wtorek, 24 czerwca 2014

Ja widzę! No, ale co z biurokracją.

Uległam wypadkowi. I to jeszcze w czasie pracy.

To co się działo.

Trzymając się oka pobiegłam w poszukiwanie szefa. Oczywiście, nie znalazłam go. Ktoś po niego poszedł. Potem była szybka reanimacja oka w pracowniczej kuchni i zawiezienie mnie do pobliskiego szpitala z pogotowiem. 

Jako emigrantka muszę mieć wykupione ubezpieczenie. Prawda jest taka, że poza stratą finansową nie mam nic. W momencie kiedy wybiorę się do lekarza pierwszego kontaktu zapłacę 75$ i zostanie mi zwrócone około 30$. Za leki ubezpieczyciel nie zwraca. 
W przypadku hospitalizacji ubezpieczyciel zwraca 100% poniesionych wydatków. Nie wiem jak sytuacja wygląda w przypadku wykupu niezbędnych leków. Ubezpieczyciel ZWRACA, a nie PŁACI. Musiałabym mieć gotówkę na koncie. 3 wizyty u specjalisty, wykup lekarstw mogłoby kosztować zbyt dużo jak na moją kieszeń. 
Zasady te obowiązują wszystkie ubezpieczenia dla emigrantów przebywających na wizie studenckiej. My nie mamy jakiegokolwiek wsparcia ze strony państwa. My mamy się nauczyć i wrócić do swoich krajów. 

No, a co jeśli ja nie dzwoniłam po pogotowie, a sama do niego pojechałam? Co jeśli uległam wypadkowi? 

Chuchając na zimne stwierdziłam, że wolę się swoim ubezpieczeniem zbytnio nie chwalić. Będąc w lekkim szoku (straciłam wzrok na jedno oko) informowałam szefa, że mam problem. To co usłyszałam zdziwiło mnie na maxa: "Ewelina, nie przejmuj się. Jak będziesz musiała pokryć koszta i nie będziesz w stanie zapłacę za Ciebie". Coś niesamowitego. Przyszła jedna pani z biura. Koszta pokryje pracodawca. Przyszła kolejna: "Ewelina gdzie jest Twoje ubezpieczenie? Ty musisz to pokryć ze swojego". Pojechałam do innego specjalisty na drugi koniec miasta. Nikt nawet nie pytał o ubezpieczenie. 

A jak było w drugiej placówce?
Hmm... tak jak na naszych pogotowiach tylko w ładniejszych budynkach. Wszyscy siedzieliśmy w jednej sali i czekaliśmy na zbawienie. Przyszła, a raczej przyniesiono dziewczynę ze skręconą kostką. Niewiasta biegając uszkodziła się. Odstawiła taką histerię, że w operach mydlanych byłaby gwiazdą. Znajomy popatrzył się na mnie, ja na znajomego. Poszedł zaparkować auto w innym miejscu. Ja wiedząc, że nikt znajomy na mnie nie patrzy wpadłam w ryk. Szlochając poszłam po raz 3 do okienka i mówię przeplatając polski z angielskim, że mnie boli, że byłam umówiona i że mnie boli. 2 minuty później zaprowadzono mnie do zabiegowego. Kolejne 5 minut później znalazłam się w gabinecie lekarza. 

Dzień później. 
Zawożenie ręcznie napisanych zwolnień lekarskich. Kolejny dzień ponowna wizyta u lekarza i telefon ze szpitala z zapytaniem jaką formę ubezpieczenia wybieram: tą od pracodawcy i czy mam odpowiedni do tego dokument czy swoje emigranckie. Pani wyjaśniła mi całą procedurę. Słowa nie zrozumiałam. Zaśmiała się jak jej o tym powiedziałam i skwitowałam, że mam to co powinnam mieć, a resztą zajmie się mój szef. Później tel ze sklepu, czy wszystko jest dla mnie zrozumiałe. Ponownie odpowiedź: "nie, ale ja tego wiedzieć nie muszę. Ja muszę zakraplać oczy i zawieść dokument x do szefa". 

Co będzie później. 
Zebranie szefów wszystkich szefów i opracowanie kolejnej bezsensownej procedury minimalizującej ryzyko powstania podobnego wypadku. 
I to co jest dla mnie najprzyjemniejsze, zostaną mi zwrócone wszelkie poniesione koszta. Włącznie z zapłaconymi biletami autobusowymi. 

Na dobrą sprawę nie wiele to się różni od procedur jakie obowiązują u nas.

Praktyka i takie tam

Skoro zaczęłam już jakoś widzieć to mogę nadrobić lekkie zaległości.

Rozpoczęłam praktykę.
Najpierw byłam 2 dni w dużym domu starców, gdzie na około 20 podopiecznych było 2 pracowników. Praca przypominała tą jaką wykonuje się będąc zatrudnionym na produkcji. Obowiązywała zasada: biegnij jak usłyszysz dzwonek. Dzwonek nie przestawał dzwonić więc 8 godzin praktyki zamieniło się w katorgę. Atmosfera panująca przypominała również tą na produkcji: "oni nie mówią dobrze po angielsku, nie przejmuj się nimi." Przyznam, że sztuką nie jest nauczenie się dosłownie 3 wyrazów: zdrastwujtie (dzień dobry) oraz kak diela? (co słychać?) A Państwo ucieszyło by się, bo byłby to miły dla nich gest. No, ale ja tam nie pracowałam, ja jedynie rozpoczynałam praktykę. Na szczęście zwolniło się miejsce i mogłam się przenieść do miejsca, gdzie od momentu otworzenia drzwi wejściowych poczułam się swobodnie. I tak też jest nadal. Na 2 pracowników przysługuje około 7-8 staruszków więc jest możliwość poświęcenia im czasu. Mogę z nimi porozmawiać, a raczej starać się skomunikować. Mam typowo rosyjski akcent i osoby ze słabym słuchem nie rozumieją mnie. Przyznam, że i ja nie rozumiem ich bełkotu więc momentami jest po prostu zabawnie. I przyznam, że odkryłam swoje powołanie. Lubię tam przebywać. Staruszkowie są szaleni, bo demencja niszczy ich mózgi i tym samym pamięć, orientację w czasie i wiele innych, ale są wdzięczni za jakiekolwiek okazane wsparcie. Sami też starają się pomóc i walczyć o resztki swojej niezależności. Jest super! Już porozmawiałam z dyrektorką ośrodka i mogę zostać tak długo jak ustawa mi zezwoli, czyli 2krotnie dłużej niż moje kursy wymagają. Nie powiem żeby praca za darmo była tym co chce w życiu robić, ale zdobywam doświadczenie, a i te 250 godzin jest w stanie pomóc mi w kolejnej wizie.

Ogólnie jestem już ustawiona!




sobota, 21 czerwca 2014

Krótka przerwa w pisaniu

W pracy uległam wypadkowi i przez kilka godzin straciłam wzrok na jedno oko. Teraz jest już lepiej, ale jeszcze nie jest tak jak być powinno. Na wszelkie maile i wyjaśnienia odpiszę dopiero pod koniec przyszłego tygodnia.

Rzadko wyglądam jakbym wpierd... dostała. Sweet focia musiała być.

środa, 18 czerwca 2014

Rezydent

Po wizycie u adwokata w 2017 bądź najpóźniej w 2018 rezydent zawita :)

I więcej w tym temacie nie chce powiedzieć, by nie zapeszyć. Przyznam, że ulżyło mi. I wcale to takie skomplikowane i trudne nie będzie :) Ufff!!!

czwartek, 12 czerwca 2014

Co o nas myślą

Nic nie myślą, bo nas nie znają. Co to jest 200 tysi ludzi. Mało! Jeśli już cokolwiek o nas usłyszą to mają bardzo dobre o nas zdanie. I to jest super!

Sytuacja numer 1
Siedzę na przystanku. Rozmawiam z Polką przez telefon. Skończyłam. Telefon schowałam do torby. Odzywa się Australijka:
- Czy to był polski?
+ Tak
- (tu pada cytat) Jak się masz?
+ AAaaaa!!! :D :D :D

Sytuacja numer 2
Siedząc na przystanku rozmawiam z Mamą przez skypa. Skończyłam. Pani siedząca obok:
- "a co to był za język?"
+ "polski. Pochodzę z Polski, a mój język to polski"
- "ooo jaaa!! jesteś pierwszą Polką jaką poznałam"

Miło!

Sytuacja numer 3
- "jesteś z Rosji?"
+ "Nie. Blisko, bo z Polski"
- "Cracow is awesome but Warsaw..
+ "I know... terible"

Gdzieś coś o nas słyszeli. Najczęściej okazuje się, że:

- "I have friend Kasia"
albo:
- "because my friend Maciek..."

Istniejemy.

A jak się kojarzymy.
Tekst z zeszłej soboty:
- "I knew Andżelika and she is crazy! And you are crazy! I love your country!"

Przyznaje oboje wypiliśmy po kilka piw.

Inna sytuacja:
" Polskie kobiety są piękne!" I ten tekst słyszałam już KILKANAŚCIE razy!

Podsumowując.
Istniejemy. Ukrywamy się. Jesteśmy rewelacyjni! I to jest super!!! A jak nas nie znają to są ciekawi.

piątek, 6 czerwca 2014

Przemyślenia

Siedzę w ulubionej knajpie i przy piwach przeglądam net. To co mnie naszło.

Może ciągle walczę z czymś. Ciągle mam z czymś duży problem. Ciągle coś mnie ciągnie, ale mimo to prę do przodu i się nie poddaje. Ciągle mam plan, który realizuje.

I wiecie co? Może czasem mam doła i zamykam się w pokoju myśląc: "po jaką cholerę ja się w to pakowałam? Przecież ja miałam dobre życie!" Pomimo tego, że jak widzę polskie widoki to zawsze łezka w oczach się zakręci i to nie tylko mi. Ostatnio z Witkiem poszłam na kilka piw i widziałam jak na samo hasło łzy wycierał. Pomimo tego wszystkiego... NIE WRACAM!

Mając gównianą pracę nauczyłam się pokory i cierpliwości - coś nowego dla mnie.
Mając nieliczną grupę znajomych - bezinteresowności
Przyjeżdżając tu utwierdziłam się, że mam otwarty umysł i nie jestem uprzedzona, a wręcz przeciwnie ciekawa. Nadal się cieszę jak dziecko na gwiazdkę jak ktoś powie: "I like Cracow!" "jak się masz?" "Poland? I was many years ago in Poland... nice..." albo tak jak dzisiaj: "Are you German?" "nooo, I'm Polish" "aaaa... huge country..." "eeee??? he he" "So, are you busy today?" "nooo. Finaly, I have time to relaxing. Beer, please :)".
I utwierdziłam się, że jestem twarda i silna! I tego nie zamierzam zmieniać :)

A reszta jakoś przyjdzie.
Czasem brakuje mi chwil na nudzenie się. Na stwierdzenie, że nie mam co ze sobą zrobić. Może kiedyś to nastąpi. Może... W sumie to lubię jak dużo się dzieje wokół mnie. Tylko, że wszystkiego są jakieś granice, a ja swoje zaczynam przekraczać.

Tak więc do znalezienia kolejnej wolnej chwili :)

Pozdrawiam cieplusio z zimowej Australii.

Światełko w tunelu

Się pokomplikowało.

Mój kierunek ma obowiązkową praktykę. Szkoła teoretycznie pomaga w znalezieniu placówki wysyłając studentów do jednej zaprzyjaźnionej. Tylko dla mnie jest to strasznie daleko, a publiczna komunikacja w Gold Coast jest opłakana. Znalazłam inne miejsce. Podobna odległość, ale znacznie lepsze połączenia pociągowo-autobusowe. Byłam osobiście. Z paniami porozmawiałam. Miałam zanieść wszelkie dokumenty i umówić się na konkretny dzień rozpoczęcia treningu. Okazało się, że w dzień zaniesienia papierów miałam mieć pierwszy dzień. Nie byłam na to przygotowana, a raczej mój pracodawca o tym nie wiedział. Odmówiłam i umówiłam się za 1,5 tygodnia. W ten sam dzień dostałam maila od nauczycielki, że następnego poranka rozpoczynam praktykę w jej zaprzyjaźnionej placówce. Starałam się wszystko wyjaśnić. Pani nieco nie słuchając mnie i nie czekając na moje detale mailem wysłane zadzwoniła i sama chciała z przemiłymi paniami porozmawiać. Okazało się, że nie wiadomo kiedy zacznę mój placement (???). Pojechałam więc do polecanego domu starców. Zrobiłam wszelkie assessmenty z BHP, oglądnęłam nudne filmy, skończyłam trening przeciwpożarowy. Papierologię zdałam. Następny dzień miał być od 12:00 do 20:00. Byłam wykończona. Do domu dotarłam po 22:00, bo mam tak cudowny dojazd.
Wczoraj dostałam smsa od nauczycielki, że odwiedziła wybraną przeze mnie placówkę i zaczynam ponownie od wtorku. Cieszę, że tam gdzie chciałam, bo wydaje mi się, że mają lekkie problemy z personelem. Tylko, że kosztowało mnie to tydzień biegania po różnych facilities. Kilku telefonach z wyjaśnieniami do mojej nauczycielki. Kolejny tydzień ciągłego zmieniania zdania. Ogólnie stresówka.

We wtorek zaczynam swoją szansę na zmianę pracy! Będzie to trwało, ale jest realne światełko w tunelu i nie jest to nadjeżdżający pociąg :)