Dalej odkrywam ten kraj i sposób życia.
Po kolei:
Mieszkanie
Po około półtora miesiąca mieszkania z Kolumbijczykami wiem, ze wię
cej tego bledu nie popelnie. Fakt, pomogli mi w potrzebie. W jednej chwili stalam sie bezdomna. Uratowali mnie. Mialam gdzie spac i wydawalo mi sie, ze za male pieniadze. Na tym niestety bym skonczyla poniewaz:
- ciagle opowiadaja jacy sa czysci i schludni, ale prawda jest taka, ze sa leniwymi, obrzydliwymi brudasami. Nie bede wdawala sie w szczegoly, bo nie na to miejsce.
- mieszkam z parka i z Sebastianem. Przed przyjazdem tutaj sie nie znali. To co ich laczy to kraj i tym samym jezyk. Prawie ze soba nie rozmawiaja. Parokrotnie bylam lacznikiem informacji - nie lubie pelnic tej roli. Skoro ze soba nie rozmawiaja to i ze mna. Przychodze do domu i slysze trzasniecie drzwiami - znowu Marii cos nie pasuje. Tylko co tym razem? To, ze jestem? To, ze slonce mocniej swieci niz zwykle? Nie mam pojecia, bo slysze jedynie hiszpanski, ktorego nie znam.
- w momencie kiedy kupie sobie np. piwo to czekaja az ich poczestuje. Nauczylam sie juz tego nie robic, bo oni nigdy mnie nie poczestowali. Czasami sa w tym az bezczelni. Pracowalam w restauracji i standardem jest to, ze dostawalam jedzenie. Pracowalam za bardzo male pieniadze i dosc ciezko. Po swojej zmianie zawsze bylam glodna. Przyszlam do domu, usiadlam, otworzylam swoj maly pakunek z obiadem. Natychmiast parka sie pojawila. W milczeniu przygladali sie jak jadlam liczac, ze sie podziele. Nauczylam sie tego nie robic. W momencie kiedy skonczylam, pod nosem cos skomentowali i wrocili do swojego pokoju. Czasami sie ciesze, ze nie rozumiem, bo chyba niczego przyjemnego bym nie uslyszala.
- mialo byc tanio, ale wcale tak nie jest. Place 100$ za lozko. Nie mam swojego pokoju, nie mam internetu. Kwota jest bez rachunku za prad. Za srednio 150$ mam wlasny pokoj, net wliczony w cene i zadne dodatkowe oplaty mnie nie interesuja.
Zaczelam szukac innego mieszkania. Zle sie czuje u siebie a i tez wiem, ze gdybym mieszkala z Australijczykami lepiej byloby dla mojego angielskiego.
Myslalam, ze znalazlam perelke w Miami. Niestety, ale dwoch przystojnych nauczycieli angielskiego zamienilo sie w jednego nauczyciela i starsza, wybitnie wscibska pania po 60stce. Nie zdecydowalam sie na to lokum. Mieszkanko samo przyszlo do mnie. Stworzylam ogloszenie w stylu: "mloda, sympatyczna szuka..." i sie odezwali.
Mloda Australijska parka szuka kogos do pokoju za cene 150$. Cena obejmuje wszystko. Pojechalam. Rzecz jasna sie zgubilam wiec trzeba bylo po mnie przyjechac. Patrze kto prowadzi samochod - mila, wiecznie usmiechnieta dziewczyna. Super! Juz ja lubie! Okazalo sie, ze znaja sporo Polakow w okolicach mojego wieku. Rewelacja! To kiedy moge sie wprowadzic? Tak sie skonczylo, ze chcieli bym znacznie wczesniej sie przeniosla niz jestem w stanie. Poczekaja na mnie! Jak ich nie lubic?!
Sprawa z mieszkaniem prawie sie wyjasnila. W momencie kiedy podjelam ostateczna decyzje, ze chce sie przeniesc to dzien pozniej Maria sama mnie o to zapytala. Jak jej odpowiedzialam, ze ma prawie miesiac czasu na znalezienie nowego lokatora to dziewczyna wpadla w szal. Zaczela wszystkim rzucac, trzaskac wszystkimi drzwiczkami jakie zobaczyla i po ucieczce do swojego pokoju wrzeszczala na swojego chlopaka. Co ja jej zrobilam? Tego do tej pory nie wiem. Utwierdzilam sie w przekonaniu, ze bardzo dobrze zrobilam podejmujac ta decyzje.
Samym mieszkaniem i praca czlowiek nie zyje.
Fajnie by bylo z kims pojsc na piwo i normalnie porozmawiac.
Najlatwiej ze wspollokatorami. No, ale patrzac na moich to niestety nie moge na to liczyc. To moze z ludzmi ze szkoly? 4 razy zmienialam grupy i nie pomoglo mi to w zaprzyjaznieniu sie. Jestesmy na "czesc, co slychac?". Pare razy zaprosili na BBQ, ale niestety terminy mi totalnie nie pasowaly wiec sila rzeczy przestali zapraszac. Nie mam im za zle. Nie moge o nich nic zlego powiedziec. Jedynie to, ze na zajeciach ciagle slysze hiszpanski - co jest generalnie zabronione, ale nauczyciele sprawe totalnie ignoruja. O szkole bedzie nieco pozniej.
Przy takim widoku czasami się budzę :) |
Szkola
Poddalam sie. Coraz czesciej widze, ze nauczyciele nie przykladaja sie do zajec i najnormalniej w swiecie nie wiedza co maja z nami zrobic, przyklad: zajecia z mowienia - nauczycielka napisala kilka prawie tej samej tresci pytan w stylu: "co bys zrobil gdyby..." i na tym skonczyla sie jej praca. Nie uczestniczyla w naszych rozmowach. Nie poprawiala bledow. Zajela sie soba i tak bylo na kolejnych i kolejnych zajeciach. Na moja niekorzysc 4 krotnie zmienialam grupe i poznalam wieksza czesc nauczycieli. Jestem w stanie stwierdzic, ze jedynie 3 chce sie nas uczyc.
W szkole mamy jeden dzien przeznaczony na roznego rodzaju aktywnosci np. mozemy ogladac film, poduczyc sie gramatyki, miec kolejne zajecia z mowienia badz mozemy poprosic kogos o pomoc w szukaniu pracy. Czasem szkola organizuje wycieczki. Teoretycznie powinny byc tansze, bo sa dofinansowywane. Tylko czemu nadal sa piorunsko drogie? Szkola zorganizowana BBQ na pobliskiej wyspie. Wycieczka kosztowala 20$. BBQ trwalo 3 godziny i nie poradzono sobie z organizacja. Na pobliska wyspe trzeba bylo doplynac statkiem. Wszystkich to przeroslo. Oczywiscie, dojazd do portu mial byc we wlasnym zakresie.
Przyznam, ze w tym momencie to szkola bardziej mi przeszkadza niz pomaga. Wiecej sie ucze 15 minut rozmawiajac z kimkolwiek niz podczas calego dnia spedzonego w szkole na zajeciach. Niestety jest ona warunkiem otrzymania wizy wiec musze siedziec dzielnie na zajeciach i pilnowac frekwencji.