie na wyższy pułap.
Usuń