sobota, 7 grudnia 2013

Odliczam!

Odliczam. W piątek się przeprowadzam, czyli zostało 6 dni. We wtorek odbieram klucze do nowego domu – 3 dni. 16 grudnia rozpoczynam dwutygodniowy urlop. Nie będę musiała chodzić do szkoły, a w pracy powinien być gorący okres więc zarobię w ludzkich granicach zmęczenia. Zostało 8 dni. 3 stycznia mam kolejny egzamin sprawdzający poziom wiedzy i jeśli go zdam to rozpocznę inny kurs. 26 dni. Co prawda średnio mam kiedy się uczyć, ale skoro zostałam kolejny raz studentem tygodnia to liczę na swoją niesamowitość. Są to jedynie liczby, ale mocno zmieniające mój pobyt. Nie mogę się doczekać kiedy wreszcie wypocznę i przestanę zasypiać na siedząco o 21:00 i przestanę być najnudniejszą osobą ever. Kiedy rozpocznę nową szkołę. I kiedy się wyniosę. Z tego ostatniego chyba najbardziej się cieszę. Nie ma niczego gorszego niż po ciężkim dniu pracy wrócić do domu i czuć się jak wróg.

Wreszcie nastała stabilizacja. Nadal muszę patrzeć do portfela i myśleć nad kolejną wizą i tym samym nad wydatkami. Cały czas zmieniam standard na lepsze będąc albo na plusie bądź na zerze więc jestem spokojna. Nowy wniosek wizowy kosztuje ok. 530$. Nowe ubezpieczenie ok. 400$. Nowy kurs 4400$.Nadal jestem spokojna. Mam na połowę wspomnianych wydatków. Tylko czemu mam kłopoty ze snem? Przejmuje się innymi sprawami. Zwłaszcza w tym tygodniu. Udało mi się wreszcie uzyskać namiastkę stabilizacji, którą w jednej chwili mogłam utracić.

Nie jest to jedyna sprawa, która nie spływa po mnie jak po kaczce. Zawsze starałam się być dobrym człowiekiem. Bardzo często swoim kosztem. Zazwyczaj starałam się pomóc drugiej osobie. Tutaj dostałam lekcję – nie powtarzaj tego błędu więcej. Tylko, że ja tak nie potrafię. Starałam się być uprzejma, schodzić z drogi, interesować się współlokatorami  - pokazali co potrafią. Starałam się pomóc tym z którymi jest mi teoretycznie łatwiej (z Polakami) – paroma zdaniami wbili nóż w plecy i tym samym przestali dla mnie istnieć. Nie wiem kiedy przestanę być frajerem. I chyba to mnie ostatnio boli najbardziej. Nie zrobiłam nic złego, a czuję się podle. Na szczęście wszystko szybko się zmienia i liczę na natychmiastową poprawę. Ostatnio często spożywany alkohol w nadmiarze również pomaga.

Nie samymi poważnymi kwestiami człowiek żyje.
Zbliżają się święta. „Last Christmas” od jakieś czasu jest słyszany w marketach. Sklepy są przystrojone choinkami i św. Mikołajami. Spójrzcie jakie mają uliczne ozdoby. Przyznam, że żal… ściska. Rozumiem, nie mają śniegu. Tylko to nie znaczy, że ma być brzydko. Nie mają świątecznych przygotowań, odliczania, czasu wyczekiwania. Jest normalny, słoneczny dzień. Nie sądziłam, że to kiedykolwiek napiszę – brakuje mi Polski. Brakuje mi zimna, grzanego wina, ozdób świątecznych na Starówce, kameralnych knajpek. Tęsknie.
Moment kiedy rozdawałam cynamonowe ciasteczka 6 grudnia był najprzyjemniejszych dniem w szkole. Namiastka domu :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz