czwartek, 27 lutego 2014

Przestroga

Jeśli już zaczęłam się czepiać tych, którzy przeliczają to napiszę drobną przestrogę. Mam nadzieję, że nikogo nie obrażę.

Drobna dygresja:
Nie chce z siebie teraz robić gwiazdy co to wyjechała, by olśnić swym blaskiem Australijczyków. Sama potrzebuje jeszcze wiele się nauczyć, nadal mam problemy z komunikacją i jeszcze nie postawiłam oczekiwanych fundamentów.

W tym samym terminie co ja przyjechało młode małżeństwo.
Na pierwszy rzut oka sympatyczni, weseli i zdroworozsądkowi. To co mnie zaskoczyło to zdecydowali się na wyjazd do kraju w którym totalnie nie znali języka. Osobiście nie odważyłabym się. Miesiąc przed wyjazdem padło pytanie do agenta:
- "Panie X a czy na kurs się jakiś powinniśmy zapisać? Wie, Pan ja nie dogadam się"
+ "Zapisaliście się do szkoły językowej to tam się nauczycie"

Co innego mógł powiedzieć na miesiąc przed wyjazdem.

Ciągle wspominali o koniecznym momencie rozstania się z pierogami, ogórkami kiszonymi i bigosem. Obawiali się, że nie znajdą substytutu. Ja tam się bardziej martwiłam, że może być ciężko o pracę. No, ale są różne obawy u różnych ludzi.

Wyjechaliśmy.

Przez pierwsze tygodnie starałam się z nimi trzymać, bo w ogóle polskiego nie słyszałam. A to były jedyne osoby, które jakkolwiek znałam. Do tej pory się cieszę, że nie zamieszkałam z nimi.

Urywek rozmowy:
- "ejj chodźcie na piwo"
+ "nie, bo pieniędzy nie mamy. Jeszcze pracy nie znaleźliśmy. W sumie to i do domu później daleko, a autobusami nie jeździmy, bo drogo więc wszędzie na pieszo chodzimy. A i tak jak skończymy pić to ciemno będzie a Ona boi się chodzić skrótem nocą <skrót = wylana asfaltem ścieżka przez park. Na pieszo max 5 minut>"
- "pomijając piwo, czemu rowerów nie kupicie?"
+ "to nic nie da, bo i tak przez park będziemy musieli przejechać"
- "no ale zawsze możecie jechać tak jak autobus i szybciej też będzie"
+ "wtedy nie będziemy mogli korzystać ze skrótu"
- <myślę 'bezsensowna rozmowa'> zamilkłam

Ów Państwo stwierdziło, że za mniejsze pieniądze niż najniższa krajowa pracować nie będą. Praca ma być legalna.
A jak jest na prawdę: jeśli na zajęciach uczy się języka od poziomu 'where are you from' to niestety, ale o takiej pracy można zapomnieć. Nawet na pokojówkę trzeba mieć min. komunikatywny.

Kolejne komentarze:
- agent był beznadziejny, bo polecił Gold Coast, a nie Melbourne, gdzie jest duża Polonia. Na pewno ktoś, by nam pomógł. <do tej pory nie rozumiem, niby dlaczego ktoś miałby im pomóc? To jakiś obowiązek?>
- szkoła jest zła, bo nie znalazła pracy, a jedynie poprawiono resume
- miasto to już w ogóle jest beznadziejne, bo tu nie ma normalnej pracy

Przyznam, że siła propagandy jest olbrzymia i przez pewien moment sama wpadłam w panikę.

Doradziłam jak należy tutaj szukać pracy. Usłyszałam:
- "ja nie będę przed szkołą siedział na gumtree. Nie mam na to czasu. Na pieszo chodzimy do szkoły <5-7km w jedną stronę> i nie mamy jak sprawdzać"
+ "no, ale idąc przecież możesz przeglądnąć listę"
- "i co mi to da jak nie wyślę resume?"
+ "możesz je wysłać ze szkolnego komputera"
- "no tak, ale po drodze jak będę siedział na necie to muszę za niego zapłacić. A wiesz, że nam się nie przelewa"

I taka to była rozmowa.

Okazało się, że Tato załatwił jednemu pracę, Mama drugiemu. Jak kupili tv i nie mieli stolika to rodzina w gratisie kupiła meble do całego mieszkania i tak dalej i tak dalej.

