sobota, 30 listopada 2013

Wiele sie dzieje...

Dawno mnie tu nie było. Niestety notoryczny brak czasu już się zaczyna włączać.

Dalej odkrywam ten kraj i sposób życia.

Po kolei:

Mieszkanie
Po około półtora miesiąca mieszkania z Kolumbijczykami wiem, ze wię
cej tego bledu nie popelnie. Fakt, pomogli mi w potrzebie. W jednej chwili stalam sie bezdomna. Uratowali mnie. Mialam gdzie spac i wydawalo mi sie, ze za male pieniadze. Na tym niestety bym skonczyla poniewaz:
- ciagle opowiadaja jacy sa czysci i schludni, ale prawda jest taka, ze sa leniwymi, obrzydliwymi brudasami. Nie bede wdawala sie w szczegoly, bo nie na to miejsce.
- mieszkam z parka i z Sebastianem. Przed przyjazdem tutaj sie nie znali. To co ich laczy to kraj i tym samym jezyk. Prawie ze soba nie rozmawiaja. Parokrotnie bylam lacznikiem informacji - nie lubie pelnic tej roli. Skoro ze soba nie rozmawiaja to i ze mna. Przychodze do domu i slysze trzasniecie drzwiami - znowu Marii cos nie pasuje. Tylko co tym razem? To, ze jestem? To, ze slonce mocniej swieci niz zwykle? Nie mam pojecia, bo slysze jedynie hiszpanski, ktorego nie znam.
- w momencie kiedy kupie sobie np. piwo to czekaja az ich poczestuje. Nauczylam sie juz tego nie robic, bo oni nigdy mnie nie poczestowali. Czasami sa w tym az bezczelni. Pracowalam w restauracji i standardem jest to, ze dostawalam jedzenie. Pracowalam za bardzo male pieniadze i dosc ciezko. Po swojej zmianie zawsze bylam glodna. Przyszlam do domu, usiadlam, otworzylam swoj maly pakunek z obiadem. Natychmiast parka sie pojawila. W milczeniu przygladali sie jak jadlam liczac, ze sie podziele. Nauczylam sie tego nie robic. W momencie kiedy skonczylam, pod nosem cos skomentowali i wrocili do swojego pokoju. Czasami sie ciesze, ze nie rozumiem, bo chyba niczego przyjemnego bym nie uslyszala.
- mialo byc tanio, ale wcale tak nie jest. Place 100$ za lozko. Nie mam swojego pokoju, nie mam internetu. Kwota jest bez rachunku za prad. Za srednio 150$ mam wlasny pokoj, net wliczony w cene i zadne dodatkowe oplaty mnie nie interesuja.

Zaczelam szukac innego mieszkania. Zle sie czuje u siebie a i tez wiem, ze gdybym mieszkala z Australijczykami lepiej byloby dla mojego angielskiego.

Myslalam, ze znalazlam perelke w Miami. Niestety, ale dwoch przystojnych nauczycieli angielskiego zamienilo sie w jednego nauczyciela i starsza, wybitnie wscibska pania po 60stce. Nie zdecydowalam sie na to lokum. Mieszkanko samo przyszlo do mnie. Stworzylam ogloszenie w stylu: "mloda, sympatyczna szuka..." i sie odezwali.

Mloda Australijska parka szuka kogos do pokoju za cene 150$. Cena obejmuje wszystko. Pojechalam. Rzecz jasna sie zgubilam wiec trzeba bylo po mnie przyjechac. Patrze kto prowadzi samochod - mila, wiecznie usmiechnieta dziewczyna. Super! Juz ja lubie! Okazalo sie, ze znaja sporo Polakow w okolicach mojego wieku. Rewelacja! To kiedy moge sie wprowadzic? Tak sie skonczylo, ze chcieli bym znacznie wczesniej sie przeniosla niz jestem w stanie. Poczekaja na mnie! Jak ich nie lubic?!

Sprawa z mieszkaniem prawie sie wyjasnila. W momencie kiedy podjelam ostateczna decyzje, ze chce sie przeniesc to dzien pozniej Maria sama mnie o to zapytala. Jak jej odpowiedzialam, ze ma prawie miesiac czasu na znalezienie nowego lokatora to dziewczyna wpadla w szal. Zaczela wszystkim rzucac, trzaskac wszystkimi drzwiczkami jakie zobaczyla i po ucieczce do swojego pokoju wrzeszczala na swojego chlopaka. Co ja jej zrobilam? Tego do tej pory nie wiem. Utwierdzilam sie w przekonaniu, ze bardzo dobrze zrobilam podejmujac ta decyzje.

Samym mieszkaniem i praca czlowiek nie zyje.
Fajnie by bylo z kims pojsc na piwo i normalnie porozmawiac.
Najlatwiej ze wspollokatorami. No, ale patrzac na moich to niestety nie moge na to liczyc. To moze z ludzmi ze szkoly? 4 razy zmienialam grupy i nie pomoglo mi to w zaprzyjaznieniu sie. Jestesmy na "czesc, co slychac?". Pare razy zaprosili na BBQ, ale niestety terminy mi totalnie nie pasowaly wiec sila rzeczy przestali zapraszac. Nie mam im za zle. Nie moge o nich nic zlego powiedziec. Jedynie to, ze na zajeciach ciagle slysze hiszpanski - co jest generalnie zabronione, ale nauczyciele sprawe totalnie ignoruja. O szkole bedzie nieco pozniej.
Przy takim widoku czasami się budzę :)
Zepsul mi sie telefon, bo i czemu nie. Bez niego nie jestem w stanie tutaj funkcjonowac. Przed szkola pobieglam do sklepu i patrzylam na najtansze smartfony... ktorego, by tutaj kupic... stal kolo mnie jakis w srednim wieku mezczyzna i: "sorry... I have no idea about mobile... please, help me". Od slowa do slowa umowilismy sie na obiad. Obiad przeistoczyl sie w kilka piw i bardzo przyjemne popoludnio - noc. Potem kilka smsow i kolejne spotkanie. Kolejne spotkanie w nastepne i tak swirujemy od 3 tygodni. Macie tak, ze jak kogos poznacie to od razu wiecie, ze ta osobe bedziecie lubili? Dokladnie. Lubie z nim przebywac i lubie kiedy jest kolo mnie.

Szkola
Poddalam sie. Coraz czesciej widze, ze nauczyciele nie przykladaja sie do zajec i najnormalniej w swiecie nie wiedza co maja z nami zrobic, przyklad: zajecia z mowienia - nauczycielka napisala kilka prawie tej samej tresci pytan w stylu: "co bys zrobil gdyby..." i na tym skonczyla sie jej praca. Nie uczestniczyla w naszych rozmowach. Nie poprawiala bledow. Zajela sie soba i tak bylo na kolejnych i kolejnych zajeciach. Na moja niekorzysc 4 krotnie zmienialam grupe i poznalam wieksza czesc nauczycieli. Jestem w stanie stwierdzic, ze jedynie 3 chce sie nas uczyc.
W szkole mamy jeden dzien przeznaczony na roznego rodzaju aktywnosci np. mozemy ogladac film, poduczyc sie gramatyki, miec kolejne zajecia z mowienia badz mozemy poprosic kogos o pomoc w szukaniu pracy. Czasem szkola organizuje wycieczki. Teoretycznie powinny byc tansze, bo sa dofinansowywane. Tylko czemu nadal sa piorunsko drogie? Szkola zorganizowana BBQ na pobliskiej wyspie. Wycieczka kosztowala 20$. BBQ trwalo 3 godziny i nie poradzono sobie z organizacja. Na pobliska wyspe trzeba bylo doplynac statkiem. Wszystkich to przeroslo. Oczywiscie, dojazd do portu mial byc we wlasnym zakresie.
Przyznam, ze w tym momencie to szkola bardziej mi przeszkadza niz pomaga. Wiecej sie ucze 15 minut rozmawiajac z kimkolwiek niz podczas calego dnia spedzonego w szkole na zajeciach. Niestety jest ona warunkiem otrzymania wizy wiec musze siedziec dzielnie na zajeciach i pilnowac frekwencji.


niedziela, 10 listopada 2013

3 miesiące

Po wizycie u agenta emigracyjnego wiem już na czym stoję. Mam to ułatwienie, że moje wykształcenie jest bardzo elastyczne i mogę pracować w wielu zawodach. Teraz może zacznie mi to procentować.
W tym momencie mam 3 prace więc wreszcie chyba mogę być spokojna o pieniądze na życie i na kolejną szkołę, bo muszę sobie tutaj kupić czas. Nadal wydaje mi się, że pomysł na Community Services Works nie jest głupi. Może nie skorzystam z wizy dotyczącej listy SOL, ale są też inne. Nadal będę walczyła, by zostać jak najdłużej się da.

Widok z hotelowego okna
Jestem tutaj dokładnie 3 miesiące (liczę od momentu rozpoczęcia szkoły) i przenoszę się do coraz lepszych warunków mieszkalnych. Teraz czaję się na dwóch nauczycieli angielskiego, którzy są w moim wieku i mieszkają w bardzo przyjemnej dzielnicy – Miami Beach. Ma dobrą renomę, zazwyczaj wygórowane ceny, ale udało mi się znaleźć perełkę. Będę miała swój własny pokój w którym będę się czuła jak mała księżniczka. Swobodny dostęp do Internetu.

Od wtorku zacznę kolejną pracę. Jako pokojówka w Hiltonie. Pierwsze 3 dni niestety nieodpłatne ponieważ będą mnie szkolili. Ogólnie jest to ciężka praca, ale legalna i za normalne pieniądze – wyższe niż najniższa
Widok z okna Hiltona
krajowa. W ten weekend powiedziałam szefowi w restauracji, że nie mogę przychodzić w dni powszednie. Mam nadzieję, że nie sprawi to problemu, bo do momentu kiedy nie będę wiedziała z jaką częstotliwością będę pokojówką nie chce z niczego rezygnować.

Dodatkowo codziennie rano sprzątam dom jednej rodziny. Bardzo lubię tą pracę. Sympatyczni ludzie. Co prawda bałaganiarze, ale są bardzo w porządku wobec mnie. No, i mam normalne pieniądze.
Ostatni widok z okna
Życie towarzyskie, bo nie samą pracą człowiek żyje niestety nadal skromne. Nie mam na to siły. Rano jedna praca. Biegusiem do szkoły. Gumtree.com.au – szukanie innej pracy. Rozmowy rekrutacyjne. Zajęcia. I restauracja. Niby pracuje jedynie 15 godzin, ale przez 7 dni w tygodniu. Niestety szukanie pracy jest naprawdę stresujące.  Mam nadzieję, że wreszcie mi się skończy ten teatrzyk i będę mogła być już spokojna. Choć i tak pojawia się piwko, kawa, opcja grilla. Jest dobrze!
Jeszcze nie tak jakbym chciała, ale nie mogę zbytnio narzekać, bo ciągle w domu nie siedzę.

Moment na refleksje.

Jest ciężej niż myślałam, ale też nie jest beznadziejnie (daleko do tego poziomu). Od paru osób usłyszałam, że dobrze sobie radzę i to nie tylko od dobrych znajomych z Polski, ale również od Australijczyków. Gdybym miała cofnąć czas i ponownie zadecydować o przyjeździe to nie zmieniłabym zdania. Miła jest to perspektywa, że na miesięczny czynsz muszę pracować przez 20 godzin (mając gównianą pracę), a nie przez ponad tydzień – z wypłatą zbliżoną do średniej krajowej.

To co mi przeszkadza najbardziej to nie praca fizyczna, której nigdy nie miałam. To nie ból rąk, czy nóg. To nie wkurzanie się na drobnostki – niestety momentami frustracja rośnie i zaczyna wtedy wszystko irytować. To ciągła dyplomacja – nie mogę nadal nikomu zaufać i czasem jest mi smutno. Niestety na to potrzebuje czasu. Ciągłe zmienianie przeze mnie grup w szkole nie pomaga. Dwóm osobom się poskarżyłam: Brazylijce z którą pracuję i poznanemu Aussie, który zna sporo Polaków i zapozna mnie z nimi. Wersja ‘alone’ jest dla twardzieli i zawsze się za taką uważałam. No, ale ileż można?  

Australijski inny świat: ciąg dalszy

- zostałam zaproszona przez Aussie na urodziny. Sprawdziłam miejsce: gdzie, co dają do jedzenia, jaki jest klimat, by wiedzieć jak się powinnam ubrać i wyszykować. Lokal miał w nazwie Bistro. Jedzenie to pizza, risotto, kilka rodzajów piwa i wódka. Wystrój – mini sala z TV do oglądania meczy, stoliki połączone z parkietem i osobna sala z samymi stolikami. Na zdjęciach nie wyglądało na spelunę, ale na 5gwiazdek nie zasługiwało. Muzyka - jakiś DJ czasem coś na żywo. Jak dla mnie brzmiało bardzo przyjemnie i na luzie. Ubrałam jeansy i marynarkę. Weszłam do środka i… czemu wieczorowo? Przecież to bistro! Wieczorowo to może za mocne słowo. Młode dziewczyny: koronkowa, obcisła sukienka i im krótsza tym lepsza. Do tego bardzo wysokie obcasy. Przyznam, że pomimo ładnej sylwetki opisywanych niewiast to nie wyglądało za ładnie. Wyglądało łatwo.  Hmm… może taki był zamiar? Na szczęście osobę, która mnie zaprosiła w ogóle nie zdziwił mój ubiór. Mam nadzieję, że jak ponownie ubiorę jeansy na BBQ do innych Aussie to będzie odpowiedni strój.

- poruszyłam dwukrotnie temat łatwobralności. Z młodszym pokoleniem jest masę problemów. Prawo zostało tak zmienione, że rodzic nie może praktycznie w żaden sposób ukarać swoją pociechę, bo ta „uprzejmie doniesie”, że dzieje się jej krzywda. Niestety opisywane sytuacje są nadużywane, a młodzi czują się bezkarni i mają świadomość, że mogą sobie na wieeeele pozwolić. Rozmawiałam na ten temat z kilkoma osobami po 30stce i każda mi mówi to samo – nie jest dobrze. Niebawem rozpoczną się wakacje i moja dzielnica uchodzi za najbardziej rozrywkową. Masa studentów z całego stanu zjedzie się tutaj, by się pobawić. Niestety już zauważyłam, że nie znają swoich możliwości alkoholowych i są najnormalniej w świecie – głupi.

- jest pierwsza połowa listopada, a w parku widzę przybraną choinkę!!! Co jest?! O co chodzi?! W sumie to jestem ciekawa jak będzie wyglądał Św. Mikołaj na desce surfingowej.

- mają całoroczne sklepy z wszelakimi ozdobami świątecznymi. Powtórzę: CAŁOROCZNE!


- będąc jeszcze w Polsce czytałam w wielu miejscach, że jest tu mniejszy wybór produktów. Na nieszczęście to prawda. Przykład, pasta do zębów: Colgate Total – kilka rodzajów, coś no-namowe, Sensodyne i tu się kończy wybór. Środki przeciwbólowe: Nurofen, Panadol i marki sieci aptek, odpowiednik naszego np. Rossmanna i ich produkty. Siła tych tabletek… nawet dla mnie są za słabe, a momentami przy Ibupromie max nieco trzęsły mi się ręce. 

niedziela, 3 listopada 2013

Druga lista

Druga moja lista uległa lekkiej transformacji. Mianowicie nie przeprowadzę się do Brisbane. Rozpocznę tam szkołę, ale nie będę się przenosiła do innego miasta. Nieco się obawiam. W Gold Coast jest ciężko o stabilizację i raczej w Brisbane nie będzie inaczej. Jeśli miałabym wszystko zacząć od nowa to popłakałabym się. Spojrzałam na możliwości dojazdu i pociągiem będę dojeżdżała przez ok. 30 minut. Finansowo źle to też nie wygląda.

Miasta nie zmienię, ale zmienię mieszkanie. Teraz pokój dzielę z Sebastianem. Złego słowa o nim nie jestem w stanie powiedzieć, ale nie mam swojej własnej przestrzeni. Jestem trochę za stara na to, by bawić się w dzielenie pokoju z obcym chłopakiem. Tęskno mi też za normalnym dostępem do Internetu. I przyznam, że brakuje mi i australijskiego akcentu. Postanowiłam – jutro piszę ogłoszenie treści: „miła, sympatyczna studentka z Polski szuka cichego kącika” i w połowie grudnia się przeprowadzam. Tak będzie też najbezpieczniej z innego powodu. Kolumbijczycy nie mogą się zdecydować czy chcą zostać czy wolą wrócić do kraju.

Australia jest cudownym krajem, ale życie międzynarodowego studenta nieco się różni od funkcjonowania normalnych obywateli. Jesteśmy tanią siłą roboczą i czasami nam nie płacą za pracę. A wykonywane zawody są … pozostawię bez komentarza, bo nadal mam napuchniętego palca. Cały czas sobie powtarzam, że to jest stan przejściowy i niebawem minie. Musi.

Na razie muszę się skupić na zmianie pracy bądź znalezieniu dodatkowego źródełka dolarów. Jeszcze mi ciut brakuje do odkładania pełnego czesnego i ponownie szefostwo w terminie nie wypłaciło mi tygodniówki.
Później dwa dni postaram się poświęcić na wolontariat. Dobrze to będzie wyglądało, jak w resume pojawi się nieodpłatna praktyka w moim zawodzie.

I przy dobrej organizacji nadal będę miała czas na trening. Lekka zmiana nastała. Była konieczna.
A teraz siedzę sobie w jadalni i popijam piwko słuchając Bowiego – chwila relaksu, mini coś dla siebie. Nie potrafię żyć tylko odkładając i myśląc co będzie pojutrze. Czasem muszę sobie coś dla siebie zrobić.

 Ciekawe co będzie dalej.