Znowu zniknęłam na dłuższy okres czasu. Działo się nieco. Przyznać też muszę, że momentami traciłam rachubę dni. Na szczęście prawie nastał czas błogiego spokoju, a przynajmniej mogę nieco zwolnić tempo.
To co się zmieniło:
- straciłam jedną pracę. Niestety w dość nieprzyjemny sposób. Nigdy nie sądziłam, że coś takiego usłyszę.
- w drugiej dziewczyna z którą bardzo często pracuje donosi na mnie.
- jestem w fazie środkowej załatwiania nowej wizy. Z tego co w kalendarzu spojrzałam to powinnam ją mieć do marca, kwietnia 2015. Niestety jest to wydatek dość pieniężnochłonny więc muszę ciut pasa zacisnąć.
- zaczęłam nowy kurs i zdałam sobie sprawę, że pomysł na Age Care był dobry.
- relacje damsko-męskie
- zostałam okradziona
I wszystko to w przeciągu 2 tygodni.
Może od początku.
Zacznę od tego co jest dla mnie najprzyjemniejsze. Wspominałam tu i ówdzie o moim absztyfikancie. Jesteśmy razem 2 miesiące - nie jest to długi okres czasu, ale patrząc na to, że mieszkam tu od 4 to z tej perspektywy jest to już 'coś' znaczącego. Ów pan jest znacznie starszy ode mnie. W pewnym momencie miałam twardy orzech do zgryzienia. Zazwyczaj mam starszych od siebie chłopaków bądź bardziej dojrzalszych niż ich wiek powinien przewidywać. Mam jedną zasadę - nie mogę powiedzieć 'hej tato' to znaczy, że różnica wieku nie może być na tyle duża, że teoretycznie byłabym w stanie być jego córką. Zasada ta była dobra w momencie kiedy byłam młoda i piękna, bo przykładowo ona 22 lata, on 40lat - dwa zupełnie inne światy, inne problemy, inne realia. Ona wchodzi w dorosły wiek, on jest w nim od wielu lat zakotwiczony. 28 i 42? Była rozmowa: "jestem dla Ciebie za głupia życiowo. Niektóre sprawy dla Ciebie będą czymś normalnym, dla mnie zupełnie nowym". Zaryzykowałam. Byłam szczęśliwa. A co jeśli to nie jest 42, a 49, bo czegoś niezrozumiałam? Czy to coś zmienia? Jeśli byłam szczęśliwa z 42latkiem to czemu miałabym nieszczęśliwa z 49? W jednej chwili nie postarzał się, nie zdziadział. A co za tym idzie - spotykam się z facetem o 20 lat starszym i muszę przyznać, że nie pamiętam kiedy ostatnio byłam z kimś tak szczęśliwa. Oczywiście są momenty kiedy mam ochotę go zabić, ale są też sytuacje w których mam ochotę rzucić mu się w ramiona np.
Pojechałam pociągiem do Brisbane ogarnąć nową wizę. Na moje nieszczęście złapała mnie burza. Zmokłam do tego stopnia, że wykręcałam koszulkę. Wsiadłam do klimatyzowanego pociągu i oczywistą oczywistością było to, że zaczęłam się trząść jak galareta. Burza była zbyt potężna i uszkodziła trakcję - przejechałam aż jedną stację. Czekając na cud ponad 2 godziny zadzwoniłam do absztyfikanta. Będąc chorym (gorączka, okropny kaszel i potężne problemy z oddychaniem - dosłownie facet mi na kanapie schodził) jechał ok. 100 km w jedną stronę, by mnie z dworca odebrać, bo przecież mogę się przeziębić. Niestety się przeziębiłam.
Takich sytuacji, gdzie wiem, że mogę na niego polegać jest więcej. Momentów, gdzie miałam duży uśmiech na twarzy było jeszcze więcej. Nie sądziłam, że ponownie będę się w stanie poczuć tak dobrze w czyimś towarzystwie. I bardzo nie chcę, by się coś w tym temacie zmieniło. No, ale to jest prawie, że jedyny plus ostatniego czasu.
Kolejny to wiza. Zaczynają pojawiać się lekkie schody - 3 razy szkoła zgubiła moje dokumenty. Mam nadzieję, że wreszcie jutro wszystko się wyjaśni. Niestety jest to dość kosztowna inwestycja: 535$ samo wysłanie aplikacji + ubezpieczenie. Dało to kwotę prawie 1000$. Kolejna wiza studencka będzie dodatkowo powiększona o kwotę 700$ - taki myk żeby zniechęcić.
Skoro plusy się skończyły...
Okradziono mnie. Ludzie z którymi mieszkałam, z którymi ciągle miałam kłopoty nie zwrócili mi kaucji - 150$. Kokosy to nie są, ale zupełnie małe pieniądze też nie. Cała historia ciągnęła się przez 3 tygodnie. Ostatecznie ją przegrałam. To co między czasie słyszałam, ilość kłamstw, dziwności utwierdziło mnie w przekonaniu, że niestety nie chce mieć nic wspólnego z większością Kolumbijczyków, których poznałam. I dzięki uprzejmości byłych lokatorów większość ze wspólnych znajomych nie mówi mi nawet 'cześć' więc nie będę miała z tym problemów.
Praca. Ach ta praca. Całe życie są z nią problemy. Wiem jedno, muszę ją zmienić na coś normalnego. Postanowiłam, że przez ten tydzień powtarzam excella i od przyszłego tygodnia szukam pracy w biurze. O! Zanim rozpocznę pracę w zawodzie to jeszcze trochę czasu minie. Dopiero rozpoczynam ten kurs. Zbyt mocno zielona jestem. A w biurze i tak nie mogę pracować na pełen etat więc dwa dni w biurze i jeden home office w cudowny sposób, by mnie uszczęśliwiło. Czas pokaże co z tego wyjdzie. Na razie excell! :)
Jestes bardzo dzielna i doskonale dajesz sobie rade.Na pewno uda Ci sie zrealizowac plany.
OdpowiedzUsuńDziękuje!
OdpowiedzUsuńhej elfa trzymam za Ciebie mocno kciuki!:) Bardzo przydane informacje.
OdpowiedzUsuńPowiedz mi prosze jaki kurs zawodowy zrobiłas na poczatku bo Age Care to już Twój kolejny kurs, gdyż obecnie jestem na etapie wyboru ;)
POZDRAWIAM Anet
dziekuje pieknie!!!
Usuńaged care jest moim pierwszym kursem zawodowym. wczesniej bylamna general english. niestety mialam za slaby angielski. jak i tez niektorych decyzji nie bylam w stanie podjac na odleglosc.
co do wyboru to sugerowalam: czy znajde pozniej prace, czy kurs bedzie podlozem do otrzymania wizy sponsorowanej.
jesli moge jakos pomoc,cos podeslac, cokolwiek to pisz smialo :)
Dziękuje napewno sie odezwe, ale moze na maila jesli to nie problem?:) Wybieram sie do Perth w listopadzie a teraz czytam wszytko o Australii i powiem Ci ze bardzo przyjemnie spędzam czas w Twoim "kąciku".
Usuńdziękuje! Jest mi niesamowicie miło.
UsuńJeśli mogę jakkolwiek pomóc to pisz śmiało: lesna.elfka@gmail.com :)