Odliczam. W piątek się przeprowadzam, czyli zostało 6 dni.
We wtorek odbieram klucze do nowego domu – 3 dni. 16 grudnia rozpoczynam
dwutygodniowy urlop. Nie będę musiała chodzić do szkoły, a w pracy powinien być
gorący okres więc zarobię w ludzkich granicach zmęczenia. Zostało 8 dni. 3
stycznia mam kolejny egzamin sprawdzający poziom wiedzy i jeśli go zdam to
rozpocznę inny kurs. 26 dni. Co prawda średnio mam kiedy się uczyć, ale skoro
zostałam kolejny raz studentem tygodnia to liczę na swoją niesamowitość. Są to
jedynie liczby, ale mocno zmieniające mój pobyt. Nie mogę się doczekać kiedy
wreszcie wypocznę i przestanę zasypiać na siedząco o 21:00 i przestanę być
najnudniejszą osobą ever. Kiedy rozpocznę nową szkołę. I kiedy się wyniosę. Z
tego ostatniego chyba najbardziej się cieszę. Nie ma niczego gorszego niż po
ciężkim dniu pracy wrócić do domu i czuć się jak wróg.
Wreszcie nastała stabilizacja. Nadal muszę patrzeć do
portfela i myśleć nad kolejną wizą i tym samym nad wydatkami. Cały czas
zmieniam standard na lepsze będąc albo na plusie bądź na zerze więc jestem
spokojna. Nowy wniosek wizowy kosztuje ok. 530$. Nowe ubezpieczenie ok. 400$.
Nowy kurs 4400$.Nadal jestem spokojna. Mam na połowę wspomnianych wydatków. Tylko
czemu mam kłopoty ze snem? Przejmuje się innymi sprawami. Zwłaszcza w tym
tygodniu. Udało mi się wreszcie uzyskać namiastkę stabilizacji, którą w jednej
chwili mogłam utracić.
Nie jest to jedyna sprawa, która nie spływa po mnie jak po
kaczce. Zawsze starałam się być dobrym człowiekiem. Bardzo często swoim
kosztem. Zazwyczaj starałam się pomóc drugiej osobie. Tutaj dostałam lekcję –
nie powtarzaj tego błędu więcej. Tylko, że ja tak nie potrafię. Starałam się
być uprzejma, schodzić z drogi, interesować się współlokatorami - pokazali co potrafią. Starałam się pomóc
tym z którymi jest mi teoretycznie łatwiej (z Polakami) – paroma zdaniami wbili
nóż w plecy i tym samym przestali dla mnie istnieć. Nie wiem kiedy przestanę
być frajerem. I chyba to mnie ostatnio boli najbardziej. Nie zrobiłam nic
złego, a czuję się podle. Na szczęście wszystko szybko się zmienia i liczę na
natychmiastową poprawę. Ostatnio często spożywany alkohol w nadmiarze również
pomaga.
Nie samymi poważnymi kwestiami człowiek żyje.
Zbliżają się święta. „Last Christmas” od jakieś czasu jest
słyszany w marketach. Sklepy są przystrojone choinkami i św. Mikołajami.
Spójrzcie jakie mają uliczne ozdoby. Przyznam, że żal… ściska. Rozumiem, nie
mają śniegu. Tylko to nie znaczy, że ma być brzydko. Nie mają świątecznych
przygotowań, odliczania, czasu wyczekiwania. Jest normalny, słoneczny dzień.
Nie sądziłam, że to kiedykolwiek napiszę – brakuje mi Polski. Brakuje mi zimna,
grzanego wina, ozdób świątecznych na Starówce, kameralnych knajpek. Tęsknie.
Moment kiedy rozdawałam cynamonowe ciasteczka 6 grudnia był najprzyjemniejszych dniem w szkole. Namiastka domu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz