wtorek, 4 listopada 2014

...

Mam jedną zasadę tworzenia tego bloga. Nie zmieniam niczego co napisałam. Ok, raz skasowałam kilka zdań na prośbę jednej osoby, a i jeszcze ta osoba słyszała milion przeprosin.
To co napisałam było zmotywowane daną sytuacją, zdarzeniami bądź moimi decyzjami. Czasem się mylę, czasem się zatracę, zgubię i zniszczę. Czasem popełnię nieodpowiednią decyzję. Ot, jestem przecież jedynie człowiekiem. A życie to nie jest jedynie tęcza i kucyk pony. Nie potrafię widzieć wszystkiego poprzez pryzmat różowych okularów. Jak również nie lubię rozmawiać ze znajomymi z Polski jedynie o tym, że jest cudownie i widzę codziennie inne stworzonka, bo to nie bajka. 

Ten blog może również służyć jako opis procesu migracji. A nie jest on łatwy. 

Placówka dała mi w kość nie dlatego, że miałam nienormowany czas odpoczynku tylko dlatego, że budziłam się z koszmarami. Na szczęście zniknęły. Jakaś część we mnie umarła, ale dzięki niej na widok zakrwawionej podłogi i przerażenia w oczach rezydenta potrafię trzymać go za ręce i pocieszać, a nie być bardziej przerażoną niż on sam.

Gówniana, ale dobrze płatna praca okazała się porażką, która przeważyła szale.

Poddałam się! 

Tak! Poddałam się!

Mam dość!

Mam dość ciągłej walki o stabilizację, którą w jednej chwili można stracić!
Mam dość ciągłego zmieniania znajomych, bo praktycznie nierealne jest tu zbudować długoterminowe znajomości!
Mam dość tłumaczyć, że mogę pracować jedynie 20 godzin w tygodniu, bo moja wiza ma spore obwarowania!
Mam dość wszystkiego! 

Podjęłam decyzję, że przestaje wysyłać CV. Jeśli te, które do tej pory wysłałam nie poskutkują i zostanę zmuszona do aplikowania o kolejną wizę studencką to zmieniam miasto. Tu nic się nie zmieni. 

Poddałam się! 

Płakałam. 

Długo. Za długo, bo później dostałam potężnej migreny w trakcie której wymiotowałam z bólu. 

Załamałam się. Przeleżałam w łóżku dwa dni.  
Po tym czasie spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Przeraziłam się. 

Telefon zadzwonił. Idę na rozmowę rekrutacyjną do placówki jako care-worker. Sprawdziłam maile, idę na rozmowę do parku rozrywki. Wszystko się wyjaśni na dniach. 

To są moje ostatnie szanse na to, by zostać w tym mieście.

Często słyszę, że jestem silna i że dobrze sobie radzę. Dziękuje! Dziękuje za wszelkie maile. Dziękuje za wszelkie komentarze. Tak, jestem wytrwała i dużo mogę znieść. Zawsze miałam pod górkę, a to co zdarzyło się w moim życiu kilka lat temu było największą czarną dziurą w jakiej się znalazłam, ale nauczyła mnie wiele o sobie. Nigdy przed tym i po tym nie zdobyłam takiej wiedzy na swój temat. Chyba już wiem wszystko na temat stawiania sobie celów, dążenia do nich krok po kroku i wyciągania z każdego niepowodzenia wniosków.
Tylko trzeba też wiedzieć kiedy to co robimy zaczyna być walką z wiatrakami. A ja w tym momencie właśnie tak się czuję.  

2 komentarze:

  1. Bardzo mi przykro Ewelino.
    Widze, ze jest ciezej niz myslalas, ale ... jaka masz alternatywe?
    Chcesz wrocic do Polski? Ile jeszcze musisz czekac na permanent visa? Mam nadzieje, ze juz niedlugo. Trzymaj sie i wiedz, ze ci, ktorzy czytaja Twojego bloga trzymaja za Ciebie kciuki! Serdecznie pozdrawiam.
    Viola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hej,

      do Polski bym nie wróciła. Mowa była o przeprowadzce do Sydney. Tam byłoby mi łatwiej znaleźć pracę w zawodzie.

      Parę osób mnie reanimowało i dodało energii! Dzisiaj znalazłam pracę w kolejnej placówce :)Ustabilizuje to moje plany!

      Wiesz, nie chce aplikować o kolejną studencką, bo to jest jedynie kupowanie czasu i strata kasy. Rozumiem, że wszystko jest zależne od indywidualnej sytuacji i wiele osób tego potrzebuje. Jeśli miałabym to zrobić to zmieniłabym miasto. Tu nic by się nie zmieniło. A nieco słabo mi się robi na myśl, że utknęłabym w placówce w której źle się czuję, a alternatywą byłaby praca pokojówki. Nie po to wyjechałam.

      Sprawy tak się potoczyły, że dano mi szanse w miejscu gdzie staruszkowie mają własne kino :)

      Usuń