Proszę, jeśli przez całe życie Wasza samodzielność ograniczyła się do cotygodniowych zakupów w Auchan to nie przyjeżdżajcie tutaj. Nie odnajdziecie się. Tu nikt Wam nie zaoferuje ot tak pracy. Nikt z otwartymi ramionami nie przygarnie Was dlatego, bo zdecydowaliście się na wyjazd. Szkoda Waszych pieniędzy, wysiłku, czasu i nerwów.


12 komentarzy:

  1. tak szczerze mówiąc, jeżeli faktycznie mają takie podejście jak piszesz, to i tak niesamowitym ich osiągnięciem jest fakt, że udało się im wyjechać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonim, wiesz to bardziej kwestia czasu dać agentowi kasę i odpowiednie dane, on już sam resztę za nas zrobi... Szczerze czytając ten wpis naprawdę trudno mi było uwierzyć, że istnieją tacy ludzie... Więc odwołałem się na kilka przykładów z mojego życia i w sumie stwierdziłem "czemu by nie"...

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, istnieja tacy ,istnieja.Ja tez spotkalam takich, malzenstwo z 2 malych dzieci, tez na wizie studenckiej.Kazda praca byla zla, bo albo za daleko, albo za malo placa , albo dla glupkow.A jak juz byla odpowiednia, to - co oni z dziecmi zrobia? Przedszkole za drogie ,zona do pracy nie pojdzie bo maz sobie sam z dziecmi nie poradzi, maz nie lubi rano wstawac to trudno mu jakas prace znalezc.
    Mieli tu rodzine,ktora pozyczyla im auto , goscila przez pierwsze tygodnie a potem znalazla tani dom do wynajecia .I tez bylo zle , bo nie mieli czym rachunkow placic.Nawet w firmie rodzinnej praca byla zla, bo nie chcieli placic podwojnej stawki .
    Sa po prostu ludzie, ktorzy potrafia tylko brac i oczekuja tego od wszystkich i wszedzie , no bo im sie po prostu nalezy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko mnie jedno dziwi. Po co oni właściwie opuścili kraj? Wszystko mieli na tacy. O nic nie musieli się przejmować. Co ich skusiło?

      Usuń
    2. australia dla niektorych , wiekszosci , dla mnie ;p jest jak inny...odlegly swiat chcieli zobaczyc kangury ,poserfowac ,odchaczyc ,powodow kazdy moze miec mnostwo

      Usuń
  4. Państwo miało wizę na 7 miesięcy. Wyjechali po 3. Najlepsza była ich zazdrość. Znalazłam pracę - przestali się odzywać na x czasu. Poznałam kogoś i z nim sporo czasu spędzałam - wbili mi nóż w plecy paroma tekstami. Byłoby dobrze gdybym głodem przymierała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo to wszystko im "sie nalezalo " , nie Tobie.

      Usuń
  5. Bardzo fajny wpis. Takich "Polaczkow" nie brakuje i w Perth. Ostatnio poznalam pare, ktore do Perth przyjechala do rodziny, pracuja i radza sobie calkiem niezle - fajnie. Lubilam ich do momentu jak nie uslyszalam, ze taaa... po tygodniu od przyznania pr kupilam sobie nowe auto. No ja &*(&(& Pracuje, to kupilam! Co to kogo???!!! Ale to takie wlasnie polskie myslenie. Omijac szerokim lukiem takich przyjaciol.

    OdpowiedzUsuń
  6. A jak wygląda kwestia "dawania szansy" ludziom. Wiadomo, nikt z ulicy mnie nie wyrwie i nie powie "jestem tu i teraz by Cię uszczęśliwić". Żeby lepiej zobrazować może podam konretny przykład.

    W Wielkiej Brytanii obecnie skończyły się czasy (ponad 5 lat temu co najmniej), kiedy można było iść do pracodawcy i mimo braku kwalifikacji, ale zaangażowaniu personalnemu dostać fuchę. Na próbę. Teraz jest bardziej jak w Polsce, konkretne pytania, jeśli na wszystko odpowiesz wg klucza, dopiero wtedy decydują się na dalszą konwersacje.

    Jestem barmanem z zamiłowania, dodatkowo zrobiłem sobie kurs w Polsce, ale brak mi doświadczenia. Ale bardzo chciałbym pracować jako barman, jak pisałem- to moja pasja. Czy mentalność Australijczyków będzie mi przychylna? Wystarczy chcieć, czy jeszcze coś więcej?

    OdpowiedzUsuń